Region
Źródło: ARCH
Źródło: ARCH

Ubój polskiego rolnictwa

Hodowcy trzody chlewnej wyszli na ulice. Protestowali sześć dni na krajowej dwójce, między Białą Podlaską a Międzyrzecem, na wysokości miejscowości Woroniec.

Są zdesperowani i bezradni. Czarę goryczy przelał ASF. Przyszłość hodowli - i jakiejkolwiek innej produkcji rolniczej - stoi dziś pod znakiem zapytania. Rolnicy nie mają gdzie sprzedać mocno przerośniętych tuczników. - W tym tygodniu z terenu powiatu odebrano ok. 600 świń, a pozostało jeszcze… 12 tys. sztuk. Nie jesteśmy w stanie wstawiać do chlewni następnych warchlaków.

– Cykl produkcyjny został przerwany. Nie możemy zarabiać na bieżące potrzeby, na funkcjonowanie gospodarstw i na spłaty kredytów. Do tej pory dało się pogodzić spłatę rat, inwestycje i prowadzenie hodowli – wylicza Robert Jańczuk, hodowca trzody chlewnej z miejscowości Pojelce, dodając, że polski rząd przestał interesować się rolnictwem, zapomniał o tym, iż ta gałąź gospodarki napędza koniunkturę. – Na ulicę wyszli też hodowcy bydła i producenci owoców. Problemy dotykają wszystkich polskich rolników. Ci drobniejsi może tego nie zauważają, bo aż tak bardzo nie liczą swoich kosztów. W przypadku większych producentów są one bardzo duże. Nasze gospodarstwa to system naczyń połączonych. Na potrzeby hodowli kupuję od okolicznych rolników zboże na paszę. Rocznie nabywałem ok. 2 tys. ton ziarna. Teraz gdy hodowla stanęła w martwym punkcie, oni zostali z tym zbożem w magazynach. Nie mają, co z nim zrobić – tłumaczy R. Jańczuk.

Chcemy jasnych deklaracji!

Hodowcy zaznaczają, że jeśli sytuacja się nie poprawi, rolnictwo na ścianie wschodniej nie będzie miało racji bytu. – Na dzisiaj udało mi się sprzedać trochę moich tuczników. Mam 1,2 tys. wolnych stanowisk tuczowych. Chlewnia od sześciu tygodni stoi pusta. Zbudowałem ją na kredyt. Najgorsze jest jednak to, że nikt mi nie powie, czy dalej będziemy mogli hodować trzodę chlewną. Już nie wspominam nawet o tym, by ktoś gwarantował nam opłacalność. Czy będziemy mogli dalej produkować? Wyspecjalizowaliśmy się w tej dziedzinie, robimy to bardzo dobrze, jesteśmy konkurencyjni dla rolników z UE. Francja i Niemcy boją się polskiego rolnictwa. Wszyscy zdają sobie sprawę, że polski rolnik szybko się uczy, dobrze pracuje i produkuje wysokiej jakości towary, dlatego nie pozwalają nam rozwijać się – przekonuje R. Jańczuk.

Gdzie jest rząd?

Protestujący oczekują od polskiego rządu jasnych deklaracji. – Chcemy, by ktoś pomógł nam zdjąć nadwyżki. Przecież tuczniki poprzerastały nie z naszej winy. ASF jest chorobą zwalczaną z urzędu. Władze naszego państwa już dawno powinny mieć na to środki i odpowiednie ustawy, które zapewniłyby natychmiastowy odbiór zwierząt, a także perspektywy dla hodowców. Nikt nam nie może zabronić hodowli, bo żyjemy w teoretycznie wolnym kraju, ale jeśli do każdego tucznika będziemy musieli dokładać po 30-50 zł, to takie działania mijają się z celem. ASF dotyka małych gospodarstw. Duże hodowle są odpowiednio zabezpieczone. Przestrzegamy procedur. Zakłady mięsne nie chcą jednak kupować towaru ze strefy zapowietrzonej i zagrożonej, bo obawiają się, że stracą uprawnienia eksportowe. Nie wiem, co będzie dalej. W sobotę przyjechali do nas koledzy z Białostocczyzny. Tam nie ma już żadnych hodowli. Rolnicy są zdesperowani. Trzech targnęło się na własne życie, jeden podpalił się – opowiada nasz rozmówca.

Z Warszawy trudniej karmić trzodę

Rolnicy z regionu są zawiedzeni, bo nie przyjechał do nich żaden przedstawiciel ministerstwa rolnictwa. Protest oficjalnie zakończyli 10 października z powodu wygaśnięcia pozwolenia. Dzień później hodowcy mieli udać się do Warszawy. Liczyli na spotkanie z ministrem Krzysztofem Jurgielem i prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Dziękowali za wsparcie staroście bialskiemu Mariuszowi Filipiukowi i wójtom. Jeśli w Warszawie nie uda się nic załatwić, chcą wznowić protest. Na pytanie, dlaczego nie przeniosą się z blokowaniem dróg w pobliże stolicy, odpowiadają: – Mamy pełne chlewnie świń. Z Warszawy trochę ciężko o nie zadbać i karmić. Nie możemy pojechać do stolicy wszyscy. Mamy w gospodarstwach żywe zwierzęta. Będziemy się jednak zmieniać, tak jak było dotychczas. Inny rolnik dodaje: – Nasza sytuacja jest dramatyczna, ale mamy wolę walki. Nie ma innego wyjścia. Nie ma alternatywy. Cierpliwie czekamy na ofertę ze strony rządu. My, rolnicy, jesteśmy zaprawieni w takich sytuacjach. To nie pierwszy rok, gdy musimy domagać się o swoje.

AWAW