Takie sobie RODO-we tajemnice
Chociaż nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek usłyszała z niego co innego niż: „Pani Kingo, chciałam panią zaprosić na bezpłatne badania. Najbliższy wtorek, hotel XXX. Dla uczestników przewidziano krótką prezentację leczniczych materacy oraz poczęstunek. A jeśli przyjdzie pani z osobą towarzyszącą, to dostanie w prezencie żelazko”. Chwila, moment - mimo leniwego sobotniego poranka moje zwoje myślowe próbują podjąć pracę - jaka „pani Kinga”? A RODO? Przecież to obowiązujące od ponad pół roku unijne rozporządzenie miało chronić moją prywatność i zbudować poczucie, że jako właściciel danych osobowych mam pełne prawo do decydowania o nich. „To jest losowo wygenerowany numer telefonu przez naszą maszynę losującą. Została pani zupełnie przypadkowo wylosowana” - przekonuje mnie głos w słuchawce. Akurat!
Czy kiedykolwiek UE wprowadziła regulacje służące czemuś pozytywnemu? No właśnie. Wyglądało to mniej więcej tak: unijny urzędnik wymyślił coś, co jego zdaniem jest dobre i słuszne, a potem trzeba było wydać grube miliony na przeszkolenie prawników i informatyków, żeby to jakoś z sensem wdrożyć. A ja nie czuję się ani trochę bezpieczniejsza, nie wzrosło też ani trochę moje poczucie prywatności. Nadal dzwonią do mnie telemarketerzy i wszelkiej maści telefoniczni handlowcy. Tutaj wygrałam laptop, tam mam okazję zapoznać się z nowym superodkurzaczem, gdzie indziej – przetestować pościel z wielbłąda na specjalnym pokazie tylko dla mnie czy też wziąć kredyt na preferencyjnych warunkach. Oczywiście folder spam w skrzynce pocztowej także wciąż się wzbogaca: „możesz zdobyć pewność siebie”, „zero brzuszka w cztery tygodnie”, „poznaj Mazdę CX” oraz propozycje zakupu różnych specyfików, których nie odważę się na sobie testować. Wycofanie zgody na przetwarzanie danych w bankach, u operatorów czy też w firmach ubezpieczeniowych już i tak nic nie da. Mój numer dawno popłynął w świat.
Oprócz spamu równie irytujące podczas przeglądania internetu są wielkie wyskakujące okienka, przy których komunikaty o ciasteczkach były niegroźną pieszczotą przeglądarki. Jestem pewna, że nikt się z nimi nie zapoznaje. No może poza prawnikami jednego z portali, którzy z ciekawości zawodowej przeczytali, jak musieli nagimnastykować się koledzy po fachu z innej platformy.
Można śmiało powiedzieć za to, że RODO przysłużyło się do pobudzenia kreatywności w placówkach medycznych. Gdy okazało się, że teraz do pacjentów nie można zwracać się po nazwisku, jedna z przychodni nadała im pseudonimy. Na liście znaleźli się m.in. „Szogun”, „Masa” i „Bambuko”. Ciekawe tylko, czy „Masa” wchodzi bez kolejki, a „Bambuko” w ogóle zostanie obsłużony.
I śmieszno, i straszno, a tak naprawdę wszystko po staremu.
Kinga Ochnio