Turzec – miejsce wyjątkowe
„Turzec i okolice. 500 lat historii” to publikacja, która wyrosła z dobrych wspomnień o tym miejscu. Ks. dr Jan Kosmowski kieruje archiwum Prowincji Polskiej Zgromadzenia Księży Marianów Niepokalanego Serca NMP. Jest autorem wielu książek dotyczących zgromadzenia. Wiedza zdobyta podczas studiów, jakie odbył na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, historyczna pasja i badawcza rzetelność - w połączeniu z miłością do miejsca urodzenia i ludzi tworzących turzecką społeczność zaowocowały wydaną w tym roku, własnym sumptem, książką „Turzec i okolice”. 500 lat historii”.
„Tęsknota, wspomnienia wydają się coraz piękniejsze. One tkwią gdzieś głęboko w nas i im człowiek jest starszy, z tym większym wzruszeniem i emocjami powraca wspomnieniami w rodzinne strony” – napisał ks. Jan we wstępie. Zaznaczył też, że nie ma miejsc nieciekawych, trzeba tylko chcieć odkryć dzieje miejscowości, z których się wywodzimy.
Ciekawa historia
Na kartach niespełna 100-stronicowej książki ks. J. Kosmowski zawarł dzieje powstania i rozwoju wioski Turzec i jej okolic oraz opis życiowej sytuacji mieszkańców. Praca opiera się głównie na źródłach i dokumentach. Autor wykorzystał naukowe opracowania, jak też relacje mieszkańców zebrane w ubiegłym wieku. Wprawdzie redagując materiał, zrezygnował z przypisów z myślą o tym, by książka była łatwiejsza w odbiorze, jednak przywołał wszystkie wykorzystane dokumenty. W historię turzeckiej miejscowości umiejętnie wplótł fakty przekazane mu przez bliskich. Np. gdy pisze o edukacji, przywołuje postać swego dziadka Walentego Króla, który po powrocie z niemieckiej niewoli, mając świadomość, jak ważna jest umiejętności czytania i pisania, dobrowolnie i bezinteresownie uczył miejscowe dzieci. Nawiązując do nazwy miejscowości, powstałej w środku kniei będącej siedliskiem turów, pisze, jak ok. 1840 r. sprowadzono wojsko, by zabiło „gada” zamieszkałego w dziupli starego drzewa na ziemi dziedzica, a przy okazji wyjaśnia, jakie mogło to być zwierzę. Takimi obyczajowymi odniesieniami ubarwia opowieści o skomplikowanych losach turzeckiego majątku czy choćby kwestiach serwitutów w Turcu. To wszystko w połączeniu z prostym językiem i nieukrywanym sentymentem autora do tych terenów sprawia, że zamykając książkę, ma się poczucie niedosytu.
Przekazywane z rąk do rąk
W niedzielę 6 sierpnia w świetlicy w Turcu odbyło się spotkanie z okazji wydania książki. Rozpoczęła je Msza św. sprawowana przez ks. J. Kosmowskiego, w której modlono się za zmarłych mieszkańców.
– To wydarzenie niezwykle ważne dla społeczności Turca, ale też dla całej gminy, ze względu na książkę, w której opisane zostały dzieje wsi i okolic i to od zamierzchłych czasów, kiedy na tym terenie była jeszcze puszcza i bagna. Dobrze się ją czyta. Po powrocie do domu pochłonęłam ją jednym tchem – mówi Iwona Brodzik, dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej w Starych Kobiałkach. – Dostaliśmy do biblioteki kilka egzemplarzy i muszę przyznać, że są wypożyczane z rąk do rąk – dodaje.
Jak mówi, wydawnictw dotyczących regionu nie ma zbyt dużo. – Mamy książki, które przed laty wydało Towarzystwo Przyjaciół Stoczka. Później był zastój. Teraz sporadycznie są wydawane, czasami z pomocą biblioteki, ale to rzadkość. To zwykle wspomnienia wydarzeń przeżytych osobiście albo znanych ze słyszenia. Czasami ktoś nosi je w sobie przez wiele lat, zanim zdecyduje się wylać je papier. Kiedy już takie publikacje ujrzą światło dzienne, są bardzo cenione – stwierdza I. Brodzik.
Mój kraj lat dziecięcych
PYTAMY Ks. dr. Jana Kosmowskiego MIC
Z czego wyrosło pragnienie upamiętnienia Turca książką?
Przede wszystkim z chęci podziękowania społeczności, z której wyszedłem, w której spędziłem dzieciństwo i młodość. Chciałem upamiętnić przeszłość Turca, a zarazem oddać hołd jego mieszkańcom. W człowieku jest tęsknota wracania do miejsc, w których przeżył coś ważnego. Książka ma też skłonić osoby, które wezmą ją w ręce, do poczucia wdzięczności. „Wielkich dzieł Boga nie zapominajmy” – chciałoby się powiedzieć słowami psalmu.
