Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Twoich słów nasłuchuję nieustannie

Jak można kroczyć za świętym papieżem, pokazują życiorysy wielu ludzi, a ich świadectwa niosą przesłanie dla młodego pokolenia.

Jedną z osób, którym dane było żyć w czasie, kiedy na Stolicy Piotrowej zasiadał nasz rodak - św. Jan Paweł II, jest emerytowana nauczycielka z włodawskiego gimnazjum, katechetka Teresa Szczygielska. W 1978 r. pani Teresa była młodą mężatką i matką półtorarocznego syna Grzegorza. Z 16 października, kiedy usłyszała wiadomość telewizyjną, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem, zachowała wspomnienie radości i spontaniczności spikerów, która - jak wyznaje - „stała się radością mojego narodu, moją radością”. Potem wsłuchiwała się wraz z mężem i rodzicami w kolejne medialne doniesienia dotyczące posługi papieskiej. - Płakaliśmy ze wzruszenia, kiedy nastąpił ten historyczny uścisk, dziś znany tylko ze zdjęć, dwóch wielkich polskich świętych - mówi. Z rodziną słuchała też Radia Wolna Europa, skąd można było dowiedzieć się więcej, ponieważ relacje z Rzymu w polskich mediach były dość skąpe. Potem oglądali relację z pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski i widzieli „las krzyży uniesionych w górę”. Ufając głęboko w duchowe zjednoczenie papieża i kardynała, poprzez lektury pogłębiała wiedzę o tym niezwykłym człowieku, który przyjął posługę jako dar i tajemnicę. Dzięki siostrom loretankom pani Teresa zakupiła kilka książek, m.in. „Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia” czy „Jan Paweł II - rodowód”. - W maju, po zamachu na Ojca Świętego, kiedy umierał prymas Wyszyński, byliśmy z mężem na Jasnej Górze - wspomina. - Przejmujący był Apel Jasnogórski, podczas którego modliliśmy się o uratowanie Jana Pawła II i o uzdrowienie prymasa. Płakaliśmy wszyscy.

W 1980 r. Szczygielscy zostali członkami „Solidarności”. Ten rok przyniósł namiastkę wolności, a oni dokładnie wiedzieli, jakiej „mocy” ją zawdzięczają. Odtąd pani Teresa każdy 16 dzień miesiąca obchodziła w sposób wyjątkowy. – Po danej sobie i Bogu obietnicy, w tym dniu uczestniczę w Eucharystii dziękczynnej za to wielkie wyróżnienie naszej ojczyzny, za ten piękny, niepowtarzalny dar – wyznaje.

Rozpoczął się dla niej okres podążania śladami Jana Pawła II, w sensie dosłownym i duchowym. – W 1986 r. udało mi się, razem z wieloma innymi mieszkańcami Włodawy, wyjechać na pielgrzymkę do Rzymu – opowiada. – Niektórzy nie otrzymali paszportów. Bardzo się tego osobiście obawiałam, zwłaszcza że rok wcześniej upomniałam się o zdjęte krzyże w szkole naszego syna i byłam przesłuchiwana przez Służbę Bezpieczeństwa. – Dwa razy gościliśmy u Ojca Świętego: na Mszy św. w Castel Gandolfo oraz w środowej audiencji w Watykanie. Pod oknami rezydencji papieskiej w lipcowy ranek wyśpiewaliśmy wszystko! Tam wyśpiewaliśmy naszą wolność. Była „Barka”, „Polskie kwiaty”, „Czerwone maki”. Polskich grup było wtedy niewiele. Byliśmy pewni, że Ojciec Święty nas słyszy i razem z nami śpiewa – wspomina.

Ileż szczerych, miłych słów usłyszeli w tym czasie od Polaków oddzielonych „czerwoną” granicą, którzy płakali i śpiewali razem z nimi. Po Mszy św. odprawionej w dniu św. Jadwigi, T. Szczygielska znalazła się bardzo blisko Ojca Świętego. Kiedy razem z przyjacielem z Domowego Kościoła wręczyła Janowi Pawłowi II upominek od wspólnoty i nastąpiła wymiana zdań, była wielka radość. – Widziałam niejednokrotnie, jak ludzie szarpią jego ręce, dlatego dotknęłam jego dłoni delikatnie – stwierdza. – Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tam jestem, że stoję obok niego, że to ja, moje życie, że „żelazna kurtyna” została gdzieś tam, że może nieprawdą są puste półki z octem i musztardą – mówi pani Teresa.

Zrozumiała, jak wyznaje, dlaczego Polacy nie są wypuszczani za granicę i dlaczego tyle hałasu komuniści robią wokół papieskich wizyt. W jego obecności każdy czuł się wolny. – Przestałam bać się tworzonych list z nazwiskami uczestników spotkań z papieżem, które trafiały do SB, i różnego rodzaju gróźb, także dotyczących utrzymania pracy – uzasadnia.

