Komentarze
To już jest koniec?

To już jest koniec?

W piątek 5 maja, w 125 dniu 2023 r. na świecie skończył się koronawirus. Słyszeliście o tym Państwo? Jak przeszło trzy lata temu zamykali nas na dwa tygodnie, to wielu sobie myślało (ja przynajmniej tak miałem), że jak nadejdzie kres pandemii, to będzie wielkie święto.

Zawyją syreny, odezwie się Dzwon Zygmunt, zrobią dzień wolny od pracy, zorganizują jakieś pikniki i koncerty, ze szklanych ekranów przemówią do nas dyżurni wirusolodzy kraju, głos zabierze rzecznik prasowy ministerstwa zdrowia, z orędziem wystąpią prezydent, premier albo chociaż marszałkowie sejmu i senatu…

A tymczasem nic. Cisza. Nawet na kolorowych paskach informacyjnych plemiennych mediów rządowych i nierządowych nijakiej wzmianki.

Czy mnie to dziwi? Otóż nie. Obecnie dla wielu wyznawców pandemii o wiele bezpieczniej jest siedzieć cicho, niczym mysz pod miotłą, i nie zwracać na siebie uwagi. A nuż komuś spoza owego towarzystwa przyjdzie ochota na jakieś podsumowania albo, co gorsze, rozliczenia. I co wówczas?

Choć z drugiej strony podsumowywać i rozliczać nie ma jeszcze czego. Dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia Tedros Adhanom Ghebreyesus, ogłaszając przed kilku dniami, że „globalny stan zagrożenia spowodowany Covid-19 dobiegł końca”, od razu zaznaczył, że „koronawirus jednak nie zniknął, a Covid-19 wciąż jest ogromnym wyzwaniem dla medycyny, więc nie możemy tracić czujności”. I tu się z panem dyrektorem trzeba zgodzić. My w Polsce wiemy o tym od co najmniej dwóch lat. Przecież w kampanii wyborczej na prezydenta Dudę premier Morawiecki mówił z telewizora: „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie (…) sytuacja epidemiczna jest opanowana”. Po czym zaraz po podliczeniu głosów wirus – nie wiedzieć czemu – z odwrotu wrócił i permanentnie atakował nas kolejnymi falami oraz mutacjami.

Dziś, choć WHO ogłosiła już koniec, nasze ministerstwo zdrowia zapowiedziało, że stan zagrożenia epidemicznego ma być odwołany dopiero 1 lipca. Strzykawkowi w punktach szczepień (co prawda już nielicznych) wciąż czekają na chętnych. Pod koniec marca – co przyznał wiceszef resortu zdrowia – w magazynach Rządowej Agencji Rezerw Materiałowych znajdowało się ponad 23,5 mln sztuk szczepionek przeciw Covid-19, których koszt przechowywania wynosi – bagatela – 774 tys. zł miesięcznie. Niewykorzystane dawki, których termin przydatności do spożycia się kończy, lada dzień będą musiały być zutylizowane. Jakby tego było mało, państwa Unii Europejskiej, zgodnie z podpisanymi umowami, są zobowiązane do zakupu kolejnych partii fiolek z niechcianym „cudownym eliksirem życia”. Tylko Polska ma do odebrania towar o wartości ok. 6 mld zł.

Tak więc nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Wciąż jeszcze nie ogłoszono pokoju wieczystego z wszelakimi gwarancjami bezpieczeństwa. Mamy raczej do czynienia z chwilowym rozejmem pozwalającym rozejść się wszystkim stronom i nabrać sił przed dogrywką. Licho, a tym bardziej sanitarystyczny globalizm nie śpią. Zostaliśmy wprowadzeni w tryb gotowości, niczym odbiornik telewizyjny, w którym bździ się tylko czerwona dioda. Wystarczy nacisnąć odpowiedni guzik na pilocie, by owiana już legendą dwutygodniówka przeciągnęła się na kolejnych kilkanaście miesięcy i dalej robiła swoje.

Leszek Sawicki