To było wielkie święto
Kto był dłużej palmowany, ten był zdrów cały rok. Później starsi stroili te palmy i nieśli do kościoła, by je poświęcić na pamiątkę wjazdu Pana Jezusa do Jerozolimy - opowiada Zofia Czublun, mieszkanka Szpaków, wieloletnia szefowa zespołu śpiewaczego Marysieńki. - Poświęcone palmy wtykane były w strzechy domów jako ochrona przed pożarem. A kiedy wiosną wyganiało się krowy na pastwiska, to maczało się palmy w wodzie święconej i święciło zwierzęta, by „ich cug nie trącił”. Po żniwach święciło się też „stronę” w stodole, a stare palmy niosło się księdzu, który palił je i dzięki temu miał popiół na Popielca - wspomina. Przechowywane skrupulatnie przez panią Zosię zeszyty są świadectwem świata, którego młode pokolenie już nie zna. Opowieściami o dawnych zwyczajach Marysieńki bawiły m.in. uczestników przeglądów i widowisk organizowanych przez ośrodki kultury w regionie. - Te o Wielkim Poście i świętach przygotowywałyśmy na „Jesienne wieczory” - objaśnia.
W ramach „Tradycji wielkanocnych” – kolejnej z imprez promujących lokalną tradycję – prezentowały z kolei obrzędy i zdobnictwo, a nawet potrawy na świąteczny stół.
Pamiątką występów zespołu są liczne dyplomy. Ponad 30 lat jego twórczej działalności to także piękna karta w historii tej niewielkiej miejscowości. A jakie były początki?
Marysieńki, bo Marie
– Najpierw powstało Koło Gospodyń Wiejskich – tłumaczy Z. Czublun. Panie uczestniczyły w kursach szycia i gotowania oraz konkursach kulinarnych. – W 1988 r., na jednym ze spotkań koła, pojawiła się myśl o założeniu zespołu. Zgłosiło się 20 kobiet. Śpiewałyśmy z potrzeby serca, a Kazio Kalinowski przygrywał nam na akordeonie – uściśla. Słów i melodii dawnych pieśni członkinie grupy śpiewaczej szukały zarówno wśród starszych mieszkanek Szpaków, jak i sąsiednich miejscowości. Okazjonalne teksty piosenek układały już same. – A Marysieńki dlatego, że większość kobiet w zespole nosiła imię Maria – dodaje.
Pierwszy raz wystąpiły publicznie na zabawie choinkowej w nowo wybudowanym domu strażaka. Zdane początkowo na siebie, w pełni zaopiekowane poczuły się w momencie, kiedy trafiły pod skrzydła Gminnego Ośrodka Kultury w Kornicy. – Halinka Suplewska pomagała nam w wyszukiwaniu piosenek i kompletowała stroje, które do dziś są w zespole i zakładane na szczególne okazje, nadal zachwycają publiczność – przyznaje, opowiadając o wełnianych spódnicach tkanych na krosnach i obszytych tasiemką, pasiastych fartuszkach zdobionych koronką oraz białych bluzkach z żakardowym haftem czy też zarzucanych na plecy czarnych chustach, tzw. szalinówkach. Do tego czerwone korale – można rzec: znak rozpoznawczy grupy.
W 1990 r. Marysieńki zaprezentowały starannie przygotowywany repertuar podczas Regionalnego Przeglądu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Konstantynowie. Przez lata szpakowski zespół uświetniał swoimi występami zarówno wydarzenia lokalne, jak i uroczystości kościelne. Panie śpiewały podczas Dni Kultury Chrześcijańskiej, dożynek i nadbużańskich biesiad. Z podlaskim repertuarem gościły nawet na Ukrainie.
Pisane na okoliczność
W 1994 r., po zamknięciu GOK w Kornicy, w zespole pozostało sześć śpiewaczek. – I znowu zostałyśmy same, jak te sierotki Marysie – wspomina Z. Czublun. Następnie wymienia dwie kolejne dobrodziejki zespołu: Wiesławę Malczewską, przez lata współpracującą ze szpakowskim KGW, oraz Bożenę Nowicką z bialskiego domu kultury.
Działalność pod egidą tamtejszego ośrodka pozwoliła Marysieńkom poszerzyć zakres artystycznej aktywności. Z pierwszą nagrodą wróciły z Wojewódzkiego Przeglądu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Tucznej w 1996 r., a podczas kolejnej edycji zostały wytypowane do reprezentowania województwa lubelskiego na 31 Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, gdzie znów stanęły na podium.
Śpiewają do dziś w odnowionym składzie. W repertuarze mają zarówno pieśni biesiadne, jak i patriotyczne oraz religijne. Kluczem do sukcesu zespołu są oryginalne, bo pisane na okoliczność teksty piosenek. Przez lata zapewne powstało ich wiele? – dopytuję panią Zosię. – Nie jestem w stanie policzyć – przyznaje, zdradzając, iż pisało się na każdą okazję. – I, jak to w pracy twórczej, raz szło jak z płatka, a raz jak po grudzie. Kiedy dopadała wena, to i o 1.00 w nocy wstawało się i pisało – na smutno i na wesoło, piosenki i widowiska – tłumaczy. Przypomina, że dawniej śpiewało się a cappella, bez towarzyszenia instrumentów. – Trzeba było utrzymać głos, by nie zjechać z tonu, a tekstów zawsze uczyło się na pamięć.