Jest pewna, że nie zapomni żadnego ze spotkań z papieżem – podbiegania do trasy, którą będzie przejeżdżał, np. w Lublinie, w Gnieźnie. – Kiedy mnie coś zatrzymywało w domu, na spotkania z Ojcem Świętym udawał się mój mąż z synem Grzegorzem. Byli w Warszawie w 1983 r., w Łomży w 1991 r., na Jasnej Górze w czasie Światowych Dniach Młodzieży – wylicza. – W Krakowie i Siedlcach byliśmy we czwórkę – z synem i córką Joanną. Kiedy papież odwracał głowę i błogosławił, po twarzy zaczynały płynąć łzy, w serce wlewał się głęboki pokój i radość – mówi. – Kiedy jemu ubywało sił, wiedziałam, że trzeba korzystać z tej obecności. Jeszcze Jubileusz Rodzin w Rzymie w 2000 r., jeszcze raz to drogie błogosławieństwo dla Domowego Kościoła diecezji siedleckiej. Znowu głos „uwiązł w gardle”, popłynęły łzy szczęścia. I ostatnie spotkanie – na błoniach krakowskich. Pożegnanie i przesłanie o „wyobraźni miłosierdzia”, o „Bożej iskrze”… Byłam tam! Kolejny raz – dodaje.

 

Przewodniki na drodze wiary

Na 15 rocznicę ślubu państwo Szczygielscy otrzymali od rodziców dwa tomy dokumentów papieskich. – Encyklika „Redemtor hominis” poprowadziła mnie przez odkrycie godności człowieka odnajdującego siebie w odkupieńczym dziele Chrystusa – zauważa pani Teresa. – Kolejne, dzisiaj pozakreślane, podklejone – to już nie tylko pamiątka, ale przewodniki w moim życiu duchowym, na drodze wiary – wyjaśnia.

W swojej pracy magisterskiej wykorzystała list apostolski „Salvifici doloris”, odnajdując wiele odpowiedzi – dla niej samej i dla innych. – Zrozumiałam o wiele lepiej ofiarę mojej bardzo chorującej mamusi, która utraciła wzrok w dość młodym wieku i bardzo fizycznie cierpiała – wyznaje T. Szczygielska. Kiedy w imieniu matki wysłała zgłoszenie do Łomży – gdzie dokonywano wpisów osób ofiarowujących swoje cierpienia w intencjach Ojca Świętego – odtąd starsza kobieta nigdy nie poskarżyła się ani na ból, ani na los, którego dotąd nie rozumiała.

Jedność z Ojcem Świętym stała się, jak określa, „tajemniczą nicią, która przeplatała następne lata: śmierci dzieci, odchodzenia ojca”. Ileż było faktów i sytuacji, które łączyły się z osobą Jana Pawła II. – Zachwycam się, robię rachunek sumienia, zawstydzam się, gdy zaczynam narzekać, nieustannie porównuję do jego życia, cierpienia – mówi. – Daje mi to siłę, odwagę, zobowiązuje, zgodnie ze słowami papieża: „Życie i wolność są nam zadane”. Wielokrotnie odczytywałam, kluczowe dla mnie, przesłania zawarte w Liście „Novo millennio ineunte” oraz w adhortacji „Ecclesia in Europa”. Są one duchowym testamentem Ojca Świętego dla mnie, dla Kościoła w świecie i Europie oraz wezwaniem dla każdego człowieka, dla każdego katolika – zaznacza.

Nie była na pogrzebie Ojca Świętego, chociaż cały etap żałoby, jak podkreśla, przeżywała jak po stracie rodzonego ojca. Pragnęła, aby choć jeden raz stanąć nad grobem papieża. – Aby mu podziękować jeszcze raz za ogrom dobra, które Bóg uczynił za sprawą jego pokornego „Totus Tuus” i „tak” wypowiedzianego 16 października 1978 r., i za słowa „Nie lękajcie się” wykrzyczane 22 października 1978 r., i za wolną od komunizmu Polskę – mówi. – Otrzymaliśmy ten prezent w czerwcu 2010 r. Klęczałam przy grobie Jana Pawła II bardzo długo, a łzy wzruszenia i wdzięczności płynęły same. Drogi Ojcze, dziękuję. Twoich słów nasłuchuję nieustannie, zachwycam się głosem i treścią, rozważam, żyję tym słowem, ono mnie kształtuje i zmienia. Dziękuję! Wstawiaj się za naszą, twoją umiłowaną ojczyzną, za tą matką, którą tak umiłowałeś. Błogosław nam i uśmiechaj się do nas z nieba.

Joanna Szubstarska