Kultura
fot. Arch. BR
fot. Arch. BR

Sztuka życia

Nie potrafię malować pod dyktando, na zamówienie. Trzymam się z dala od mód, które nie pozwalają artystom szukać inspiracji w sercu.

Od początku tworzę, co mi w duszy gra i tej zasadzie jestem wierna - mówi siedlecka malarka Barbara Rękawek. Była ze mnie taka dziwna dziewczynka. Zadumana, zapatrzona w niebo, kwiaty. Mama mówiła: „Moja corcia to takie Boże dziecko. Może będzie zakonnicą?” - słyszałam czasami rozmowy dorosłych. A ja zostałam malarką - śmieje się, opowiadając, jaki był ten początek drogi do sztalug, przy których pewnie stanęła, mając 15 lat. Pierwsze dwa „oleje”, oprawione w złotą i srebrną ramę, są wymownym dowodem, że natura inspirowała ją od zawsze.

Tylko to, co duszy gra

Rękawek urodziła się w Miastkowie Kościelnym k. Garwolina. Do nauki w Liceum Pedagogicznym w Inowrocławiu poszła zachęcona przez ciocię, która dostrzegła w niej talent. W swej artystycznej biografii umieściła też nazwisko swego nauczyciela – artysty malarza Leonarda Pyszkowskiego. Podjęła pracę w szkole i zamieszkała w Siedlcach. Myślała o Akademii Sztuk Pięknych, ale od prof. Stanisława Szczepańskiego, który miał pod swoją pieczą nauczycieli plastyków zrzeszonych przy zarządzie głównym Związku Nauczycielstwa Polskiego „Warszawa Mazowsze”, słyszała: „Masz talent i pasję – a to najważniejsze”. I jeszcze: „Nie daj się zmanierować modom”. Posłuchała.

– Nie potrafię malować pod dyktando, na zamówienie. Słoneczniki? Owszem, ale takie, jak ja chcę. Trzymam się też z dala od mód, które nie pozwalają artystom szukać inspiracji w sercu. Od zawsze tworzę, co mi w duszy gra i tej zasadzie jestem wierna – mówi dzisiaj B. Rękawek.

 

Dobra energia

Obrazy zapełniające ściany jej mieszkania pokazują drogę, jaką przeszła jako artystka i jako człowiek. Pierwsze kroki stawiała jeszcze nieśmiało – pejzaże z tego okresu są jakby przymglone. Stopniowo malarstwo pani Barbary nabierało kolorów, a ona – odwagi. Liczne wystawy w kraju i za granicą były jakby przypieczętowaniem i potwierdzeniem dojrzałości malarki (ostatnia miała miejsce w Muzeum Regionalnym w Siedlcach w 2019 r.). W 1983 r. przyjęta została do Związku Polskich Artystów Plastyków. Od 19 stycznia 1996 r. pełni funkcję prezesa fundacji Ali Rękawek „Dajmy sobie szansę”. W 1997 r. została laureatką Nagrody im. Ludomira Benedyktowicza w dziedzinie społeczno-artystycznej.

– Każdy inaczej przeżywa sztukę, widzi coś innego. Ważne – żeby w kontakcie z nią coś przeżyć. Moim zdaniem obraz musi mieć dobrą energię. Jest piękny, jeżeli czujemy się przy nim dobrze. Ktoś, komu podarowałam namalowaną przez siebie madonnę, powiedział mi kiedyś, że się do niej modli. Bardzo mnie to zaskoczyło. A z drugiej strony pomyślałam: skoro mój obraz przynosi ukojenie, spełnia ważną rolę – zauważa B. Rękawek.

 

Wszystkie barwy życia

Z okazji jednej z wystaw w siedleckim Muzeum Regionalnym dziennikarka Monika Mikołajczuk, a prywatnie przyjaciółka malarki, napisała: „…jej obrazy przemawiają do nas wszystkimi zmysłami. Jeśli przyjrzeć się datom ich powstania, nietrudno zauważyć, że barwy jej życia nakładają się warstwami na płótno: przypływy i odpływy błękitów, fale soczystej zieleni na przemian z głębokim fioletem przechodzącym w czerń, zimną bielą czy miodowymi brązami i soczystą pomarańczą mówią więcej o człowieczym losie niż niejedna wzniosła fraza”.

