Sztandar jak relikwia
To miejsce nigdy nie zasypia - mówi dyrektor MSP Paweł Pawłowski. Placówka z sukcesem wybrnęła z trudnego, kilkumiesięcznego lockdownu. O jej epidemicznych kłopotach, ale i popularności świadczą liczby. - Frekwencja na koniec 2019 r. wynosiła 41 tys. zwiedzających, a w 2020 r. spadła, niestety, do 23 tys. To dużo mniej. Ale latem ubiegłego roku, od lipca do września, zanotowaliśmy rekordową ilość odwiedzin, jakiej nie było od momentu powstania muzeum, które za kilka miesięcy będzie świętować dziesięciolecie - zauważa. Odkąd w bieżącym roku placówki muzealne mogły otworzyć swoje podwoje, także w tej dęblińskiej pojawili się odwiedzający. Zamiast jednak wycieczek coraz częstszymi gośćmi stali się klienci indywidualni. - To coś niesamowitego. Podczas jednego z ostatnich weekendów mieliśmy 160 osób, co jest dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę, że nasze muzeum działa w małym mieście i trzeba do nas dojechać - zauważa P. Pawłowski.
Muzeum pełni dla Dęblina szczególną rolę. – Jest swego rodzaju punktem recepcyjnym, od którego warto rozpocząć wędrówkę po mieście – mówi P. Pawłowski. A najlepiej zacząć tę wędrówkę od makiety dawnego Dęblina, która jest wyłożona w pierwszej sali ekspozycyjnej. Na dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach planie przestrzennym można zobaczyć najważniejsze budynki w mieście: szkołę oficerską, pałac Jabłonowskich (dzisiejszą siedzibę komendanta Szkoły Orląt), a także hotele „Dedal” i „Ikar”, oficyny dworskie, fort i hangary. Niektóre z tych obiektów przestały już istnieć. Ale o tym, jak one wyglądały przed wojną i co się w nich działo, można przekonać się z multimedialnego pokazu zdjęć, który towarzyszy makiecie.
Oglądając dawną architekturę Dęblina, nie sposób nie zasłuchać się w brzmiącym w tle Marszu Lotników, który w muzeum musiał się pojawić. – Autorką jego słów jest Aleksandra Zasuszanka, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, a por. pil. Stanisław Latwis, instruktor pilotażu, skomponował muzykę – zauważa dyrektor MSP. Ta melodia jest symbolicznie wygrywana na starym niemieckim pianinie. A tuż za nim znajduje się oryginalne okno, które zostało uratowane z jednej z willi znajdującej się przy lotnisku. – Można powiedzieć, że ta rama towarzyszyła powstawaniu marszu – zaznacza szef placówki.
Lotnicza „Dama z łasiczką”
Gdy powoli cichnie muzyka, oczom widzów ukazuje się szczególny eksponat. Chodzi o sztandar Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. – To wyjątkowa relikwia, swego rodzaju „Dama z łasiczką” albo „Mona Lisa” naszego muzeum. Już tylko dla tego jednego eksponatu można by było je otworzyć – zapewnia P. Pawłowski. Nad sztandarem góruje natomiast jedna z nowości, czyli Orzeł Narodowy z Blackpool, który przed laty wieńczył fronton domu klubu oficerskiego pełniącego ważną rolę dla kształtowania się polskiego lotnictwa wojskowego w Wielkiej Brytanii.
Pozostając w tematyce Wysp Brytyjskich, dużą popularnością wśród zwiedzających cieszy się zrekonstruowany domek pilotów z okresu II wojny światowej. – W czasie dyżurów bojowych piloci wszystkich dywizjonów przebywali właśnie w takich drewnianych barakach usytuowanych przy samym pasie startowym. Oczekiwali w nich na alarm. A gdy wybrzmiał, musieli w ciągu trzech minut być w maszynie i startować – opowiada dyrektor. Jak wygląda wyposażenie domku? Wystarczy do niego wejść. Jedno jest pewne, został odwzorowany wiernie. Skorzystał z niego Jacek Samojłowicz, kręcąc film „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Część wyposażenia pochodzi właśnie z planu filmowego, a część ze zbiorów muzeum.
Napis sprzed wojny
Niesamowitą historię mają też inne eksponaty. Chociażby deska z napisem „wieczności” wisząca przy dzwonie pamięci Żwirki i Wigury. W istocie jest to fragment większego napisu: „Żwirki i Wigury start do wieczności”. Pierwotnie widniał on w Cierlicku, na bramie pamięci, która wiodła do mauzoleum dwóch wybitnych polskich pilotów, którzy tuż po zwycięskim Challenge zginęli w 1932 r. Deska jest oryginalnym przedmiotem sprzed wojny. Ocalała – cudem. – Została ukryta przez bibliotekarza, który mieszkał w Cierlicku (ówcześnie na granicy polsko-czeskiej). Tuż przed wkroczeniem we wrześniu 1939 r. Niemców mężczyzna rozebrał deski z napisem, owinął je w papier i umieścił w swojej bibliotece jako półki pod książki. W ten sposób ocalały przez całą wojnę. Niemcy natomiast wysadzili w powietrze mauzoleum i zbezcześcili symboliczny grób Żwirki i Wigury. Dopiero po II wojnie światowej udało się je odbudować – przypomina dyrektor MSP. Ocalałe deski zdobią dziś kilka miejsc związanych z lotnictwem. Druga znajduje się w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, trzecia w 4 Skrzydle Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie, zaś czwarta w Domu Polskim w Cierlicku na terenie dzisiejszych Czech.
