
Tajemnica lipińskiego lasu
W Lipinach ruch na polach i w ogrodzie - wiosna nie pozwala siedzieć w domu. Ale to już nie to samo, co dawniej. – Kiedyś to było! - mawiają ci, którzy pamiętają nie tak znowu odległe czasy świetności wioski usytuowanej na granicy powiatu siedleckiego i łosickiego: dom w dom - gospodarz z krwi i kości, taki, któremu robota aż pachnie! Z ziemi żywicielki wyciągali wszystko. Wiadomo - szlacheckie gniazdo - kwitują z uznaniem ci, którzy hasło „Lipiny” wiążą z przeszłością tej części dawnej ziemi drohickiej i gniazdem rodowym szlacheckiego rodu Lipińskich herbu Gozdawa. Dzisiaj - przyznają sami mieszkańcy.
– Lipiny wyludniają się na oczach. – Dwie trzecie wsi to Lipińscy, reszta – Kaliccy – charakteryzuje rodzinną wioskę Waldemar Lipiński – mieszkający w Siedlcach, często goszczący w Lipinach u rodziców, którzy kilka tygodni temu świętowali 60 lat pożycia małżeńskiego.
Jego ojciec – Wacław jest dzisiaj jedynym żyjącym świadkiem wydarzeń sprzed 75 lat – jako 17-letni chłopak uczestniczył w grzebaniu zwłok Romów.
Pożar we wsi
Czas II wojny światowej upłynął mieszkańcom Lipin w miarę spokojnie. Dotkliwy w skutkach okazał się lipiec 1944 r., gdy wraz z nadejściem frontu ze wschodu spłonęło pół wsi. Niemcy wraz ze szpitalem polowym stacjonowali wówczas na porośniętych krzakami nieużytkach ciągnących się na południe od Lipin, nieopodal torów kolejowych, po których puszczali pancerkę.
– Jednej niedzieli, rano, zza torów od strony Zakrza znienacka nadeszli Rosjanie. Niemcy niczego się nie spodziewali. Ruszyli, jak kto stał, do ucieczki. Żeby wybadać, czy ruski żołnierz im na to pozwoli, puścili torami pusty parowóz. A że ruskie wojsko rozkręciło szyny, parowóz poleciał dęba – W. Lipiński przywołuje przebieg wydarzeń. Skutkiem strzelaniny, jaka się wywiązała, było wycofanie się Niemców. Ale też rozległy pożar. ...
Monika Lipińska