Komentarze
Źródło: ARCH.
Źródło: ARCH.

Tylko ta gwiazda niech zaświeci…

Tęsknię za świątecznym śniegiem. To nie nostalgia ludowo odziana, ani tani sentymentalizm księdza, co na chwilę zapomniał o teologii. Odczuwam brak śniegowego puchu, bo boję się ziemi „nagiej i otwartej”.

Przechadzam się w wyśnionej mojej galerii, gdzie na wyimaginowanych ścianach wiszą obrazy sercu najważniejsze. Pośród nich jest jeden, który Noc Narodzenia chce opisać. Pędzel Michała Anioła Merisiego, bardziej znanego światu jako Caravaggio, dość schematycznie nakreślił stajnię. W tej „Adoracji pasterzy” brak jest aniołów, a zwierzęta znudzone tępym wzrokiem patrzą na matkę w zmęczeniu tulącą oseska do twarzy. Nawet mają za złe, że zatarasowała im drogę do żłobu, w którym są resztki siana. Brudni pasterze, o twarzach wcale nie trącących cnotą, silą się, by choć trochę ujrzeć to, o czym duchy niebiańskie im prawiły. A matka z dzieckiem leży. Nie na sianie, bo i tego w tej stajni jest mało, ledwie nikłe źdźbła świecą wstydliwie. Leży na brudnym klepisku, glinie i ziemi. Dlatego odczuwam tęsknotę za śniegiem. Przyzwyczaiłem się jakoś do jasełkowego landszaftu podhalańskiego, gdzie Dziecię złożone jest w świeżutkim sianku, a deski żłobu wyheblowane są poprawnością religijną jak gładkimi zdaniami. Styropianowe serca nawet z lekka nie zabiją, a ekologiczne zwierzątka z masy gipsowej tchną nie oddechem prawdziwym, lecz tandetą i sztucznością. Nie żebym od razu czuł niesmak. Może i ładne to wszystko, a aureole świecą, jakby nigdy nie odczuwały kłopotów energetycznych. Mi jednak czegoś brakuje. Brakuje mi prawdy, choć boję sie jej, jak ziemi „nagiej i otwartej”.

Przybywaj Dobra-Nocy

Wigilia ma w sobie i taki moment, gdy nagle odczuwasz pustkę. Może nie brzmi to zbyt pobożnie i stada rasowych teologów jak bulteriery skoczą mi zaraz do gardła, że przeczę jakimś tezom z najpobożniejszych i najuczeńszych podręczników. Ale zamiast śledzić teksty, wyjść warto w wigilijną noc na ulicę. Tak, rodzinne święta. Domy dobrze zamknięte, bo karpia trzeba spożyć i barszczyk pochłeptać, a w sianku uwić gniazdko dla opłatka niepokalanego od nie-wybaczenia. Zostało nam jeszcze z tej nocy parę słów trywialnych, może wspominki o tych, co odeszli, i spieszne śpiewanie kolęd tylko jednozwrotkowych. A poza murem domu pustka, rozświetlona latarniami, a może i w ciemności upadła. Z lekkim przerażeniem idę w te miejsca samotne. Razi z nich pustka, bo serca w zaciszu choinki. Przechodzę przez puste Krakowskie Przedmieście, bo ludzie je takim uczynili. Mijam kościół św. Stanisława Kostki z samotną płytą grobową Męczennika, którego już nawet poetka nie pyta, czy bardzo bolało, a ludzie od wielkiego dzwona przybywają z uroczystą pielgrzymką, co codzienność słodzi. Z niepokojem mijam pewien gmach na ul. Wiejskiej, bo choć jeszcze tam obecność jest, to z niej uczynili znaczek kulturowy, a ręka bez-pokorna wyciąga się nieustannie. Patrzę na Wielką Rybę koło lednickiej Chrzcielnicy, co raz czy dwa do roku odżywa, jak w nas chrzcielne obietnice. Samotne zwiedzam sarkofagi na wzgórzu wawelskim, co reliktami stały się już, a nie skarbcami pełnymi bogactwa. I krzyże, opuszczone przez wielu, choć tak ich wiele od Gdańska przez Katowice i Poznań do Giewontu. One też samotne, bo kotwice to jednak nie to samo co Ciało Skazańca. Jeszcze tylko okiem rzucam na szczątki „statku powietrznego”, samotne jak samotność każdego umierającego. I z głębi ducha wyrywa się pytanie, choć może to nie te święta. Pytanie-spazm „Boże mój, czemuś nas opuścił?”. Czemu?