Rozpisane na głosy
Wracając pamięcią do prezentowanych przez Marysieńki widowisk, Z. Czublun, która przez trzy dekady stała na czele zespołu, potwierdza, że temat zawsze był wcześniej określany, co pozwalało zapiąć przygotowania na ostatni guzik. Podczas „Jesiennych wieczorów” – prezentacji wiejskich teatrów obrzędowych – przedstawiły m.in. prządki. W „Narodzinach dziecka” wspominały unickie czasy, bazą do scenariusza czyniąc zasłyszane rodzinne opowieści. Jednak do historii prababci pani Zosi obiecujemy wrócić przy innej okazji.
– A „Kibitkę” znasz? – pyta. I śpiewa: – „Pośród stepowej śnieżnej zamieci pędzi kibitka w daleki świat/ w stronę Sybiru kibitka leci, z kibitki kajdan dochodzi dźwięk”… Całość widowiska rozpisywałam na głosy. Potem czytałam kobietom i jedna dorzuciła swoją myśl, druga inną. Tak powstawał gotowy scenariusz. Próby miałyśmy po domach. A jak tradycje wielkanocne przedstawiałyśmy, to i kwiaty same robiłyśmy, i pająka pod sufit. Święconka też była nasza, obowiązkowo z upieczoną szynką z kością i kiełbasą napychaną palcem – podkreśla.
„Chcemy Państwu opowiedzieć, jak u nas obchodzono okres Wielkiego Postu, Wielkiego Tygodnia i Świąt Wielkanocnych w okresie międzywojennym” – Z. Czublun odczytuje z notesu spisane przez siebie pierwsze słowa widowiska. W dalszej części wspomina, jak w dawnych czasach do świąt przygotowywano domy i obejścia, ale też – przez pobożny udział w nabożeństwach – swoje serca.
Na lepszy urodzaj
– Po obiedzie w Niedzielę Palmową kobiety pisały pisanki. Rozgotowywały koloryt albo cebulę w gorącej wodzie, później studziły, kładły pisanki na zimną farbę, aby wosk się nie roztopił, i gotowały, a potem smarowały smalcem, by były błyszczące. Malowały też jajka niepisane, tzw. byczki. Niektóre gospodynie umiały nawet skrobać na nich nożykiem różne wzory – opisuje pani Zosia.
Opowiada, jak w Wielki Czwartek przygotowywano wieczerzę, na której koniecznie musiały być parochy pokraszane skwareczkami, bo tego dnia można było krasić, i popijane mlekiem. – Po wieczerzy ludzie szli modlić się pod krzyż. Pod każdym z wioskowych krzyży klękali i śpiewali postne pieśni. „Zawitaj Krzyżu Święty, pociecho jedyna…” – nuci. Przywołując Wielki Piątek, zaznacza, że obowiązywała w nim wyjątkowa cisza. – Nie było ani prania, ani stukania. Starsze kobiety piekły pierogi i mazurki, a młode szły na adorację przy Bożym grobie. I wszystkie obowiązkowo nakładały czarne chustki na znak żałoby – precyzuje.
W kontekście Wielkiej Soboty wspomina i o paleniu „ciarka”, i święceniu pokarmów w dużych koszałkach przykrytych wyszywanym lnianym ręcznikiem i strojonych zielonym barwinkiem. – Poświęconą wodę wlewało się do kropielniczek, a nad nią wieszało koronę plecioną z przyniesionego z kościoła „ciarka”. Na pamiątkę cierniem koronowania – objaśnia symbolikę zwyczaju. – Na upamiętnienie przybierania grobu pisało się pisanki, a skorupki oddawało kurom, żeby lepiej się niosły. Chleb święcono na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy. Święciło się też mięso z kością, która musiała być w całości, bo i Jezusowi po śmierci nie łamano goleni. Po zjedzeniu mięsa kość się paliło, a popiół wysypywało na pole – na lepszy urodzaj.
W ciemnościach nocy
Z dalszej opowieści dowiaduję się, że gospodarze mający pasieki wyrabiali świece woskowe na ołtarz, które miały palić się podczas Rezurekcji. Z kolei kobiety – na Wielki Piątek – robiły lampki do Bożego grobu, wkładając do szklanki lub słoika knot ze słomy i lnianego włókna i zalewając smalcem. – Adoracja grobu trwała od rana aż do Rezurekcji. Do dziś mam w uszach donośne: „Alleluja!” śpiewane na koniec pieśni: „W ciemnościach nocy śpi Jeruzalem” – przyznaje Z. Czublun.
W przywoływanych dawnych zwyczajach nie mogło zabraknąć opisu furmanek, jakimi uczestnicy Mszy rezurekcyjnej wracali do domów, wymijając się nawzajem w myśl zwyczaju, że „kto pierwszy dojedzie do wsi, ten będzie miał szczęśliwy rok”, i wzmianki o taczaniu pisanek przez dzieci. A pisało się ich dużo, bo trzeba było dać i swoim, i chrześniakom. – W pierwszy dzień świąt nie można było nic robić: ani ognia rozpalić, ani buta wyczyścić. Niedziela Wielkanocna to było wielkie święto!
Agnieszka Warecka