To „tylko” Różaniec?
Wydaje się modlitwą niepozorną, śmieszną w swojej prostocie. Nawet tu i ówdzie jest wykpiwana przez „światłych” katolików - no bo przecież medytacja, studiowanie mistyków, liturgia trydencka! To jest to! A klepanie paciorków? Pobożność ludowa! To dla staruszek. Różaniec to zaścianek, prymityw, konserwowanie bezmyślności! Mężczyzna z różańcem?! Marsze różańcowe? - bulwersują się inni. To jakaś efemeryda wiary i szczyt obciachu! Trudno nawet podjąć polemikę z kimś, kto niczego nie rozumie. W modlitwie różańcowej jest wszystko: Biblia, historia zbawienia, miłość i ufność, wierność i słuchanie, walka z wątpliwościami.
Także „rozważanie w swoim sercu”, co mają znaczyć słowa powiedziane przez Pana, spoglądanie na życie Syna oczami Matki. Nie dano ludziom na ziemi lepszego spektrum.
Jest w Kościele miejsce dla wszystkich, na różne duchowości, wiele dróg prowadzi do Pana Boga. Nikt nie może jednak zakwestionować, że najpewniejszą z nich jest Maryja – wierna Służebnica Pańska, pierwsza chrześcijanka. I to nie jest tylko teologiczny frazes. „Przez Maryję do Jezusa!” – pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort w swoich dwóch słynnych dziełach: „Traktacie o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” i „Tajemnicy Maryi”. Inspirowali się nimi bł. kard. Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II. Intuicyjnie przyjmują je na sztandar „szeregowi” katolicy.
Skąd czerpaliby moc?
„Ja już swoje zrobiłam w życiu. Zdrowie nie to, co kiedyś. Siódmy krzyżyk mija” – tłumaczyła mi niedawno pani Zosia. ...
Ks. Paweł Siedlanowski