Komentarze
Źródło: WIKIMEDIA
Źródło: WIKIMEDIA

Tylko łzy fałszywe nadają się do dalszej obróbki…

Moja fascynacja poezją Zbigniewa Herberta nie jest raczej niczym dziwnym dla czytelników tych felietonów. A ponieważ znam wiele jego utworów na pamięć, więc powracają one dość często w moich myślach, gdy chcę skomentować jakąś teraźniejszą sytuację.

Ten fragment prozy poetyckiej („Z technologii łez”) przypomniał mi się niemal natychmiast, gdy usłyszałem różnego rodzaju komentarze po zakończonym niedawno w Rzymie synodzie biskupów na temat rodziny. Niekiedy, śledząc doniesienia z obrad biskupów, przecierałem ze zdumienia oczy, słysząc wypowiedzi także purpuratów. Skądinąd zasłużony kard. Krzysztof Schönborn, arcybiskup Wiednia, w jednym z wywiadów rozwodził się nad tym, jak wspaniale „partnerzy” opiekują się sobą w związkach homoseksualnych i choćby dlatego należy wziąć ich za wzór.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Czyżby ksiądz kardynał nie znał pojęcia życia zakonnego, w którym właśnie wspólnota życia jest podstawą ich istnienia? Owszem, jeśli byłbym złośliwy, to zapytałbym się owego purpurata, czy za „troskę i opiekę” należy uznać to, czego akurat nie ma w ideale życia zakonnego, tzn. współżycie płciowe. Skoro bowiem nie dostrzegł w życiu zakonnym troski i opieki, to widocznie zauważył tę właśnie różnicę. Ale zostawmy to całkowicie na boku.

Można oczywiście dostrzec i to, że zwolennicy „miłosierdzia ponad wszystko” posuwali się również do kłamstwa i zwyczajnego tchórzostwa. Np. „najsłynniejszy Ojciec Synodalny”, kard. Walter Kasper, w wywiadzie udzielonym niemieckiemu dziennikarzowi oświadczył, że biskupi afrykańscy nie powinni się odzywać i mówić, co mają robić katolicy na Starym Kontynencie. Gdy zawrzało wśród przedstawicieli Czarnego Lądu, rzeczony kardynał stwierdził, że wcale takich słów nie wypowiedział i są one wymysłem dziennikarza. Jednakże żurnalista nie pozostał dłużny i opublikował zapis tejże rozmowy (nagranie + tekst), z którego jasno wynika, że „miłosierny ponad wszystko” kardynał powiedział o afrykańskich biskupach: „But they should not tell us too much what we have to do”, co w dowolnym tłumaczeniu można oddać: „Ale nie powinni także nam mówić za wiele, co my mamy robić”. Wyszło więc na to, że kardynał cokolwiek „mijał się z prawdą”. I znowu można złośliwie stwierdzić, że jeśli w tak błahej sprawie, jak własna wypowiedź dla prasy, mija się z prawdą, to czy w rozważaniu doktryny Kościoła przypadkiem również nie idzie taką samą drogą? Rzecz jednak zupełnie w czymś innym.

Łzy fałszywe (…) z natury są mętne

Medialna otoczka zwracała nieustannie uwagę na trzy punkty z dokumentu synodalnego. Trzy na 62 (!). Dlaczego pominięto najważniejsze dla dokumentu słowa, iż synod pragnie przekazać rodzinom „zdecydowanym i szlachetnym”, podejmującym nawet wśród trudności i cierpień współczesnych zadanie wierności i trwania w Panu, słowa prawdy i nadziei? Otóż wydaje się, że dlatego, iż komentatorzy właśnie prawdę i nadzieję chcieli wyrugować z myślenia odbiorców. Zatrzymanie się tylko nad losem osób rozwiedzionych, które założyły nowe rodziny, a także nad osobami homoseksualnymi miało stanowić przyczynek do stwierdzeń, że oto Kościół katolicki wreszcie odchodzi od swojej doktryny na rzecz „zbratania się” ze światem. Teza ta jest nieustannie lansowana od początku pontyfikatu papieża Franciszka. Problem w tym, że Kościół, odchodząc od dotychczasowego nauczania o istocie małżeństwa i płciowości człowieka, musiałby zanegować m.in. takie stwierdzenia: „Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo” albo też: „Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą (…) nie odziedziczą królestwa Bożego”.

