Komentarze
Tolerancyjne piekło

Tolerancyjne piekło

Żadne z pojęć współczesnych nie zrobiło w świecie i ludzkiej mentalności tak zawrotnej kariery, jak termin „tolerancja”. Wszędzie, od intelektualistycznych salonów po wiejskie strzechy święci on swój triumf. Nie ma dzisiaj żadnej debaty politycznej, społecznej czy religijnej, która nie trąciłaby o to słowo. Bycie tolerancyjnym jest dzisiaj wręcz obowiązkiem każdego światłego człowieka.

Pojęcie tolerancji wpisuje się do kanonów prawa i czyni się je obowiązkową wartością w postępowaniu ludzkim. Problem jednak w tym, że wielu nie wie, o czym właściwie mówi, gdy wypowiada różne kwestie o tolerancyjnym postępowaniu. Tolerancja to słowo – wytrych, dzięki któremu nie musimy zbytnio wysilać się, aby zyskać poklask w mediach lub zdołować przeciwnika w dyskusji. Tolerancja jest już tak zakorzenionym w naszym słowniku terminem, że nawet doczekała się swojego dnia w kalendarzu.
 Tolerancja! Ale jaka?

 Zmarły ks. prof. Józef Tischner zwykł powtarzać, że górale polscy znają trzy prawdy. Nie będę jednak przytaczał ich tutaj, ponieważ jedna z nich opatrzona jest cokolwiek niecenzuralnym słowem. Również w tradycji myśli europejskiej możemy wyróżnić zasadnicze trzy znaczenia tolerancji. Z samym terminem nie spotykamy się w starożytności. Tolerancja pojawia się po raz pierwszy w społecznościach zróżnicowanych pod względem religijnym. Etymologicznie oznacza ona cierpliwe znoszenie popełnianych przez kogoś błędów. W tym znaczeniu występuje np. w procesie wychowania, gdy rodzice dopuszczają pewne zachowania dzieci, wynikające z braku rozeznania czy też z nieumiejętności będącej wynikiem ich młodego wieku. Nie oznacza więc akceptacji, a raczej czasowe wstrzymanie kary lub konsekwencji spowodowane zrozumieniem dla przyczyn powstania błędu. W tym znaczeniu słowo „tolerancja” używane jest również dla wskazania na dopuszczalne odchylenia od pewnej normy, jakimi są wyliczenia techniczne np. budowanych obiektów. Są one uznawane za złe, ale nie zagrażają bezpieczeństwu i życiu człowieka, dlatego ich nie zwalczamy. To myślenie przenoszone było również na dziedzinę społeczną, polityczna i religijną. Przykładem stosowania tego typu tolerancji była I Rzeczpospolita, w której, dzięki wysiłkowi polskich myślicieli, takich jak Stanisław ze Skarbimierza czy Paweł Włodkowic, panował pokój międzyreligijny. Znamiennym przykładem są słowa hetmana Zamoyskiego, który na jednym z sejmów wykrzyczał, że dałby sobie rękę odciąć, aby innowiercy mogli swobodnie wyznawać swoją religię, ale życie oddałby, żeby się nawrócili.

Inny typ myślenia o tolerancji pojawia się wraz z budowaniem państw absolutystycznych, a szczególnie pod wpływem nauk Thomasa Hobbesa i Johna Locka. Marzenia o spójnej budowie organizmu państwowego i zaniechaniu waśni wewnątrz królestw zaprowadziło myślicieli i wcielających ich idee w życie polityków do ustanowienia państwa arbitrem we wszystkich sprawach odnoszących się do życia obywateli. Ponieważ spory typu religijnego, ale również innego, stanowiły zagrożenie dla spójności państwa, zatem ono samo ustanawiało siebie sędzią i wykładnikiem tego, co dopuszczalne w ramach społeczności państwowej. Innymi słowy, zasada ta sprowadzała się do prostego schematu: co nie jest zabronione (przez prawo), to jest dopuszczalne i nie może być odrzucane. Z tym, że ową dopuszczalność ustanawiało samo państwo, tzn. władca.

