To już jest koniec?
Zawyją syreny, odezwie się Dzwon Zygmunt, zrobią dzień wolny od pracy, zorganizują jakieś pikniki i koncerty, ze szklanych ekranów przemówią do nas dyżurni wirusolodzy kraju, głos zabierze rzecznik prasowy ministerstwa zdrowia, z orędziem wystąpią prezydent, premier albo chociaż marszałkowie sejmu i senatu…
A tymczasem nic. Cisza. Nawet na kolorowych paskach informacyjnych plemiennych mediów rządowych i nierządowych nijakiej wzmianki.
Czy mnie to dziwi? Otóż nie. Obecnie dla wielu wyznawców pandemii o wiele bezpieczniej jest siedzieć cicho, niczym mysz pod miotłą, i nie zwracać na siebie uwagi. A nuż komuś spoza owego towarzystwa przyjdzie ochota na jakieś podsumowania albo, co gorsze, rozliczenia. I co wówczas?
Choć z drugiej strony podsumowywać i rozliczać nie ma jeszcze czego. Dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia Tedros Adhanom Ghebreyesus, ogłaszając przed kilku dniami, że „globalny stan zagrożenia spowodowany Covid-19 dobiegł końca”, od razu zaznaczył, że „koronawirus jednak nie zniknął, a Covid-19 wciąż jest ogromnym wyzwaniem dla medycyny, więc nie możemy tracić czujności”. I tu się z panem dyrektorem trzeba zgodzić. My w Polsce wiemy o tym od co najmniej dwóch lat. Przecież w kampanii wyborczej na prezydenta Dudę premier Morawiecki mówił z telewizora: „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie (…) sytuacja epidemiczna jest opanowana”. Po czym zaraz po podliczeniu głosów wirus – nie wiedzieć czemu – z odwrotu wrócił i permanentnie atakował nas kolejnymi falami oraz mutacjami.
Dziś, choć WHO ogłosiła już koniec, nasze ministerstwo zdrowia zapowiedziało, że stan zagrożenia epidemicznego ma być odwołany dopiero 1 lipca. Strzykawkowi w punktach szczepień (co prawda już nielicznych) wciąż czekają na chętnych. Pod koniec marca – co przyznał wiceszef resortu zdrowia – w magazynach Rządowej Agencji Rezerw Materiałowych znajdowało się ponad 23,5 mln sztuk szczepionek przeciw Covid-19, których koszt przechowywania wynosi – bagatela – 774 tys. zł miesięcznie. Niewykorzystane dawki, których termin przydatności do spożycia się kończy, lada dzień będą musiały być zutylizowane. Jakby tego było mało, państwa Unii Europejskiej, zgodnie z podpisanymi umowami, są zobowiązane do zakupu kolejnych partii fiolek z niechcianym „cudownym eliksirem życia”. Tylko Polska ma do odebrania towar o wartości ok. 6 mld zł.
Tak więc nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Wciąż jeszcze nie ogłoszono pokoju wieczystego z wszelakimi gwarancjami bezpieczeństwa. Mamy raczej do czynienia z chwilowym rozejmem pozwalającym rozejść się wszystkim stronom i nabrać sił przed dogrywką. Licho, a tym bardziej sanitarystyczny globalizm nie śpią. Zostaliśmy wprowadzeni w tryb gotowości, niczym odbiornik telewizyjny, w którym bździ się tylko czerwona dioda. Wystarczy nacisnąć odpowiedni guzik na pilocie, by owiana już legendą dwutygodniówka przeciągnęła się na kolejnych kilkanaście miesięcy i dalej robiła swoje.
Leszek Sawicki