Trudności misjonarzy i polemika z redaktorem Głosu
Ówczesny pop Fiodor Makogonski zatytułował go: Spis tych, którzy uchylają się od uczęszczania do swojej prawosławnej cerkwi, a chodzą do łacińskich kościołów i w nich nieprawnie spełniają swoje religijne potrzeby. Spis zawierał nazwiska 191 mieszkańców. Pragnąc spełnić swoje religijne potrzeby, unici odbywali dalekie podróże.
W 1888 r. w Węgrowie policja nakryła wiernych, którzy przebyli z okolic Międzyrzeca, tj. pokonali ok. 60 km, by dotrzeć do katolickiego kapłana. Niektórzy unici musieli tak czynić, ponieważ nie było w pobliżu miejsca ich zamieszkania świątyń katolickich. W 1887 r. zamknięto kościół łaciński w Terespolu, a w 1888 r. w Piszczacu i Sławatyczach, a także szpital katolicki w Milanowie, odsyłając posługujące w nim siostry zakonne do Warszawy. Wspomniane okoliczności posłużyły do rozprawy z właścicielką majątku Kolano hr. Jadwigą Łubieńską oraz mieszkańcami wsi. Łubieńska nie chciała płacić podatku na utrzymanie straży wyrzucającej unitów z łacińskiego kościoła w Wisznicach. Podczas wizyty w Wisznicach Dobriański zagroził hrabinie, że ją zniszczy. Władzom rosyjskim zależało bowiem na skłóceniu Łubieńskiej z wioską i ukaraniu części unitów obstających twardo przy katolicyzmie. W tym celu posłużono się upadłym unitą – niejakim grajkiem Mikitą. W 1889 r. – prawdopodobnie przekupiony wódką lub „podmówiony” – Mikita podpalił nocą wieś Kolano. Śpiących mieszkańców spotkała tragedia. Spłonęło 60 chałup i 240 budynków gospodarczych: obór, stodół i chlewów. Ok. 100 ludzi zostało rannych i poparzonych. Ponadto kilkoro dzieci spłonęło żywcem. Jedna ciężko ranna wdowa była tak „ogorzała”, że widoczne były tylko ślady oczodołów. Jako że najbliższy szpital – w Milanowie – władze zamknęły, hr. Łubieńska podjęła błyskawiczną decyzję, by zamienić na ambulans swój pałac. Następnie opatrywała rannych wraz z córką i służbą.
Cyniczny i zadowolony ze swej roboty gen. gub. Hurko przesłał w tym samym roku do Leśnej Podlaskiej (z powinszowaniem od siebie) nowy zatwierdzony w Petersburgu szyld: „Pierwszorzędny prawosławny klasztor żeński w Leśnej Cudownej”.
Tymczasem na początku 1890 r. tajna misja jezuicka na Podlasiu przeżywała chwilowy kryzys. W połowie stycznia nad Krznę przybył konspiracyjnie ks. Wojciech Płukasz. Jak wspominał później: „Praca koło Białej zamówiona przez przewodnika Semena nie udała się… Ów Semen, którego mi ks. Waszyca kazał się strzec, wprawdzie zawiózł nas do pewnej chałupy, ale też wnet znikł, zostawiając mnie ze Stefanem obcych między obcymi”. Unici byli bardzo ostrożni i nie zaufali przybyszom. Na próżno ks. Płukasz wyjaśniał gospodarzowi, u którego został umieszczony, że jest katolickim księdzem. Nie zaufano mu. Pisał następnie: „Przysiągłem gospodarzowi, u którego zostawaliśmy, że jestem kapłanem i wysłałem go do wsi z oznajmieniem. Odpowiedzieli mu, że nie pójdą, bo nie wierzą”. Okazało się, że przed kilkoma tygodniami zjawiło się w okolicy dwóch oszustów, którzy, mieniąc się księżmi, chcieli dawać śluby i chrzcić, każąc sobie przy tym dobrze płacić. Wprawdzie żandarmi złapali oszustów, jednak unici wzmogli czujność. Ks. Płukasz pozostawał bezczynny przez dwie doby. Dopiero trzeciej nocy udało mu się ochrzcić i wybierzmować 27 dzieci, a także pobłogosławić dwa małżeństwa. Z okolic Białej Podlaskiej ks. Płukasz udał się w kierunku Sokołowa. Opowiadał później: „W Sokołowie praca się udała, razem ochrzciłem i wybierzmowałem ok. 100 osób, udzieliłem 19 ślubów i wysłuchałem kilku spowiedzi”. Dużą radość sprawił mu przewodnik Konrad Greczuk, który dopiero co wrócił z wygnania na Syberii, ale nadal był chętny do pomocy. Obiecał ją w październiku i listopadzie, gdyż te miesiące były według niego najlepsze do pracy. Ponieważ ks. Płukasz wrócił do Galicji bardzo schorowany, prowincjał wycofał go z dalszej misji.
Dopiero we wrześniu 1890 r. na południowe Podlasie przyjechał ks. Leopold Markefka, Ślązak pochodzący z Bytomia. Dla zamaskowania działań apostolskich wybrał zaskakujący zawód. Wykorzystując okoliczności, że rząd rosyjski dał zezwolenie na skup nierogacizny i wysyłanie jej na Śląsk, przeobraził się w handlarza świń. Przybył do niego do Warszawy pewien szewc z Podlasia, jeżdżący z butami po jarmarkach, i wprowadził następnie na Podlasie. Misjonarz okazał się zdolnym i przedsiębiorczym handlarzem. Z zakupionym towarem (30-40 sztuk) jechał koleją do Sosnowca, gdzie świnie odbierał od niego syn pewnej rodziny z Bytomia. Jako wielki biznesmen wyrobił sobie też szerokie znajomości z policją i żandarmami. Tajną misję na Podlasiu odbywał przeważnie nocami. Zdarzało się, że jednej nocy ochrzcił 300-400 dzieci. W późno spisanej relacji nie podał miejscowości, ale można domyślać się, że przebywał w powiecie radzyńskim, w okolicach Kolana, gdyż wspomina o tym J. Łubieńska. Był też w okolicach Białej Podlaskiej, skąd musiał uchodzić do Brześcia Litewskiego.
Na początku grudnia 1889 r. na Podlasie przybył przyszły sławny pisarz Stefan Żeromski. Miał on pełnić funkcję korepetytora syna właścicielki dóbr Łysów A. Rzążewskiej. Pod datą 3 grudnia zapisał w dzienniku: „Wczoraj w nocy przyjechałem tu, aby odpoczywać po burzach, a może aby umrzeć wśród nieznanych ludzi, których kochałem od dawna. Kraj unitów, kraj prawosławia dziś, kraj chłopskiego Moskalom oporu. Jeżeli znosić będę tu wiele szlacheckich przykrości, to mam nadzieję tę jedną, że będę w możności poznania tego ludu, niedoli którego minstrelem być od lat tylu pragnę”. Pod koniec grudnia Żeromski wyjechał do Warszawy. 19 stycznia 1890 r. odbył dyskusję z lewicującym redaktorem naczelnym tygodnika „Głos” Marianem Bohuszem, który oświadczył mu: „Ja ze spokojem patrzeć mogę na wynarodowienie Podlasia, a za lat 15, gdy ta choroba minie, gdy będziemy mieć do czynienia z chłopem już ruskim, wtedy zaczniemy robotę”. Żeromski odpowiedział: „Serce by mi pękło patrzeć na wynarodowienie. Jeżeli mam uczciwość w sercu, winienem krzepić w chłopie jego duszę katolicką”.
Józef Geresz