Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

To jest to

Ponoć leżącego się nie kopie. Tak przynajmniej uważano w czasach, gdy obowiązywał jeszcze kodeks honorowy. Jego zanik wynika być może z faktu urawniłowki płciowej, dla niepoznaki nazywanej dzisiaj wyrównywaniem szans czy też niwelowaniem kulturowych dysproporcji pomiędzy przedstawicielami płci wszelakich (wbrew bowiem zdroworozsądkowemu poznaniu „naukowo” wylicza się dzisiaj nie dwie płcie, ale przynajmniej trzy, jeśli nie więcej).

Zgodnie bowiem z wytycznymi Wielkiego Brata z Brukseli reguły honorowego postępowania winny odejść w zapomnienie, bo przecież nie uznawał on za osoby honorowe kobiet (zresztą duchownych także, co być może wynikało z przyjęcia za obowiązujące przysłowia, że ksiądz i niewiasta z jednego ciasta). Wracając jednak do tezy przedstawionej na początku tegoż felietonu, przyjmijmy na moment, że jest ona jakoś uzasadniona. Pisanie więc o rozlicznych już wpadkach pana premiera Donalda Tuska wydaje się być nie na miejscu. Skoro tak wielki politolog, jak Kazimierz Marcinkiewicz (znawca używania słówka „yes” i miłośnik Izabelli) oświadcza publicznie, że Platforma pod kierunkiem „prezydenta z Gdańska” będzie nie pierwszą, ale dopiero trzecią siłą w wyborach europejskich, to jest coś na rzeczy. Choć osobiście nie jestem ufny dla wynurzeń naszej wschodząco – zachodzącej gwiazdy bankowości i doradztwa politycznego, to jednak nie należy lekceważyć powiewu zefirka, gdy chce się uniknąć orkanu. I nawet, jeśli władze pod kierunkiem premiera Donalda Tuska nie widzą nic zdrożnego w kopaniu leżącego (przypomnijmy sobie zachowanie policjanta po cywilnemu w czasie jednego z marszów niepodległości), to ja jednak mam wyrozumiałość dla osoby powalonej działaniem czasu lub własnego działania. Postaram się więc niezbyt dotkliwie potraktować w tym felietonie naszą władzę zwierzchnią. Biorąc jednakże pod uwagę zakres wpływu głupoty z wyżyn władz na całość społeczeństwa, nie mogę pozwolić sobie na łagodne i spolegliwe podchodzenie do idiotyzmów przez tę władzę serwowanych.

Wola istnienia

W 2007 r., kilka dni po wygranych przez PO wyborach, w programie jednej z telewizji wystąpił zwycięski wówczas Donald Tusk. Prowadzący program postanowili zrobić mu niespodziankę i zaprosili Dorotę Rabczewską (popularnie nazywaną Dodą), by dlań zaśpiewała. Rozpoczynając swój mini recital, piosenkarka zapewniła publiczność i rozanielonego pana Tuska, że zyskał on popularność dzięki temu, co ona także posiada. Do dzisiaj nie wiem, co to jest, lecz obserwując działania obu postaci, dochodzę do wniosku, że chyba chodzi o niezbyt fortunne wypowiedzi i głupie gadanie, które dopiero po niewczasie zostaje rozpoznane jako przynajmniej nierozsądne. Wystarczy tylko wspomnieć wypowiedzi „jedynej ponoć królowej”, gdy mówiła ona o swoich kontaktach z polskim futbolem (choć terenem owych spotkań nie była murawa boiska, tylko ciasne pomieszczenie sanitarne) czy gdy wygłaszała ona dość osobliwą teorię powstawania tekstów biblijnych. Mam wrażenie, że właśnie ta „umiejętność” łączy ją z premierem polskiego rządu. Tych wpadek Donalda Tuska nie wypada już dzisiaj wyliczać. Można od biedy przyjąć, że mamy do czynienia z charakterystyczną cechą polityków PO, bo przecież i wywodzący się z tego ugrupowania pan prezydent w tejże konkurencji ułomkiem nie jest. Ostatnio jednak premier oświadczył był, że w sprawach ideologii gender słyszy same głupoty. Początkowo pomyślałem, że biedni już są nasi biskupi, skoro poucza ich taka „oślica Balaama”. Jednak po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że wir walki politycznej (w końcu była to odpowiedź na inicjatywę posłanki Kempy) na tyle zaciemnił władze poznawcze pana premiera, że nie do końca wie, o czym jest mowa.

