Komentarze
Taki mamy klimat?

Taki mamy klimat?

W jednej z klas lubelskiego liceum nauczycielka poprosiła ucznia o rozdanie klasówek. Była bardzo zdziwiona, kiedy się okazało, że chłopak nie jest w stanie sprostać zadaniu, bo nie zna nazwisk swoich kolegów.

Przy czym dodać należy, że nie była to ani pierwsza klasa, ani początek roku szkolnego, a grupa, o której mowa, to standardowe 32 osoby. Nauczyciele liceum są zszokowani. I całkiem niepotrzebnie. Bo szkoła z Lublina to niekoniecznie wyjątek. A już niedługo może to być norma. Takie mamy czasy, taki dopadł nas klimat. Wygląda jednak na to, że ocieplenie w przyrodzie niekoniecznie się na ocieplenie międzyludzkich relacji przekłada. Postawiliśmy na cywilizację. Na rozwój jednostki. Na globalną wioskę. Tyle że globalizacja i w tej materii niekoniecznie się sprawdziła.

Bo o ile w realnej wiosce wszyscy na wylot się znają, to w tej globalnej, która z założenia miała wzmocnić międzyludzkie relacje, jest to po prostu niemożliwe. I choć elektroniczne media zapewniły nam niewyobrażalną jeszcze niedawno komunikację na masową skalę, to… „jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu?”. Mamy znajomych na całym świecie – ale nie mamy pojęcia, kto mieszka za ścianą.

Wracając do (nie tylko) lubelskiego liceum… Może by tak, wzorem niektórych krajów, odłączyć uczniów od telefonów przynajmniej na czas ich pobytu w szkole. Nieograniczona dostępność komórek zaburza i prowadzenie lekcji, i samodzielne myślenie, i nawiązywanie relacji. Jak – niemal od kołyski – rozmawiając przy pomocy obrazków, młodzi ludzie mają nauczyć się tworzyć więzi? Co z tego, że znają języki, skoro zapominają mowy.

Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Samiśmy temu winni. Nieco starsi obywatele pamiętają zapewne atmosferę swoich studniówek. Studniówek w szkole. Tego – niewiele chyba zaryzykuję – niezapomnianego pierwszego balu. Czas przygotowywania dekoracji, malowania stosu kartonów, tworzenia nastroju sali gimnastycznej, która na kilka godzin stawała się salą balową. I upiększania przydzielonej sali lekcyjnej, w której klasa znajdowała schronienie na czas przerwy w tańcach. Klimat tworzyło też postudniówkowe sprzątanie, komentowanie, dojadanie tego, co na stołach zostało. To wtedy zawiązywały się te najlepsze, najbardziej trwałe relacje i zjednoczenie młodych (choć przy dyskusjach dotyczących programu i wystroju wióry niejednokrotnie leciały). Dziś uczniowie (wyłącznie z własnej inicjatywy czy przy pomocy dorosłych?) nie mają czasu, żeby aż tak się poświęcać, na takie dyrdymały cenny swój czas marnować. To jak i kiedy te relacje mają się zawiązać?

Kijem – jak to mówią – Wisły nie zawrócisz. Ale próbować można. Albo nawet trzeba. Organizowane w wielu szkołach pod koniec wakacji czy na początku roku szkolnego integracyjne wyjazdy pierwszoklasistów próbują istniejący stan rzeczy naprawić.

„Dalej, bryło, z posad świata!”. Najserdeczniej powodzenia życzę.

Anna Wolańska