Wylądował bez silnika
Choć ekspozycja wewnątrz gmachu muzeum jest interesująca, to dech w piersiach najbardziej zapiera wystawa plenerowa. Zebranych na niej zostało ponad 70 maszyn. Są to głównie samoloty i śmigłowce. Wśród nich najbardziej przyciąga oko Jak-40, czyli samolot rządowy, tzw. salonka, którym latali polscy premierzy i prezydenci. Podobnie popularny jest jeden z największych śmigłowców w polskiej armii, Mi-6. – Poza tym możemy pochwalić się całą aleją szturmowców i myśliwców. Mamy też bombowce Ił-28 i wiele pojazdów – wylicza P. Pawłowski.
Zdecydowana większość maszyn to produkcje radzieckie, ale nie brakuje i polskich. To chociażby samolot TS-11 „Iskra”, I-22 „Iryda” albo produkowane w Polsce na radzieckiej licencji samoloty odrzutowe Lim-1 i Lim-2. Ciekawe eksponaty, w tym rodzimej produkcji, stoją też w hangarze. Muszą się tam znajdować z racji konstrukcji wrażliwej na warunki pogodowe. Są to np. samolot Junak-3, do którego wnętrza można zajrzeć. Ciekawym polskim samolotem jest również TS-8 „Bies”. Był tak udaną konstrukcją, że potrafił bezpiecznie wylądować bez śmigła, a nawet bez… silnika. Zdarzyła się bowiem sytuacja, że ten wypadł podczas lotu. W hangarze warto też zwrócić uwagę na helikopter Mi-2. Został wyprodukowany w ZSRR, ale służąc w polskiej armii, wziął udział w jednej ze scen filmu z serii o Jamesie Bondzie.
Historia zatoczyła koło
Wraz z postępującym czasem ekspozycja muzealna wciąż jest poszerzana. I nie chodzi tu tylko o statki powietrzne. Stale przybywa również gablot, a w nich unikalnych przedmiotów związanych z historią polskiego lotnictwa. – W grudniu ubiegłego roku wpłynęło do nas dużo zdjęć po inż. Michale Trembeckim. On budował Szkołę Orląt. Na jego fotografiach zachowało się wiele budynków i miejsc, których teraz już nie ma – zaznacza dyrektor MSP.
Najnowszym nabytkiem muzeum są sorty mundurowe (w tym hełm, kurtka skórzana „szuszu”, czapka, furażerka), wyposażenie pilota samolotów myśliwskich oraz książka nalotów i odznaczenia. Takimi pamiątkami 2 marca podzieliła się z placówką Edyta Trzcińska, wdowa po pilocie Jacku Trzcińskim, który dokładnie 20 lat temu 2 marca 2001 r. poniósł śmierć w wyniku katastrofy samolotu TS-11 „Iskra” w Bydgoszczy. – Chciałam upamiętnić wysiłek, trud, szkolenie pilota i historię mojego męża, który tutaj w 1991 r. został przeszkolony i mianowany jako oficer, a później służył w 41 pułku w Malborku i 23 eskadrze specjalnej w Dęblinie. Poprzez tę wystawę historia mojego męża zatoczyła pewnego rodzaju koło. Stąd wyszedł i tu powrócił, do swoich kolegów. Chciałabym, by znalazł tu swoje miejsce na stałe – przyznała żona pilota w dniu otwarcia wystawy.
Przyszłość do rekonstrukcje
Mimo że MSP ma się czym pochwalić, nie spoczywa na laurach i dalej pracuje nad swoimi zasobami. Nawet okres lockdownu był w pełni wykorzystany. – Otrzymaliśmy tarczę ochronną od ministerstwa obrony narodowej. Przeznaczyliśmy ją na renowacje kilku samolotów, m.in.: An-26, który rok temu trafił do nas z Częstochowy, TS-11 „Iskra” i Lim-2 w wersji dwumiejscowej. Staraliśmy się też przybliżyć widzom nasze zbiory poprzez wirtualne zwiedzanie, które dobrze się w tym czasie sprawdziło – zauważa dyrektor.
Kolejne miesiące i lata w placówce też zapowiadają się pracowicie. – Właśnie jesteśmy na etapie budowania wału ziemnego. Będziemy tam prezentować stanowiska izolowane, czyli tzw. stojanki pokazujące naturalne położenia samolotów na lotnisku bojowym. Zaczniemy urządzać je wiosną – mówi P. Pawłowski. A co przyniesie dalsza przyszłość? – Myślimy o rekonstrukcjach lub sylwetkowych modelach przedwojennych i wojennych samolotów. Naszym marzeniem jest odtworzenie PZL-11C. Muzeum w Krakowie posiada jego formy odlewnicze. Chcemy z nich skorzystać i taką maszynę zreplikować. Później weźmiemy się za spifire’a, hurricane’a, RWD-8, czyli za te maszyny, które najbardziej kojarzą się z naszym lotnictwem – zapowiada dyrektor.
Tomasz Kępka