Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Uścisk miłości

Cywilizacja europejska, a właściwie to, co z niej pozostało, zdaje się coraz bardziej wchodzić w fazę krytyczną. Oznak tej tendencji jest nadzwyczaj wiele i właściwie trudno wszystkie wyliczyć. Ogólnie jednak można sprowadzić je do wspólnego mianownika, a mianowicie do zanegowania istnienia czegoś takiego jak dobro wspólne na rzecz sumy interesów i interpretacji.

Teza postawiona w poprzednim zdaniu wydaje się na pierwszy rzut oka całkowicie akademicką, jednakże we właściwym człowiekowi postępowaniu to, co teoretyczne, zawsze poprzedza to, co pragmatyczne. Z tego względu nie należy deprecjonować tez, które zdając się odległymi od codziennego życia, w gruncie rzeczy stanowią jego podstawę i uzasadnienie. Nie oznacza to jednak ucieczki od konieczności udowodnienia stawianej tezy. Postaram się więc pokrótce wskazać na symptomy owej fazy krytycznej naszego kręgu cywilizacyjnego. Szerokim echem po całym świecie odbiło się to, co stało się w Hiszpanii. Wskazanie przez głosujących w referendum katalońskim na dążenie do uzyskania formalnej rozłączności z Hiszpanią nie stanowi jednak tylko wewnętrznej sprawy królestwa z Półwyspu Iberyjskiego. Podobne działania, choć może na mniejszą skalę, mogą i będą znajdować poklask w innych częściach Europy.

Już szykowane jest np. referendum w niektórych północnych regionach Włoch, którego celem ma być wywalczenie przynajmniej daleko idącej autonomii. Także separacjonistyczne ruchy w naszym kraju zdają się łapać wiatr w żagle. Być może znajdą się wśród nas i tacy, dla których owe działania stanowić będą wskaźnik aktywności obywatelskiej poszczególnych regionów. Warto jednak zauważyć, że dzielenie na małe jednostki quasi-państwowe nie jest tylko wyrazem świadomości obywatelskiej, ale przede wszystkim potężną bronią, która osłabia poszczególne organizmy państwowe i pozwala dogodnie rządzić mniejszymi tworami. Jedną z cech państwa, o której wspominał już Arystoteles (choć może w innym kontekście), jest jego samowystarczalność. I nie idzie tylko o samowystarczalność ekonomiczną, bo to w dzisiejszym świecie jest cokolwiek niemożliwe, ile raczej o samowystarczalność w dostarczaniu elementów tzw. bezpieczeństwa dla życia obywateli. Do tego typu samowystarczalności konieczna jest samodzielność kulturowa danego państwa. Innymi słowy: elementem konstytuującym daną społeczność państwową jest określony sposób postrzegania rzeczywistości i kształtowanie charakterystycznych obyczajów jako sposobu życia jednostek i osiąganie przez nie ludzkiej doskonałości w – i dzięki -organizacji państwowej. A to jest kształtowane historycznie i nie jest możliwe do narzucenia rozporządzeniami państwowymi. Tylko zwarta kulturowo społeczność państwowa, niezależnie od ilości narodów wchodzących w jej skład, może zapewnić ten właśnie komfort. Tymczasem rozdrobnienie państwowe jest dogodnym elementem gry na podbijanie narodów, gdyż nawet jeśli posiadamy bardzo silną chęć samodzielności, to nie jesteśmy w stanie zapewnić samodzielności kulturowej, którą winno zapewniać państwo. Powstające w Europie ruchy odśrodkowe w poszczególnych krajach są graniem na niszczenie suwerenności, a nie na jej odzyskiwanie.

 

Kościelna mozaika

Wydaje się, że z podobnym elementem mamy obecnie do czynienia w Kościele. W ostatnią niedzielę papież Franciszek wystosował list do kard. Saraha, w którym zwrócił uwagę na to, by nie zawężał on prawa do zatwierdzania tłumaczeń ksiąg liturgicznych do jurysdykcji rzymskiej. Być może konieczne jest dowartościowanie episkopatów poszczególnych krajów czy kontynentów, lecz w połączeniu z zawartą w adhortacji „Amoris laetitia” sugestią, iż o dopuszczalności przystępowania do sakramentów dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych mają decydować poszczególne konferencje biskupów, zdawać się może, iż pozycja papieża zredukowana zostanie tylko do honorowego przewodnictwa w Kościele. Niestety, wcześniej czy później problem decyzyjności dotknie kwestii prawdy, czyli zasadniczego dla życia wspólnoty Kościoła elementu. Zarezerwowanie interpretacji nauczania Kościoła czy też ustanawiania zasad życia chrześcijańskiego dla Watykanu nie jest tylko i wyłącznie jakimś ozdobnikiem, lecz stanowi o wierności prawdzie jako źródłu chrześcijańskiej wiary. I nawet jeśli peany na temat równości i braterstwa brzmią pięknie, to jednak są to cymbały brzmiące lub miedź brzęcząca. Biorąc pod uwagę swoistą „niewystarczalność” w zabezpieczaniu wierności prawdzie w przypadku poszczególnych episkopatów, daje to doskonałą możliwość infiltracji Kościoła przez „struktury zła w świecie”, jak to określił św. Jan Paweł II. Nie chcę być uważany za jakiegoś zaciekłego krytyka „linii Franciszka”, zwracam jednak uwagę na niebezpieczną tendencję, która może zaowocować nie tylko schizofrenią eklezjalną (różne tłumaczenia prawd wiary, kultu i doktryny moralnej w różnych częściach świata), lecz także zwiotczeniem jedności Kościoła jako organizmu, aż po jej całkowity zanik. W liście do kard. Saraha papież Franciszek wskazał na konieczność wierności kulturowym różnicom języków narodowych. Problem w tym, że właśnie język jako system znaków jest dość łatwym do zmienności elementem kultury narodowej. Widać to wyraźnie w kontekście przeformatowywania znaczeń terminów używanych w danych językach. W tym kontekście trudno mówić o wierności. Raczej Kościół powinien szukać sposobów na zachowanie wierności doktrynie (przez wieki to właśnie gwarantowała łacina).

 

Usuwanie przeszkód?

Kaczmarski w swoim utworze „Limeryki”, z którego pochodzi tytuł tegoż felietonu, stawia ironiczną tezę, iż do ogólnej zgody ludzkości ma prowadzić usunięcie przeszkody, jaką stanowią historycznie ukształtowane narody. Prześmiewczo dodaje, iż po tym działaniu pozostanie już tylko potężny uścisk miłości, od którego kości pękają. Wydaje się, że wspomniane wyżej działania zarówno w sferze politycznej, jak i eklezjalnej mogą do tego prowadzić. Ostatecznie ów uścisk łamie kręgosłup.

Ks. Jacek Świątek