Trzeci wreszcie rodzaj tolerancji pojawia się w XX w. Można nazwać go typem represyjnym. Oznacza on zwalczanie wszelkich „dyskryminacji”, jednak w praktyce oznacza przebudowę świadomości społecznej, której celem jest ustanowienie nowych standardów moralnych, w których nie tylko nie można nikogo zganić za zachowanie moralnie naganne, ale również nie można powiedzieć nic, co poddałoby krytyce drugą osobę za prezentowanie tych zachowań w przestrzeni publicznej. Mówiąc kolokwialnie, nie tylko nie mogę przeciwstawiać się zalewowi homoseksualnej propagandy, ale również nie mogę powiedzieć i pomyśleć, że pederastia jest czymś nienormalnym. Ten typ tolerancji (dla własnych potrzeb nazywam go tolerancjonizmem) nastawiony jest wręcz na propagowanie tego, co w danym momencie uznane jest za poddawane dyskryminacji. Można więc zauważyć, że Europa przeszła całkowitą przemianę, gdy chodzi o rozumienie tolerancji. Przemianę wręcz o 180 stopni. Czy jednak jest to dobre?

Dlaczego muszę być tolerancyjny?

To, co dzisiaj dzieje się na europejskich ulicach i w mediach (ale nie tylko), wyraźnie sygnalizuje problem z rozumieniem tolerancji. Niestety gołym okiem widać, że zostaje nam narzucony ów trzeci wymieniony przeze mnie rodzaj tolerancji. Technokraci z Brukseli będą narzucać obywatelom „zjednoczonej” Europy swoje rozumienie dyskryminacji i dopuszczalnych zachowań, podobnie jak narzucają dzisiaj myślenie, że sardynka nie jest rybą tylko planktonem lub spierają się o kształt dopuszczonych na rynek bananów. O ile jednak spory o odległość szczebli w produkowanych drabinach można zrozumieć i wytłumaczyć potrzebami wspólnego rynku, o tyle ustanawianie norm i wartości moralnych poprzez narzucane z góry dyrektywy nie jest związane z tradycją europejską. Świat myśli i idei w Europie kształtował się wokół agory i uniwersytetu stanowiących wolny obszar dyskusji, w której każda ze stron musiała udowodnić swoje zapatrywania i głoszone tezy. Wolność myśli zakładała, że w ramach dyskursu poddawałem swoją myśl krytyce otoczenia, nie bojąc się o swoją osobę, gdyż ci, którzy atakowali moje zdanie, nie atakowali mojej osoby. Nie było miejsca na żądanie całkowitej akceptowalności moich poglądów i narzucania mi tego, co mam myśleć. Tymczasem dążenia współczesnych demiurgów europejskich nastawione są na eliminowanie tego, co nazywa się wolną myślą. Przypadki (ostatnio liczne) niedopuszczania chrześcijan jawnie przyznających się do swojej religii, do przestrzeni publicznej, a nawet ich eliminowania z niej, pokazują, że dla twórców „nowej Europy” wciąż żywe jest jakobińskie hasło: „Nie ma wolności dla wrogów wolności!”. Wprowadzenie w Karcie praw podstawowych zapisu, że jednym ze źródeł prawa europejskiego mają być orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wskazuje, iż nasze myślenie i nasze poczynania zostaną uzależnione w całości od „rady mędrców”, którzy wiedzą lepiej, co jest dla nas dobre. Współczesne rozumienie tolerancji zapędza samo siebie w narożnik, ponieważ w imię wolności odmawia wolności części społeczeństwa. Opanowana przez lewicowych technokratów Unia Europejska zamiast łączyć zaczyna wykluczać ze swoich obywateli coraz większe części społeczeństwa. Mamy więc do czynienia z tolerancją dla nielicznych. A właściwie tylko dla swoich.