Te proste zdania, wzięte wprost z Biblii, dość precyzyjnie określają naukę Kościoła. Jeśli nawet wytoczy się działa hermeneutyki biblijnej i głosić się będzie, że wszystkiemu jest winien kontekst kulturowy, to pozostanie jeszcze konieczność powiedzenia, iż prawda jest relatywna i musi się dostosować do czasów, w których ją głoszą. A to oznacza, iż praktycznie wszystko jest dozwolone i niczym nie jesteśmy związani. W tym kontekście rację miał abp Gądecki (co tak szalenie wyśmiewali m.in. redaktorzy Olejnik i Lis), który uznał to za odejście od nauczania św. Jana Pawła II, który jasno stwierdził: „Według wiary chrześcijańskiej i nauki Kościoła tylko wolność podporządkowana Prawdzie prowadzi osobę ludzką ku jej autentycznemu dobru. Dobrem osoby jest istnienie w Prawdzie i czynienie Prawdy” (Veritatis splendor 84).

Łzy prawdziwe (…) bardzo trudno oddzielić od twarzy

Nikt jakoś jednak nie zauważa istotnego faktu, iż przyjęcie możliwości przystępowania do Komunii św. przez osoby rozwiedzione żyjące w nowych związkach oraz konkubentów jest prostą drogą do negacji samego sakramentu małżeństwa i innych sakramentów. Katechizm Kościoła poucza wyraźnie, że do istoty małżeństwa ważnie zawartego należy jego nierozerwalność. Chrystus wyniósł je do rangi sakramentu, by udzielić człowiekowi sił do wypełnienia tego zadania. Dlatego normalną drogą w Kościele nie są rozwody, ale badanie ważności lub nieważności małżeństwa. Natomiast pojęcie pokuty w Kościele zakłada konieczność zerwania z grzeszną sytuacją. Oznacza to, że osoby żyjące w nowych związkach oraz konkubenci powinni przynajmniej żyć ze sobą jak brat z siostrą (oznacza to wyłączenie praw przysługujących małżonkom). Jeśli uznalibyśmy, że wystarczy „uważnienie” przez jakąkolwiek praktykę tzw. drugich małżeństw, to wówczas odeszlibyśmy od sakramentu małżeństwa. Jeśli jednak sakramenty są źródłem łaski, to znaczy, że odeszlibyśmy od łaski Boga na rzecz naszych własnych przekonań. Uderzenie w sakramenty staje się uderzeniem w Kościół, którego zadaniem jest właśnie udzielanie łaski Bożej poprzez sakramenty.

Nadają się do krajania szkła

Warto jeszcze raz na zakończenie przytoczyć słowa św. Jana Pawła II: „Niektórzy proponują przyjęcie swego rodzaju podwójnego statusu prawdy moralnej. Obok płaszczyzny doktrynalnej i abstrakcyjnej należałoby uznać odrębność pewnego ujęcia egzystencjalnego, bardziej konkretnego. Ujęcie to, uwzględniające okoliczności i sytuację, mogłoby dostarczać uzasadnień dla wyjątków od reguły ogólnej i tym samym pozwalać w praktyce na dokonywanie z czystym sumieniem czynów, które prawo moralne uznaje za wewnętrznie złe. W ten sposób wprowadza się w niektórych przypadkach rozdział lub nawet opozycję między doktryną wyrażoną przez nakaz o znaczeniu ogólnym a normą indywidualnego sumienia, które w praktyce miałoby stanowić ostateczną instancję orzekającą o dobru i złu. Na tej podstawie próbuje się uzasadnić tzw. rozwiązania „pastoralne”, sprzeczne z nauczaniem Magisterium, i usprawiedliwić „twórczą” hermeneutykę, według której poszczególna norma negatywna bynajmniej nie we wszystkich przypadkach jest wiążąca dla sumienia. Trudno nie zauważyć, że tezy te podważają samą tożsamość sumienia w jego relacji do wolności człowieka i prawa Bożego” (Veritatis splendor 56).

Na jednym z portali anglojęzycznych przeczytałem stwierdzenie, iż na synodzie toczy się walka o duszę człowieka. Choć może w tym stwierdzeniu jest wiele egzaltacji, to jednak w kontekście powyższych stwierdzeń nie sposób odmówić mu słuszności.

Ks. Jacek Świątek