Z płaczu utulaj

Znowu wracam do Caravaggia i jego wizji betlejemskiej nocy. To klepisko, na którym spoczywa Maryja, wydawszy na świat Syna, jest dla mnie „nagą i otwartą” samotnością. Śnieg pokrywający wszystko białym puchem jak zakłamanie chce złamać prawdę tamtej nocy. Lecz noc ta musi być prawdziwa jak każdy człowiek, co na ten świat przybywa. Musi być prawdziwa jak Ten Człowiek, który na świat przybył. Mickiewiczowski Konrad ma rację, gdy samotność nazywa mędrców mistrzynią. Uciekamy w ramiona i życzliwość najbliższych, bo nie chcemy przyznać się do prawdy. Gdy myślę o tym Dziecięciu, zrodzonym w Noc Narodzenia, to wydaje mi się, że było Ono najbardziej samotną osobą w całym tym zdarzeniu. Nawet z Matką łączyła go tylko więź emocji i uczuć. Pasterze z pastwisk betlejemskich i trzej królowie nieśli już w sobie przedsmak Herodiańskiej kohorty, jej zdyszane oddechy w pośpiechu dążące za nowonarodzonym królem żydowskim. Tylko ta twarda ziemia, najbardziej pewne klepisko ogołocone z jakichkolwiek znamion ciepłego i wygodnego sianka, to było znamię pewności i prawdy. Potrzeba było jeno światła, które rozświetli ciemności płaczu. I choć może wydawać się to dziwne, to największą więź tej nocy widzę w oczach Dziecięcia, które spoglądając na Gwiazdę, odbijały Światłość Przedwieczną, oświecającą każdego człowieka. Pośród gwiazdeczek śniegowych i lampek choinkowych tego światła nie widać. Nawet kadzidła Pasterki niweczą jakoś jego blask. Trzeba bowiem poczuć samotność, by z głębi serca wypowiedzieć: „W Twoje ręce oddaję…”. Chociaż opuścił śliczne niebo i obrał barłogi, to jednak w tym miejscu odnalazł coś najważniejszego. Ojciec i Syn stali się jedno. Bo Ojciec już chwilą nieobecności znękany podążył znakiem Gwiazdy za Synem, który dotknął klepiska. A ono stało się nie tylko nagie, ale i otwarte. Stało się rajem bez blichtru doskonałości.

Niech w promieniach tej Gwiazdy ręce ogrzeje każdy…

Boję się takiego doświadczenia Boga. Boję się takiego doświadczenia samego siebie. Łatwiej wierzyć mi w gwiazdy z papieru i uczone słowa teologów. Łatwiej śniegiem pokryć ziemię „nagą i otwartą”, a przynajmniej wykupić całą watę z apteki. Lecz czy fałsz może stać się wyzwoleniem? Cóż, więc jako życzenia pozwólcie powtórzyć słowa poety. Niech one staną się słowami Dziecięcia Narodzonego: „Wszyscy coście dziś biedni, wy co jecie chleb powszedni, (…) co gorzko płaczecie, ci co drogi nie wiecie. (…) Co jesteście sami
od bólu obłąkani. (…) I wy co bez uśmiechu, i wy z brudu u grzechu. (…) I maleńcy nieważni
i żyjący w bojaźni. Pójdźcie za naszą gwiazdą, pójdźcie w jasności jasność. Niech to światło ogromne stanie się naszym domem, niech w promieniach tej gwiazdy ręce ogrzeje każdy.”

Ks. Jacek Świątek