Też się wściekłem
Absolutnie nie ma to nic wspólnego z prawdą. (...) Szanowni państwo, ceny energii elektrycznej w Polsce spadają. Cena rok temu była o 20% wyższa niż cena, która obowiązuje dziś, czyli ceny energii w Polsce spadają”. Ja tego nie wymyśliłem. To słowa wypowiedziane 21 listopada z sejmowej mównicy przez ministrę Paulinę Hennig-Kloskę. Jak ktoś nie wierzy, niech sobie przeczyta albo obejrzy jej wystąpienie na oficjalnej stronie internetowej Sejmu RP (trzeci dzień obrad - 26 punkt porządku dziennego).
Przyznam, że cytowane przemówienie, zupełnie przypadkiem, obiło mi się o uszy w zeszłym tygodniu. W tym samym czasie dostałem kolejne rozliczenie za energię elektryczną wraz z tzw. blankietami prognozowanymi na najbliższe pół roku. Podekscytowany niezwykle optymistycznymi słowami przedstawicielki rządu szybko zajrzałem do wnętrza koperty i… zonk. Kwota, którą mam zapłacić za tzw. światło, jest o blisko 50% wyższa (przy niemal identycznym zużyciu energii) od tej sprzed roku. Z kolei na blankietach prognozowych za luty, marzec i kwiecień przyszłego roku widnieją sumy wyższe o ponad 70%. Skąd taka rozbieżność? W wolnej chwili, gdy tylko przejdzie mi wściekłość – podobna do tej, jaka co rusz dosięga premiera Tuska – raz jeszcze przeanalizuję otrzymane rozliczenie i z uwagą przeczytam sejmowe wystąpienie szefowej resortu od klimatu i środowiska. Niewykluczone, że skoro „ceny energii elektrycznej w Polsce spadają”, to mój licznik „taniej” energii elektrycznej uległ awarii i błędnie nalicza kolejne kilowatogodziny.
A propos rozliczeń i wspomnianej wściekłości Tuska. Na kilka dni przed uroczystymi obchodami pierwszej rocznicy zaprzysiężenia rządu premier naprawdę się zdenerwował, pisząc w mediach społecznościowych: „Rozliczanie PiS postępuje wolniej, bo nie wszyscy w Koalicji zrozumieli, że bez rozliczenia nie będzie naprawy Rzeczpospolitej. I jeśli się wreszcie nie ogarną, sami zostaną przez ludzi rozliczeni”.
Po 12 miesiącach sprawowania władzy Donald Tusk i jego nieporadni poddani coraz bardziej przypominają postaci z lalkowego serialu animowanego „Sąsiedzi” opowiadającego o perypetiach dwóch nieudolnych majsterkowiczów. Apel premiera o „przyspieszenie rozliczeń” należy raczej traktować jako wyraz bezsilności oraz narastającej paniki. Komisje śledcze powołane w celu przeprowadzenia sprawnego polowania na PiS-owskie czarownice są farsą. Rzuceni na ten odcinek uśmiechnięci inkwizytorzy przegrywają kolejne pojedynki. I nie chodzi tylko o to, że posłanka Sroka, członkowie Zembaczyński czy Trela są intelektualnie słabi i w konsekwencji regularnie ośmieszani przez prezesa Kaczyńskiego tudzież – jak ostatnio – byłego szefa ABW Piotra Pogonowskiego. Rozliczającym brakuje najważniejszego – podstaw (w tym prawnych), do tego, by obecną opozycję za cokolwiek rozliczyć. Oczywiście jeśli Tusk się uprze i zechce mieć na tacy głowy Kaczyńskiego czy Ziobry, to będzie je miał. W końcu stoi na czele państwa wyposażonego w odpowiednie narzędzia. Jakiś pretekst – jak choćby uszkodzenie wieńca – do zniszczenia przeciwnika zawsze się znajdzie. Tylko, że w tej sytuacji groteskowe „Tusk się wściekł” przybiera postać jeszcze bardziej karykaturalną. Na serio zaczynają natomiast wściekać się już nie tylko przeciętni Kowalscy, ale rzesze tych, którzy przed rokiem do późna w nocy sterczeli w kolejce do urn, by móc żyć w „lepszej” uśmiechniętej Polsce.
Leszek Sawicki