Rozmaitości
PIXABAY.COM
PIXABAY.COM

To był najtrudniejszy rok

Rozmowa z prezesem Związku Sadowników RP Mirosławem Maliszewskim.

Jaki był ubiegły rok dla polskich sadowników?

Nie będzie przesadą, jeśli powiem, iż był to najtrudniejszy rok w ostatnich kilkudziesięciu latach. Pogorszyła się sytuacja finansowa wszystkich gospodarstw działających w sektorze sadowniczym. To efekt wzrostu kosztów produkcji i jednoczesnego spadku dochodów z tytułu sprzedaży produktów rolnych. Oznacza to pogłębienie kryzysu finansowego właścicieli sadów. Wielu z nich znajduje się na krawędzi i raczej nie będzie w stanie odtworzyć produkcji, ponieważ zabraknie im pieniędzy na nawozy, opryski, uprawy polowe przed nowym sezonem.

Jak atak Rosji na Ukrainę wpłynął na rynek?

Kryzys na Wschodzie ma na nas bardzo negatywne oddziaływanie, zwłaszcza w kwestii przychodów z tytułu sprzedaży produktów. Po 2014 r., czyli po pierwszej fazie inwazji, rynek rosyjski był dla nas praktycznie niedostępny. Tymczasem każdego roku eksportowaliśmy tam ponad 1 mln ton jabłek. To był największy odbiorca tych owoców, w dodatku kanał ten został zamknięty z dnia na dzień. Całkowitej klęski uniknęliśmy, dzięki uruchomieniu „przerzutu” przez Białoruś i otwarciu wielu nowych rynków zbytu. Szczególnie do Egiptu, gdzie – dzięki intensywnym działaniom administracyjno-promocyjnym – staliśmy się w zaledwie kilka lat najważniejszym dostawcą jabłek. Wybuch wojny w lutym 2022 r. spowodował całkowite zamknięcie nie tylko rynku rosyjskiego, ale też białoruskiego, przez który eksportowaliśmy owoce na Wschód. Pomimo zakazu z 2014 r. nadal wysyłaliśmy tam rocznie kilkaset ton jabłek. To więcej niż sami zjadaliśmy w kraju. Nikomu myślącemu nie trzeba tłumaczyć, co to oznacza dla naszego sektora. Skutkiem ubocznym jest zamknięcie rynku Egiptu, który sukcesywnie budowaliśmy latami z intencją, że zastąpi rosyjski. Jednak drożejące zboże sprawiło, że władze tego kraju ograniczyły, a w pewnym momencie zupełnie wstrzymały zakup innych produktów, w tym polskich jabłek, które nie były tam konkurencją.

 

Z pewnością nie bez znaczenia był też wzrost cen za prąd i gaz?

Wzrost stawek za energię elektryczną spowodował nieopłacalność przechowywania w chłodniach jabłek do wiosny. Doszło do tego, iż sadownicy byli zmuszeni sprzedawać je w cenach, które nijak miały się do ponoszonych kosztów magazynowania. W nieco lepszej sytuacji byli jedynie ci, którzy zainwestowali w instalacje fotowoltaiczne. Widząc to, wystąpiliśmy o wprowadzenie rekompensat niwelujących straty, czyli dopłat do energii i nowego modelu wsparcia do zakładania odnawialnych źródeł energii, w tym fotowoltaiki. Zostało to częściowo uwzględnione w postaci zamrożenia cen energii od 1 grudnia i objęcia nimi także gospodarstw sadowniczych oraz zmian w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich uruchamiających dotacje do instalacji wytwarzających prąd z naturalnych źródeł. Jednak w górę poszły także inne koszty, m.in. nawozów. Ich ceny wzrosły niewspółmiernie do cen gazu, z którego powstają choćby nawozy azotowe. Wykorzystały to mające monopolistyczną pozycję na rynku przedsiębiorstwa, w tym spółki państwowe. Widząc lawinowy przyrost kosztów i spadające ceny jabłek, wystąpiliśmy o zniesienie pobieranego od nawozów podatku VAT i rekompensaty do płaconych za nie faktur. Obie te formuły zostały wprowadzone, dzięki czemu wiele gospodarstw miało trochę łatwiej finansowo.

 

Wojna na Ukrainie sprawiła, że wielu do tej pory zatrudnionych przy zbiorze owoców Ukraińców wróciło do swojego kraju, by walczyć. Czy brak siły roboczej jest dużym problemem?