Problem młodego pokolenia

Niestety problematyka tolerancji we współczesnym rozumieniu najbardziej dotyka najmłodszych. Demiurgiczna praca technokratów europejskich największą skazą odbije się właśnie na nich. Słyszałem kiedyś w jakieś telewizji czytaną przez K. Figurę bajkę o Kopciuszku, ale już dostosowaną do „wymogów tolerancji”. Włos zjeżył mi się na głowie, gdy słyszałem tezy o „kolejnym mężu mamusi Kopciuszka”, okraszonej stwierdzeniem, że to „jest dzisiaj normalne” i innych tego typu kwiatkach. Na bazie tego tekstu widać wyraźnie do czego zmierza przyspieszony kurs tolerancji. Zasadniczym staje się problem przebudowy norm społecznych, a zatem porządek moralny. Za normalne uznaje się to, co jest dobre dla człowieka, zatem tolerancjonizm ma zawładnąć duszami młodych i wyznaczyć im zachowania. W dziele tym jedynymi przeszkodami są tradycyjna rodzina i religia, a szczególnie katolicka czy w ogóle chrześcijaństwo. Dlatego europejskie „normy” są tak spolegliwe np. dla rozwodów, związków partnerskich, edukacji seksualnej, związków homoseksualnych, a także otaczają opieką religie pozaeuropejskie. Osłabienie tego, co wyrasta z kultury europejskiej może dać człowieka „niezakorzenionego”, którym można łatwo manipulować i dostosowywać go do wyczynów nowych „Damastesów” tworzących nowych ludzi plemię. Zasadniczy jednak dla tolerancjonizmu jest zacieranie granicy pomiędzy dobrem i złem. Normatywny charakter szerzonej w Europie „tolerancji” wskazuje na pretendowanie jej koryfeuszy do rangi bogów mających władzę nad drzewem poznania dobrego i złego. Wprowadzanie zasad demokracji w dziedzinę moralności (dobre jest to, co większość uznaje za dobro) w połączeniu z medialną władzą nad ludzkimi umysłami prowadzi w konsekwencji do władzy tłumu w dziedzinie dobra i zła. Moralność staje się wynikiem marketingu. Wystarczy przegłosować, że nienarodzony nie jest człowiekiem, a tylko płodem, wystarczy zalegalizować „ślub” człowieka z kozą, wystarczy obniżyć na żądanie pedofili wiek inicjacji seksualnej na pierwszy czy drugi rok życia i nie ma mocnych. Nawet półsłowem nie można będzie można jęknąć, że jest to złe. Tolerancjonizm zaczyna ustanawiać moralność. I to siłą (nie perswazji, ale wręcz fizyczną). A młodzi? Są jak dzieci we mgle, które pójdą za każdym głosem, który rozlegnie się przy nich, bo nie mają w niczym oparcia. Stają się łatwym łupem „szalbierzy tolerancji”, którzy, pochwalając każde ich zachowanie, stają się dla nich guru życiowym. Tylko nie można mówić w tym przypadku o wychowaniu. Ono zakłada dostosowanie młodego człowieka do kanonów życia społecznego, a nie pozwalanie na każde, a raczej związane z najniższymi instynktami, zachowania. Takie europejskie wydanie chińskiej rewolucji kulturalnej.

 Skończmy z watą słowną

Jedynym wyjściem staje się powrót do tradycji kształcenia humanistycznego, a zwłaszcza do edukacji filozoficznej, która jest zasadniczym elementem europejskiej kultury. Filozofia (rzetelnie wykładana) stanowi klucz do rozumienia nie tylko słów, ale i procesów dokonujących się na naszym oczach, a właściwie na naszych karkach. I jeszcze trzeba odwagi religijnej św. Pawła, który w liście do swojego ucznia pisał: „(…) nastawaj w porę i nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd (…)”. Takiej odwagi należy życzyć wszystkim odpowiedzialnym za dziedzictwo kulturowe chrześcijańskiej w swej substancji Europy.

 

Ks. Jacek Świątek