Ufajmy, ale nie rozkazujmy
Księże Profesorze, choroba jest częścią ludzkiego życia. Każdy z nas jej doświadczy. Jak patrzeć na nią z perspektywy wiary?
Ja patrzę bardzo naturalnie i nie tylko z perspektywy wiary. Musimy mieć świadomość, że nie wyeliminujemy chorób. One zawsze będą nam towarzyszyły, tak samo jak ból czy cierpienie. Czasami zapominamy, że ból jest dla nas pewnym znakiem: wskazuje, że w organizmie dzieje się coś złego, ale też ostrzega, by uszkodzonego narządu nie używać, nie spowodować jeszcze większych szkód. Podobnie jest z chorobą. To sygnał ostrzegawczy, który ma nas skłonić do myślenia. Od poziomu fizycznego można wejść dalej, na poziom duchowy.
Choroba skłania do przemyślenia swojego postępowania. To właśnie w czasie choroby najbardziej weryfikujemy własną postawę wobec życia, drugiego człowieka i w końcu wobec Boga. Oczywiście, możemy o niej mówić jako o ósmym sakramencie, czyli okazji do jednoczenia się z Chrystusem, ale to już wyższy poziom. Najpierw patrzmy po ludzku…
Człowiekowi, który wierzy i praktykuje, łatwiej przyjąć rzeczywistość choroby?
Nie! Bywa nawet, że w takiej sytuacji zaczynamy myśleć magicznie. Pytamy Boga: „Panie, ofiarowałem Ci tyle różańców, odmówiłem tyle koronek i litanii, a ciągle jestem chory?”. Co wtedy? Mam tupać nogą i strzelać focha? W takim myśleniu ujawnia się postawa magiczna, a nie postawa wiary. Tak, wiarę można traktować magicznie! Można sobie myśleć: „Będę wypowiadać jakieś zaklęcia, dziesiątki różańców oraz koronek, będę rozkazywać Panu Bogu, krzyczeć, żeby dał pewną łaskę, bo ja tak chcę, bo się modlę…”. Zapominamy o słowach, które wypowiadamy w modlitwie „Ojcze nasz”. Nie pamiętamy o zdaniu: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi”. ...
Agnieszka Wawryniuk