Taka mała apokalipsa
Awaria globalnej sieci tegoż portalu pokazała silne zespolenie losów pojedynczych ludzi z elektroniczną i całkiem wirtualną rzeczywistością, a właściwie z tworzoną przezeń fikcją. Gdy dostęp do owego „miejsca w sieci” okazał się niemożliwy, wówczas wielu popadało w rozpacz, wydzwaniało na prawo i lewo z żądaniem natychmiastowego przywrócenia im wirtualnej zabawki, a nade wszystko zaczynało wątpić w Boga, świat i człowieka. Tylko nieliczni stwierdzili, że dobrze się stało, bo wreszcie znaleźli czas dla rodziny lub przynajmniej mogli poczytać książkę. Przy okazji jednak wyszło na jaw, jak silnie kreowany jest nasz obraz świata przez koncerny medialne.
Dość głośnym i szybko ginącym echem rozbrzmiała sprawa R. Ziemkiewicza, którego nie wpuszczono do Wielkiej Brytanii z powodu głoszonych przezeń poglądów. Deportowany do Polski publicysta nie do końca okazał się zbieżny z rzeczywistością współczesną. Gdyby bowiem wybrał drogę przemytu swojej osoby przez granicę, mógłby liczyć nie tylko na ciepłe przyjęcie, ale ujęłyby się za nim niezliczone rzesze celebryckiej gawiedzi. Być może nawet sama A. Holland uznałaby jego przemarsz przez zieloną granicę za szczyt walki z rządem faszystowskim oraz za próbę przełamania współczesnego Holokaustu. Sprawa bowiem imigrantów jak nigdy rozpala dzisiaj nasze umysły. Właśnie dzięki ogłupiającym teoriom wypełniającym przestrzeń medialno-internetową. Koczujący po białoruskiej stronie „imigranci” rozpalają bowiem niejedną głowę napchaną medialną sieczką i niezdolną do podjęcia przygody myślenia. Nawet proste fakty przekazywane przez białoruską opozycję nie są w stanie dotrzeć do ich szarych komórek. A medialna ustawka na tyle zaciemnia już umysły, że poddają się jej nawet ci, o których winniśmy mieć przekonanie, że określenie homo sapiens w nich realizuje się w stopniu najwyższym. Niestety, pod wpływem nacisku medialnego nawet ci, którzy szczególnie winni mieć kontakt z Duchem Świętym, wygadują niespotykane głupoty. I tutaj już się robi przykro. Wszak z tej przynajmniej strony winniśmy mieć zapewniony kontakt z prawdą, a nie poetyckie uniesienia i powtarzanie sloganów polityczno-medialnych macherów. Przyjrzawszy się tylko pobieżnie chłodnym okiem temu, co od wakacji rozpala internetowe łącza i umysły naszych rodaków, nie sposób zaprzeczyć, iż instrumentalnie rozgrywana akcja z koczującymi – jak dzisiaj już wiemy w systemie rotacyjnym – nad polską granicą nie ma nic wspólnego z ideą wolności ludzi w poszukiwaniu przestrzeni życiowej oraz wsparciem najbardziej potrzebujących.
Reasumpcja myślenia
Spróbujmy tylko pobieżnie opisać to, co od wakacji rozgrywa się na naszej wschodniej granicy. Mamy do czynienia z próbą nielegalnego przekroczenia granicy państwowej. Przekroczenia chcą dokonać ludzie, o których nic nie wiemy. Najpierw mieli być to Afgańczycy, teraz Irakijczycy, a dalsze określanie ich przynależności państwowej ma charakter rozwojowy. Oznacza to, że polską granicę chce sforsować nieokreślona grupa ludzi. Co więcej, takich zapalnych miejsc na pograniczu polsko-białoruskim jest dużo więcej, a sprawa dotyczy nie 30 osób, ale kilku tysięcy. Ludzie ci nieprzypadkowo trafili do naszego wschodniego sąsiada, ale ich pojawienie się ma charakter zaplanowanej akcji werbunkowej. Nie pojawiają się oni na oficjalnych przejściach granicznych, tylko z uporem maniaka chcą sforsować tzw. zieloną granicę. Ponoć ich celem nie jest Polską, ale Niemcy. Nie są w stanie uchronić swoich dokumentów, ale nowoczesne telefony posiadają i z nich korzystają. Umieją wykorzystywać dziennikarzy i chętnie z nimi współpracują, aby pokazać swoją niedolę. Wskazuje to jednoznacznie na ich wyrachowanie, a nie na przerażenie i tragedię. Mówiąc krótko: niestety w większości przypadków mamy do czynienia z doskonale poinformowanymi i ustawionymi ludźmi, którzy za nic mają polskie prawodawstwo i polską granicę, a ich determinacja wskazuje nie na dramat ich egzystencji, lecz udział w zaplanowanym spektaklu na rzecz elementów dążących do całkowitej destabilizacji sytuacji w naszym kraju. Być może pomiędzy nimi są ludzie rzeczywiście dotknięci biedą i strachem o własny los, ale gros nie ma nic z tym wspólnego. Pozostaje również niepokój, czy wraz z nimi nie pojawią się w naszym kraju osławione „zielone ludziki” z Donbasu.
Gołębice na polskim niebie
Teza doktora Josefa Štrosmajera ze święcącego przed laty triumfy serialu „Szpital na peryferiach” o głupocie latającej jak gołębica, ma niestety zastosowanie do znacznej większości polskich komentatorów oraz ludzi polityki w Polsce, a niestety również i do pewnej grupy polskich duchownych. Mijanie się z prawdą (np. wypowiedź pewnego polskiego biskupa, iż chodzi tylko o 30 osób, które nie zagrażają 37 mln) oraz pomysły od czapy na rozwiązanie tego problemu (naruszanie granicy poprzez przerzucanie przez nią leków i żywności czy też gadanie bez sensu o jakichś korytarzach humanitarnych nie wiadomo w jakim kierunku) to tylko zasłona dymna dla indolencji intelektualnej i kapitulacji wobec medialnych rządców tego świata, których siłą nie są rakiety, ale ogłupiałe i zdesperowane w swoim ideologicznym zacietrzewieniu tłumy. Ci ostatni nawet nie kryją już własnego polityczno-ideologicznego zaangażowania. To, że głupota nierzadko w historii była siłą napędową różnorakich drastycznych zmian, nie jest dla nikogo tajemnicą. Świadczy o tym ronienie później łez nad konsekwencjami tychże działań i głuchy drwiący śmiech następnych pokoleń. Czy więc żądanie, by znajdujący się dzisiaj na świeczniku życia publicznego zachowali resztkę rozumu, nie jest po prostu krzykiem Kasandry przed nadciągającą apokalipsą? Naszego świata nie zniszczą napierający na granicę „imigranci”. Zmieciemy siebie z powierzchni ziemi sami, wznoszeni w górę na skrzydłach głupoty. A upadek z tej wysokości będzie iście bolesny.
Ks. Jacek Świątek