Opuścił Ksiądz Turzec, mając 16 lat…
Jak wstąpiłem do zakonu, kontakt się może nie urwał, ale bardzo osłabł. Do domu przyjeżdżałem na wakacje i sporadycznie w ciągu roku. Gdy byłem w seminarium – jeszcze rzadziej, ponieważ większa była też dyscyplina. Kiedy wyjechałem na studia do Rzymu, nie byłem w Turcu kilka lat, tym bardziej że rozpoczął się stan wojenny. Po powrocie zamieszkałem w Lublinie, zająłem się pracą naukową. Kontakt z Turcem osłabł do tego stopnia, że miałem nawet z tego powodu wyrzuty sumienia.
Dlaczego wybrał Ksiądz Zgromadzenie Księży Marianów?
Ponieważ marianie stanęli na mojej drodze jako pierwsi. Podczas jakiejś uroczystości poznałem przełożonego zakonu w Skórcu, a chodziło mi już wtedy po głowie życie w stanie duchownym. Ten ksiądz zaprosił mnie, żebym zobaczył klasztor. Sposób, w jaki przyjął mnie w Skórcu, bardzo mnie ujął: przyniósł kanapki, usługiwał przy stole. Uznałem, że chcę być w takim zakonie, gdzie służy się drugiemu człowiekowi, nawet jeśli jest to taki „łepek”, jakim ja byłem wtedy.
Jak zmienił się Turów przez te lata?
Była to wioska skromna, trochę nawet zapyziała, jakby wyrosła na pustkowiu. Wszędzie było daleko – tym bardziej że bardzo długo nie mieliśmy asfaltowej drogi. Kiedy we wsi zakładano światło, miałem jakieś 14 lat. Z biegiem lat z tej wioseczki zaczęła się wyłaniać piękna miejscowość z kolorowymi ogródkami, zadbanymi domami i obejściami, a przede wszystkim – wspaniałymi ludźmi. Oczywiście sprzyjała temu elektryfikacja, założenie szkoły, drogi, dzięki którym część osób mogła podjąć pracę zawodową. A byli tacy gorliwcy, którzy dojeżdżali do pracy aż do Warszawy, dzień w dzień, co było wysiłkiem zasługującym na podziw, ponieważ stacja kolejowa była oddalona od Turca o 5 km. To wszystko owocowało – wioska się rozwijała z drewnianej, a nawet słomianej, w murowaną. Powoli, przez lata dokonał się ogromny skok, dzisiaj to wieś nie do poznania. Te zmiany bardzo mnie budują. Podziwiam też ludzi, szczególnie panie, które zrzeszyły się w Kole Gospodyń Wiejskich i działają wzorcowo.
Od wielu lat pracuje Ksiądz jako archiwista w zgromadzeniu. Skąd zamiłowanie do historii?
Zawdzięczam je głównie mamie. Była prostą kobietą, ale oczytaną, o wysokiej kulturze i wierze. Wychowałem się, mogę powiedzieć, w atmosferze baśniowej, ponieważ mama znała mnóstwo klechd, wierszy, np. z pamięci recytowała fragmenty libretta „Halki”. Miała warsztat tkacki i pracując przy nim, śpiewała, opowiadała – a pamięć miała świetną. Ja w wieku siedmiu lat znałem już całą „Trylogię”. Zamiłowania do literatury przejąłem po mamie, szybko też nauczyłem się czytać.
Kiedy Ksiądz zaczął pracę nad książką?
Kiedy odjeżdżałem do Rzymu w 1981 r., poprosiłem mamę, by spisała jak najwięcej z tego, co wie o historii rodziny i różne opowieści o Turcu, by to nie zaginęło. Te jej zapiski przejąłem, a potem zacząłem szukać informacji w źródłach historycznych. Było to 50 lat temu. Impuls do pracy dał mi potem człowiek, którego poznałem podczas pracy w archiwum w Irkucku. Pochodził z rodziny zesłanej na Syberię. Jego marzeniem było przyjechać choć na chwilę do Polski, do miejsc, o których opowiadali mu jego rodzice. Ale nie było to możliwe. Pomyślałem wtedy, że mogę ludziom przekazać to, co ocalało w pamięci rodziców – sprawy ważne i mniej ważne, ale nasze, tutejsze; niech wiedzą, jak żyło się tutaj dawniej. Była ze mną myśl, żeby „ocalić od zapomnienia”, jak pisał Gałczyński, żeby przypomnieć przeszłość miejscowości, gdzie – tutaj przywołam słowa Adama Mickiewicza – zostawiłem cząstkę mej duszy…
Dziękuję za rozmowę.
LI