Uciekł, ale nie do końca
Tomasz Toivi Blatt urodził się w Izbicy (Lubelszczyzna) w 1927 r. Mając 16 lat, trafił z całą rodziną do obozu w Sobiborze. W październiku 1943 r. udało mu się uciec. W 1958 r. wyemigrował z Polski do Izraela, by osiedlić się w Stanach Zjednoczonych. Wspomnienia Blatta, zatytułowane „Z popiołów Sobiboru”, zostały wykorzystane w filmie „Ucieczka z Sobiboru”. Zmarł 31 października w Santa Barbara.
W jakich okolicznościach poznał Pan T. Blatta?
Dokładnie w 1993 r. Tomasz zaangażował się w działania związane z utworzeniem muzeum w Sobiborze. Rozpoczęliśmy współpracę, która zaowocowała przyjaźnią.
Jakim był człowiekiem?
Bardzo tajemniczym. Niektórzy opisują go jako fajtera, który całe swoje powojenne życie poświęcił mówieniu o obozie. W tym, co robił, był bardzo uparty i pragmatyczny. Poza tym hardy, wiedział, czego chce. Mimo to nigdy nie uporał się ze swoją przeszłością, nie wyzwolił się z piekła Sobiboru. To zadecydowało o całym jego życiu. Był czas, kiedy założył rodzinę i zapewnił jej godziwy byt. Nie potrafił jej jednak zachować. Przywracanie prawdy o sobiborskim miejscu kaźni okazało się dla niego ważniejsze. Pomimo tej determinacji zawsze był pozytywnie myślącym pogodnym człowiekiem, otwartym na ludzi i wrażliwym na ich krzywdę. Wielokrotnie byłem świadkiem jego głębokiej zadumy. Pamiętam, jak podczas jednej z naszych podróży po Stanach obudził się nad ranem, krzycząc. Sobiborska przeszłość nieustannie go dopadała. Sen z powiek spędzało mu rozstanie z matką.
Chodzi o sytuację, którą opisał w „Ucieczce z Sobiboru”, kiedy dzień po przybyciu do obozu powiedział „Nie pozwoliłaś mi wczoraj wypić całego mleka. Chciałaś zostawić trochę na dzisiaj”?
Tak. Cały czas żałował tych słów. Wspomnienie tej sceny prześladowało go nieustannie. „Żałuję, że pożegnałem matkę w taki dziwny sposób. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas, żeby móc ją uścisnąć i powiedzieć, że ją kocham” – wspominał na kartach „Ucieczki z Sobiboru”. Później wszystko potoczyło się tak szybko. ...
Jolanta Krasnowska