Tracisz te najpiękniejsze z dziecka cech?

Bo pomyślcie Państwo sami, czy można nazwać „głupotą” serwowanie dzieciom już od najmniejszych lat ideologicznie nastawionej propagandy seksualnej. Bo jak inaczej nazwać zajęcia dla dzieci w wieku od 0 do 4 lat polegające na rozbieraniu lalek obojga płci i uczeniu owych przedszkolaków dotykania i pieszczenia genitaliów osobnika płci przeciwnej, jak i własnych? Czy nie jest to po prostu deprawacja młodego i chłonnego niebywale umysłu dziecka, które układa swój odbiór świata poprzez doznania zmysłowe? Czy można nazwać „głupstwem” serwowanie dzieciom w wieku przedszkolnym filmu animowanego, utrzymanego w konwencji Teletubisiów, pokazującego dokładnie mechanizm męskiej masturbacji? Czy za „wiedzę wielce oświeconą” należy uznać zapoznawanie w tej dziedzinie przedszkolaków z takimi tekstami, jak chociażby: „Dość często się masturbuję. Czasami nawet kilka razy dziennie. Ale nigdy nikomu bym o tym nie powiedziała. Trochę to brzydkie, ale za to bardzo przyjemne. Zdaje mi się, że łatwiej jest być chłopcem. Oni mogą mówić o tym, że się masturbują, ale nigdy nie słyszałam, żeby jakaś dziewczyna się do tego głośno przyznała”. Do czego ma prowadzić edukowanie dzieci w fazie szkoły podstawowej, które głosi im, że jedyną formą odpowiedzialności za drugiego człowieka jest stosowanie środków antykoncepcyjnych? Co więcej, w wytycznych dla edukatorów wyraźnie mówi się o celu wychowawczym tychże działań – skutecznym wykorzystaniu tychże środków. Skutecznym wykorzystaniu, czyli dzieciak w wieku szkoły podstawowej powinien uskutecznić akt płciowy, byle tylko się „zabezpieczył”? A czy można nie zauważyć nie tyle idiotyzmu, ile bardziej ideologicznego nastawienia w wytycznych dla położnych w USA, które zakazują stwierdzeń typu: „To jest chłopiec!” czy „To jest dziewczynka!”, bo już w ten sposób „naruszają prawo do samookreślenia płci i wpychają nowonarodzone dziecko w stereotypowy kod kulturowy”. Postawmy więc pytanie ostateczne: Czy pan premier uważa za głupoty zdroworozsądkową chęć obrony przed tymi idiotyzmami? Czy może po prostu nie przemyślał swojej wypowiedzi i na siłę chce być „wielce europejski”?

Tak samo szczęśliwa?

Dorota Rabczewska w odśpiewanej dla premiera piosence powtarzała słowa: „To jest to, czego nie odda nic, miłość, pieniądze, sława. Kiedy los wszystko zabierze mi, będę tak samo, tak samo, tak samo szczęśliwa.” Można powiedzieć, że szlachetne to słowa. A jeśli los zabierze człowiekowi rozsądek, to czy z takim samym zapałem można mówić o szczęściu własnym lub innych. Czy raczej nie mamy do czynienia z upiorami? Usilnie więc mam nadzieję, że wypowiedź premiera była tylko lapsusem słownym. Bo jeśli nie, to strach pomyśleć, co jeszcze nam zafunduje obecna władza.

Ks. Jacek Świątek