Trzeba w końcu powiedzieć: tak
Na Jasnej Górze podczas spowiedzi powiedziałam ojcu paulinowi, że ciągle mi się myśli o zakonie; że te myśli mnie opętały i nie rozumiem, dlaczego tak jest, bo ja po pierwsze nie chcę, po drugie się nie nadaję, a po trzecie nie mam zamiaru o tym myśleć.
I nie wiem, jakie jest moje powołanie, bo tak mnie rzuca z jednego krańca w drugi, że sama już tracę orientację. Spowiednik zadał mi pokutę: trzy razy pomodlić się do Ducha Świętego, poświęcając na to po 10 min, nic przy tym nie mówić, tylko pytać, jakie jest moje powołanie. Miałam to zrobić najlepiej, jak potrafię. Dostałam także od tego ojca adres. Powiedział, że jak będę chciała o coś zapytać, żebym napisała do niego. Trochę mnie to zdziwiło, ale adres wzięłam.
„Ależ Panie!”
Wróciłam do domu i zaczęłam odprawiać zadaną pokutę. Pytałam, jakie jest moje powołanie, nie broniąc się już przed usłyszeniem odpowiedzi. Do tej bowiem pory modliłam się o poznanie powołanie mniej więcej w ten sposób: „Powiedz mi Panie – jakie? Tylko nie mów, że do zakonu…”. Tego nie chciałam usłyszeć, stawiając w tym miejscu Panu Bogu blokadę. Jak więc Bóg miał mi odpowiedzieć?
Tym razem otworzyłam wreszcie serce całkowicie na głos Ducha Świętego, wszak pokutę musiałam odprawić dobrze, tym bardziej, że w Kościele trwał Rok Ducha Świętego. ...