Ogromnym. Mężczyźni z Ukrainy stanowili najważniejszą grupę pracowników sezonowych, traktorzystów, operatorów maszyn. Jednak wraz z wybuchem wojny władze tamtego państwa zakazały im opuszczania kraju. Wprawdzie niektórzy widzieli szansę w uchodźcach, którzy uzupełniliby braki w zasobach siły roboczej. Jednak pracowników zaczęło brakować już w marcu. Kobiety z dziećmi, mieszkańcy dużych miast, prawnicy, nauczyciele i im podobni w większości nie byli – jak się okazało – zainteresowani podjęciem zatrudnienia w gospodarstwach sadowniczych, a chętni nie byli przygotowani do wykonywania tej specyficznej pracy.

 

Rząd po raz kolejny robi podejście do podatku cukrowego. Co jego wprowadzenie oznacza dla branży?

To kolejne uderzenie w nasz sektor. Niestety, tym razem z wewnątrz, a nie z zewnątrz. Podatek cukrowy i objęcie nim napojów na bazie owoców albo napojów owocowych oznacza nic innego jak spadek ich spożycia i kupowanie alternatywnych, czyli nieobjętych podatkiem cukrowym, a zatem tańszych. Przetwórcy, zasłaniając się brakiem popytu, pewnie wykorzystają to, aby znowu obniżyć cenę zakupu surowca do produkcji soków. Rzeczywiście zapotrzebowania na napoje może nie być, gdyż podatek cukrowy spowoduje, że będziemy musieli za nie zapłacić w sklepie więcej. W związku z tym konsument sięgnie po nie rzadziej. Zatem to kolejny cios w branżę sadowniczą, ale tym razem nie ze strony Rosji, ale rządu, który nie rozumie, iż owoce i robione z nich soki są zdrowe oraz bezpieczne. Tymczasem próbuje się stworzyć teorię, że są szkodliwe, bo zawierają cukry. Owszem, mają cukry, ale te pozytywne, jak np. fruktozę. Kompletnie nie rozumiem argumentacji, za którą stoi m.in. Ministerstwo Zdrowia. To nic innego jak szukanie pieniędzy, by zasilić budżet. Jednak nie jest to właściwy kierunek.

 

Jak Pan zatem widzi rok, który się zaczyna?

Źle. Masa jabłek leży w chłodniach, które codziennie zużywają ogromne ilości energii elektrycznej, a sadownicy będą musieli za nią zapłacić. Niestety nie ma perspektyw, iż w najbliższych miesiącach znajdziemy alternatywne miejsce sprzedaży. Zatem wiosną tego roku i w ciągu kolejnych sezonów nie mamy co liczyć na poprawę sytuacji. Na pewno doraźnie należy uruchomić środki wspomagające sadowników, jak np. metody wycofywania nadwyżki owoców, np. przeznaczanie jej dla ubogiej ludności czy produkcję soku i wyeksportowanie go poza Unię Europejską. Bez dwóch zdań państwo musi zainterweniować. Natomiast w aspekcie długofalowym trzeba podjąć działania, byśmy mogli wejść z naszą produkcją na inne rynki, np. Europy Zachodniej czy dalsze. Do tego konieczna jest promocja, rekonstrukcja polskich sadów, a co za tym idzie – pieniądze. Jeśli to nie zostanie zrobione, to ani w perspektywie bliskiej, ani w dalszej kryzys, jaki dzisiaj zafundowany został polskim sadownikom, nie zostanie rozwiązany.

 

Brzmi to pesymistycznie.

Niestety. Istotne jest jednak to, że nie ma w tym jakiejkolwiek winy sadowników. W poprzednich latach robiliśmy wszystko, by dostosować się do wymogów panujących na wszystkich rynkach, wychodziliśmy z ofertą. W pewnym momencie byliśmy największym na świecie eksporterem jabłek, więc nasza branża nie ma sobie nic do zarzucenia. Czynniki zewnętrzne i niektóre wewnętrzne spowodowały, że znajdujemy się w tak głębokim kryzysie. Skoro przez tyle lat przynosiliśmy dochody do budżetu państwa, to teraz my czekamy, by państwo wsparło polskich sadowników.

 

Dziękuję za rozmowę.

DY