Głębokie, intensywne kolory nadają obrazom B. Rękawek ten rys, dzięki któremu jej płótna można rozpoznać wśród setek innych. Tak jak motywy, które prezentuje konsekwentnie i twórczo: podlaskie kapliczki, anioły, madonny, kwiaty. Swoje obrazy – chciałoby się powiedzieć – zna na pamięć, jak mama dziecko. Spogląda na nie i opowiada o nich z matczyną czułością.

 

Gdyby nie sztuka…

Nie wzoruje się na niczym. Maluję z duszy – tłumaczy pani Barbara. Pokazuje mi swoją pracownię w dawnym pokoju syna – Grzegorza. Do rozkładanego blatu podjeżdża na wózku, którym porusza się po domu. Chociaż ciału artystki brakuje sił, to płótno przed oczami, zapach farb, ciepło oprawki pędzla w ręce sprawiają, że wypracowana przez lata gotowość do tworzenie – odżywa. Malowanie jest dzisiaj – artystka tego nie kryje – jak najlepsza terapia i dla osłabionych rąk, i dla duszy.

W pokoiku Ali – zmarłej w 1995 r. córki pani Barbary, nowe prace „odpoczywają” na zgrabnie ułożonym stosiku. Farba dosycha na tej przedstawiającej kapliczkę w otoczeniu drzew. Na kolejnych – anioły, tak charakterystyczny dla twórczości B. Rękawek i ukochany temat: „Anioł pilnujący dzieci” i „Anioł dobrej nowiny” – tak zatytułowała je autorka. Następny obraz aż przemawia kolorami: biel kwiatów jabłoni zestawiona została z soczystą, energetyczną zielenią. Na innym odkrywam słoneczniki – namalowane „po swojemu”. Z każdej pracy bije ciepło, swojskość i ta dobra energia, od której zaczęłyśmy rozmowę.

 

Obrazy, książki, szkło

– Słoneczniki proszę ułożyć „buzią” do anioła – podpowiada moja rozmówczyni, gdy odkładam ostatnie, wilgotne jeszcze obrazy na swoje miejsce (farby olejne potrzebują czasu) – ale już to jedno zdanie wystarczy, by zrozumieć uczucia artysty. Dużo mówią też dobrane ze smakiem, przepiękne ramy, w jakie oprawione są prace B. Rękawek.

Na ścianie wśród wielu obrazów wisi reprodukcja „Ecce homo” Alberta Chmielowskiego. – Przyjechała do mnie z Krakowa. Brat Albert to mój ukochany święty – zdradza, a rozmowa zaczyna się toczyć w kierunku literatury, bo okazuje się, że obie zachwyciłyśmy się ostatnio najnowszą biografią ojca ubogich. Książki – podobnie jak obrazy wszechobecne w tym domu – to jedna z wielu miłości B. Rękawek. Jeszcze inną jest szkło – wazony, dzbanuszki, kielichy ozdobione przez nią własnoręcznie delikatnymi kwiatowymi motywami. Kruche piękno z mocą przefiltrowuje popołudniowe słońce zaglądające do pokoju od zachodu.

 

Wszystkie kolory wyobraźni

– Pełno tutaj tego wszystkiego… Obrazy, książki, stare meble – to cały mój dom! – uśmiecha się moja rozmówczyni. Jest pewna, że troski, jakie w naturalny sposób przychodzą z wiekiem i chorobą, nie muszą być całym światem. I nie powinny przesłaniać świata. Tak też żyje: trzymając się tego, co piękne, i będąc blisko ludzi, których nazywa ziemskimi aniołami. Ciesząc się wszystkim: wspomnieniami, dobrą książką, witrażem z aniołem podarowanym przez syna i synową, pierwszymi próbami malarskimi wnuczki Małgosi. Wierząc, że w życiu musi być i słońce, i deszcz, ale żadne burze nie mogą zniszczyć nadziei, którą człowiek nosi w sercu.

W jednym z katalogów syn artystki – Grzegorz Piotr Rękawek napisał: „To może banalne, ale świat artysty poznajemy po jego życiu… Barbara Rękawek – kumulując swoje przeżycia, ma zawsze w sobie ogromną siłę, aby mimo różnorodnych cierpień wystrzelić błękitem radości, żółcią goryczy, granatem rozpaczy, zielenią melancholii. Linie i formy są dla artystki zbyt ubogie w porównaniu z kolorem wyobraźni”.

Monika Lipińska