Komentarze
Sztuka kochania

Sztuka kochania

Gdy przychodzi wyczekiwana długo niedziela, pakują swoje rodziny do samochodu, jadą do centrum handlowego w Warszawie, godzinami drepczą po galeriach handlowych, by na koniec dnia przycupnąć w fast foodzie i w hałasie, na zatłuszczonym stoliku, pochłonąć w pośpiechu cheeseburgera czy frytki.

– Obiad na stole! Tomek, Asia, Agnieszka – zapraszam! Halooo! Bo wystygnie…!

– Moment, mamo…

– Juuuż… Zaaraz…

– Dokąd biegniesz z tym talerzem?

– Eee… film, mamo! Nie mam czasu!

Skąd my to znamy? To nie jest scenka rodzajowa, wymyślona naprędce na potrzeby felietonu. Taki dialog daje się słyszeć często w naszych domach. Skarżymy się, że oddalamy się od siebie. Szkoła, praca, obowiązki. Późne powroty do domu, zmęczenie, zdawkowe rozmowy i narastająca z miesiąca na miesiąc obcość. A kiedy przyjdzie niedziela, jedyny dzień w tygodniu, gdy można pobyć ze sobą dłużej, pozostawić pośpiech, porozmawiać o radościach i troskach, okazuje się, że w cuglach wygrywa telewizor (bo Małysz skacze!), seriale (jeden goni drugi), komputer. Tomek, Asia, Agnieszka łapią talerze i biegną do swoich pokojów. W towarzystwie telewizora, monitora smakuje lepiej? Chyba nie. A może to ucieczka od siebie, bo nie ma o czym rozmawiać – rodzina już dawno zamieniła się w zbiór samotności, zaś dom – w hotel. Niedeptane ścieżki zarosły. Ktoś popełnił błąd. Jego konsekwencje poniosą wszyscy.

Dziwię się czasem młodym ludziom. Gdy przychodzi wyczekiwana długo niedziela, pakują swoje rodziny do samochodu, jadą do centrum handlowego w Warszawie, godzinami drepczą po galeriach handlowych, by na koniec dnia przycupnąć w fast foodzie i w hałasie, na zatłuszczonym stoliku, pochłonąć w pośpiechu cheeseburgera czy frytki. Po powrocie do domu nikt już na nic nie ma ochoty.  Każdy zamyka się w swoim pokoju. Gra telewizor. Migają okienka komunikatorów internetowych. Wzbiera coraz większy smutek i poczucie obcości.

Nie tak miało być…

Może to drobiazg. A może nie? Może przerysowuję sytuację, ale jeśli nawet, to po to, by zwrócić uwagę na problem. Jest. I to niemały.

Błąd, który często popełniają młodzi ludzi, jest taki, że tak bardzo mocno zakochują się w sobie, ich miłość staje się tak bardzo „intensywna”, że zapominają się ze sobą zaprzyjaźnić. Uczucia, wiadomo, z czasem bledną, zaczyna się rzeczywistość. Mniej kolorowa. Gdy pierwsze skrzypce zaczynają grać monotonią wespół z szarą codziennością, wtedy nagle okazuje się, że dotąd zakochani w sobie małżonkowie nagle nie mają ze sobą o czym rozmawiać! Zaczyna się potworna, banalna nuda, szukanie okazji do ucieczki od siebie. Puszczają nerwy. Do szału doprowadza coś, czego istnienia nawet wcześniej nie podejrzewali: obojętność. Urlop, zaplanowany w najlepszym hotelu z opcją all inclusive, staje się piekłem…

Kilka lat temu zostałem poproszony, aby otoczyć duchową opieką pielgrzymkę uczniów gimnazjum i liceum jednej z najlepszych prywatnych szkół warszawskich. Jechaliśmy do Rzymu. Kawał drogi. Zaproponowałem w którymś momencie, aby włączyć film. – Nie, proszę księdza – odpowiedziała pani dyrektor. – Oni muszą się nauczyć być ze sobą, rozmawiać, słuchać siebie nawzajem. Mają szansę czegoś cennego się nauczyć.

Na początku był bunt. Potem wszystko się uspokoiło.

– To była najpiękniejsza pielgrzymka, na jakiej byłam – powiedziała mi potem jedna z uczennic.

Nie mamy problemu z mówieniem. Mamy problem ze słuchaniem. Nauczyć się słuchać to jedna z najtrudniejszych sztuk. Może dlatego nie chcemy ze sobą rozmawiać, uciekamy w wirtualne światy, ponieważ nie wierzymy, że może to cokolwiek zmienić? Że kogokolwiek interesuje to, czym żyjemy, jakie dylematy w sobie skrywamy? Problem dotyka już małe dzieci. Zapędzeni rodzice zasypują je gadżetami, elektronicznymi cudeńkami, podnoszą kieszonkowe, jakby w ten sposób chcieli im wynagrodzić swój brak. To tylko pogłębia problem, zwiększa frustrację, podkreśla samotność.

Może czasem trzeba radykalizmu wspomnianej wyżej pani dyrektor? Warto zatrzymać się, aby w końcu siebie usłyszeć.

Ks. Paweł Siedlanowski