Komentarze
Trybun

Trybun

Że lubię rynki i ryneczki to mało powiedziane. Bo też jest w nich jakiś folklor. Ani miejski, ani wiejski - i może przez to właśnie ciekawy. To pewnie zabrzmi jak herezja, ale chyba jestem już nawet w stanie (po długim czasie burzenia się przeciwko temu i nadal jednak z bólem) wybaczyć sprzedawcom rynkowym ich ulubione formy: 2 złotych i 5 złote.

Do niedawna rynek kojarzył mi się wyłącznie z handlowym zamętem, hałasem i ciasnotą. Ostatniej jednak soboty mój lokalny bazarek przy Mazurskiej zyskał nową funkcję. Można chyba powiedzieć - polityczną. Z kilogramem truskawek i dziesięcioma jajkami od podskórzeckich kur przedzierałam się właśnie do wyjścia, kiedy dobiegł mnie donośny męski głos.

Dobrze utrzymany pan (na oko: 110 – 120 kg) prawie się zapowietrzył od krzyku. Nikt jednak nie śpieszył mu z pomocą, a nawet i gapiów niewielu go słuchało. Niezrażony tym mówca wygłaszał, a właściwie wykrzykiwał zza swojego straganu tyradę godną – wydawało mi się – bardziej dostojnego miejsca. Ale to tylko pozory. Bo przy bliższym rozeznaniu wystąpienia nie miałam żadnych wątpliwości, że nawet ten ryneczek nie zasłużył na takie spostponowanie. „Orator” całą swoją postawą wyrażał równe posturze wzburzenie i w ilości nieakceptowalnej nawet przez bardzo wyrozumiałego słuchacza używał słów uznawanych powszechnie za (nie tylko) niecenzuralne. I tymi głównie słowy dawał wyraz swojej frustracji spowodowanej rządowym programem 500+. Posłuchałam przez chwilę (dłużej się nie dało). Dostało się  nie tylko rządowi, ale i tym, co to bez opamiętania płodzą i rodzą dzieci, a potem wyciągają rękę (albo i dwie, a nierzadko nawet znacznie więcej) po pomoc. I żyją za kasę państwową, czyli jego, mówcy, i takich jak on, którzy harują, podatki płacą, a 500+ nie dostają. Tu – gwoli ścisłości – należy dopowiedzieć, że trybun ów sam na 50+ wyglądał, więc rzeczywiście, choćby i w niedalekiej przyszłości, raczej marne ma szanse na skorzystanie z rządowej dopłaty. Czyżby więc jego zachowanie spowodowane było zazdrością – albo nawet zawiścią? A może pragnieniem dokonania jakiegoś przewrotu, bo trybun ów przekonywał kupujących, jak wielka krzywda im wszystkim się dzieje i że pora z tym skończyć.

Abstrahując jednak od przyczyn takiego zachowania, należy zwrócić uwagę na rodzącą się nową świecką tradycję. Do tej pory na rynku, a jakże, były i głoszone, i wymieniane poglądy na różne kwestie – także polityczne – ale w formie bardziej dyskretnej: zazwyczaj jeden na jednego albo w niezbyt licznych podgrupach. A tu proszę! Znalazł się odważny, który poszedł co najmniej o kilka kroków dalej. Co mu tam, że nie dostał aplauzu, że nie było kolejki do jego kramu! Od czegoś trzeba zacząć! A najważniejsze jest przekonanie, że się wie! Plus wiara, że się potrafi. I determinacja, że mi się należy. Rynek to dobre miejsce, żeby publicznie zaistnieć. Ale stanowczo za ciasne dla szermierza społecznej sprawiedliwości. On musi gdzieś z tym pójść. I choć strach mnie ogarnia, bo podobno ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, to chciałabym wiedzieć gdzie. 

Anna Wolańska