Tutaj właśnie będzie koniec świata…
Instytucje kościelne niezbyt chętnie odpowiadają na tego typu pytania. I to nie tylko dlatego, że chwały nie przynosi opowiadanie o słabościach ludzi bądź instytucji, ile raczej dlatego, że każde odejście księdza Kościół przeżywa bardzo boleśnie. Jest to rana, która nie chce się szybko zabliźnić. Przecież przez pewien czas człowiek taki sprawował sakramenty i do ich przyjęcia przygotowywał dzieci i młodzież, działał duszpastersko, był przewodnikiem dla osób wierzących. Trudno więc powiedzieć: było, minęło. Nie sposób faktu odejścia skwitować tylko ludzką słabością, chociaż i ona ma niebagatelny wpływ na podjętą przez danego duchownego decyzję.
Człowiek nigdy nie jest samotną wyspą. W swoim rozwoju korzysta ze struktury społecznej i chociaż każda jego decyzja jest zawsze osobista, to jednak nie można abstrahować od społecznego wpływu, chociażby zawartego w kodzie kulturowym, jaki przyjął dany człowiek dzięki wychowaniu. Porzucenie kapłaństwa, z całym dramatyzmem tego kroku, należy rozważać także i w tym społecznym kontekście. A stan dzisiejszej kultury można w pewnym sensie określić dwoma zasadniczymi zwrotami: depersonalizacja człowieka i desakralizacja jego życia. Nie sposób nie zauważyć, że właśnie one w kulturowym kontekście są najważniejszym wyznacznikiem tych bolesnych dla wspólnoty wierzących wydarzeń.
Jaka epoka, jaki wiek
Dzisiejszy świat o prawach człowieka jest w stanie krzyczeć 24 godziny na dobę. Wydaje się więc, że z osobowym taktowaniem człowieka nie powinno być większego problem. A jednak to właśnie nasze czasy są naznaczone negacją osobowego traktowania istoty ludzkiej na rzecz jej funkcjonalnego charakteru. Osobiście uważam, że zasadniczą linią sporu jest redukcja osoby ludzkiej do traktowania jej jako jednostki w ogólnym stadzie. Nie liczy się to, kim jest człowiek, a tylko jego statystyczna wielkość. Ten dość ogólny sens można doskonale zauważyć chociażby w stwierdzeniu, iż pojedynczemu człowiekowi dana jest wolność we wszystkich wymiarach, także w kształtowaniu swojego życia poprzez ustanawianie prawdy. Najlepiej widać to w dwóch sprawach: ideologii gender oraz na portalach społecznościowych. Pozornie niełączące się ze sobą, zbiegają się jednak właśnie w kwestii afirmacji prawdy. Nikt z nas nie zaprzeczy, że to, co prezentujemy na internetowych portalach społecznościowych, w gruncie rzeczy nie ma nic wspólnego z prawdą o nas samych. Uśmiechnięci, zwiedzający cały świat ludzie sukcesu, potrafiący dokonywać rzeczy niesamowitych w różnych challengeach, nie tyle mijamy się z prawdą, ile raczej staramy się ją ustanowić na naszą własną modłę. Podobnie jak w przypadku ideologii gender. Problem w tym, że ucieczka przed prawdą jest równocześnie ucieczką przed odpowiedzialnością za własne życie i los innych. A to wiąże się właśnie z desakralizacją naszego życia. Świętość ostatecznie wiąże się z oceną naszego istnienia, a tej bez prawdy nie sposób dokonać. Ostatecznie w dzisiejszym świecie człowiek odrzucający odpowiedzialność za siebie jest zarazem istotą odzierającą siebie z osobowej godności i świętości, będącej gwarantem poznania swojego życia jako powołania. Tego nie można pominąć, gdy spoglądamy na ogromną ranę niewierności synów i córek Kościoła. Istnieją oni bowiem i egzystują w konkretnej kulturze.
Zapomnieć wszystko
Spojrzenie na dzisiejszą kulturę nie może jednak stanowić podstawy do przymknięcia oka na stan samej wspólnoty wierzących. To, co jest dominantą kultury społecznej, posiada również swoje odzwierciedlenie w łonie samego Kościoła. I chociaż nie jest to prosty przekład, nie należy go jednak bagatelizować. Wydaje się, że dzisiaj Kościół, zwłaszcza hierarchiczny, musi przemyśleć na nowo kwestię posłuszeństwa, a właściwie sprawę uzasadnienia podejmowanych decyzji, umiejętność podjęcia dialogu z osobami podlegającymi tymże decyzjom, wysłuchania i rozważenia ich racji oraz uszanowania osobowej godności człowieka w procesie decyzyjnym. Ta sprawa dotyczy całej społeczności wierzących, poczynając od parafii, poprzez diecezje i wspólnoty zakonne, na Watykanie kończąc. I dotyczy nie tylko hierarchów bądź sprawujących władzę we wspólnocie Kościoła, ale również całego administracyjnego zaplecza. Człowieka nie można bowiem traktować jak jednostkowego pionka, dowolnie przesuwanego na strategicznej mapie kościelnej wspólnoty. Nawet jeśli chrześcijańskie posłuszeństwo wynika z wiary, rozumianej jako zaufanie względem Boga będącego Panem dziejów, także jednostkowego człowieka, i przemawiającego we wspólnocie swego Mistycznego Ciała, to jednak nie wolno zapominać, że jest On Panem nie kolektywu, ale wchodzi w intymną relację z poszczególnym człowiekiem. Stwierdzenie powyższe nie usuwa ze społeczności wierzących samego posłuszeństwa jako sposobu życia, ukazanego i realizowanego przez samego Zbawiciela, każe jednak przemyśleć sposób jego realizacji. Człowiek jest drogą Kościoła (jak napisał św. Jan Paweł II), ale nie po to, by po niej dowolnie deptać.
Jaka godzina kończy się, a jaka zaczyna
Żydowska mądrość podaje, że ratując jedno ludzkie życie, ratuje się cały świat. Być może jest to wizja dzisiaj cokolwiek poetycka. Nie można jednak odmówić jej zasadniczej intuicji, że uratowanie osobowego charakteru ludzkiej istoty jest jednocześnie ratowaniem świata w jego naczelnej strukturze. Nie negując osobistej odpowiedzialności i nie zacierając granic niewierności oraz zaprzaństwa porzucających drogę powołania, dostrzec należy też kontekst ich decyzji, zależny od nas. By nie doprowadzić do rzeczywistego końca świata. Końca świata, w którym szanuje się osobowy charakter człowieka.
Ks. Jacek Świątek