Historia
Źródło: wikipedia
Źródło: wikipedia

Usłyszeliśmy krzyki i płacz

3 lipca minęło 70 lat od tzw. cudu lubelskiego. Obraz Matki Bożej, który płakał krwawymi łzami przyciąga wiernych po dzień dzisiejszy.

Kościół nigdy oficjalnie nie potwierdził nadprzyrodzonego charakteru tamtych wydarzeń, ale też nie zignorował ich. Do dziś wysuwa się różne interpretacje zaskakujących i trudnych zarazem faktów. Wszystko zaczęło się 3 lipca, w niedzielę, w godzinach popołudniowych, w dniu objęcia diecezji przez nowego ordynariusza bp. Piotra Kałwę. Lubelską katedrę wypełniała cicha modlitwa wiernych. Pierwszą osobą, która zauważyła zmiany na obrazie Matki Bożej Jasnogórskiej, była s. Barbara Sadowska. Zakonnica spostrzegła łzę w prawym kąciku oka Maryi. Poszła do zakrystii i opowiedziała o tym kościelnemu. Mężczyzna nie uwierzył siostrze na słowo i sam poszedł sprawdzić te „rewelacje”. Gdy przekonał się, że Matka Boża płacze, pobiegł do wikariusza. Wieść o „cudzie” rozeszła się z prędkością błyskawicy.

Katedra zaczęła wypełniać się ludźmi. Rzesza modlących się ciągle rosła. O niecodziennym zjawisku poinformowano władze kościelne. Duchowni od początku podchodzili do wszystkiego z rezerwą. Tłumaczyli, że wilgoć na obrazie wzięła się z… powietrza. . Akurat trwał w niej remont, ponieważ świątynia nosiła mocne ślady po wojennych zniszczeniach. Gdy obraz zdjęto ze ściany, okazało się, że od spodu jest suchy.

 

Niezbadany cud

Naprędce powołano zespół badawczy. Specjaliści nie mogli przeprowadzić zbyt szczegółowych badań, ale stwierdzili, że krople na obrazie nie są ani łzami, ani krwią. Skłaniano się ku teorii, że może to być płyn limfatyczny, właściwy tylko dla żywego organizmu. Wierni nie czekali na wyniki badań, ale coraz liczniej gromadzili się w katedrze. Zaczęto odnotowywać uzdrowienia i nawrócenia. Wiele ludzi przystępowało do spowiedzi po 10-20 latach przerwy. Widok zbolałego oblicza Maryi i łez, które raz były przejrzyste, a innym razem przybierały barwę wiśni – dotykały ludzkich serc. Do Lublina zaczęły napływać pielgrzymki z całej Polski. Konieczne było kierowanie ruchem. Władze kościelne obawiały się przede wszystkim jednego – reakcji władz państwowych. Z dnia na dzień sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. W prasie zaczęły ukazywać się artykuły wyśmiewające zwolenników „cudu”. Pisano, że wiara w takie zjawiska, świadczy o zacofaniu. Tłumaczono, że całe zamieszanie wymyśli księża. Wydarzenia nazywano mistyfikacją. Nie zniechęcało to wiernych – nadal tłumnie przybywali do katedry.

 

Areszt za wiarę

Aby zlikwidować „niepotrzebne” zjawisko pielgrzymek, władze postanowiły odciąć Lublin od świata. Na obrzeżach i wjazdach do miasta ustawiono milicjantów i żołnierzy. Kontrolowano przybywające z zewnątrz pociągi, autobusy i ciężarówki. Mimo szeroko zakrojonych działań ludzie przemykali się znanymi sobie ścieżkami i trafiali do katedry. Komuniści postanowili więc wytoczyć większe działa. Apogeum nastąpiło 17 lipca. Na pl. Litewskim trwał właśnie wiec rządowy, a w pobliskim kościele kapucynów Msza św. Słowa przemówień i liturgii mieszały się ze sobą coraz bardziej. Tajniacy z UB zaczęli cichaczem znaczyć kredą ubrania najbardziej aktywnych katolików. Milicja szczelnie zamknęła centrum Lublina. Rozpoczęła się łapanka. W ciągu kilku godzin aresztowano ok. 500 osób. Rozmieszczono ich w komisariatach, aresztach UB, a nawet w piwnicach na węgiel. Potem przewieziono do więzienia na lubelskim zamku. Aresztowanych przetrzymywano w ciasnych, przeludnionych i wilgotnych celach, nie dawano im jeść ani pić. Byli pozbawieni adwokata. Nękano ich psychicznie i fizycznie, zorganizowano pokazowe procesy. Wszyscy otrzymali kary więzienia od dziesięciu miesięcy do kilku lat. Po powrocie na wolność mieli problemy w kontynuowaniu nauki i w znalezieniu pracy. Mimo represji wierni nie zapominali jednak o swojej płaczącej Matce i wiernie pielgrzymowali do Niej nawet za czasów komuny.

 

Utracić łzy

W 1987 r. przed cudownym wizerunkiem w lubelskiej katedrze modlił się Jan Paweł II. Rok później obraz ukoronowano papieskimi koronami. Od pięciu lat 3 lipca w archikatedrze lubelskiej obchodzone jest święto Najświętszej Maryi Panny Płaczącej.

Tegorocznym uroczystościom rocznicowym przewodniczył biskup zamojsko-lubaczowski Marian Rojek. Hierarcha podczas Mszy św. celebrowanej na placu przed katedrą mówił: „Łatwo potrafimy utracić nasze łzy, gdy duszę swoją obmurujemy obojętnością, pychą, koncentracją jedynie na osobistych sprawach, brakiem miłosierdzia i wyrachowaną – tzn. liczącą jedynie na własny zysk – życzliwością. Co jest w stanie ciebie wzruszyć, poruszyć serce do działania? To, co trudne, związane ze współczuciem, ale również może także to, co piękne? Kto płacze, ten żyje, tego dusza jeszcze nie umarła. (…) Matka Boża Płacząca, ta od 70 lat, tu, z lubelskiej katedry, pyta mnie dziś: czy ty potrafisz płakać? I nad czym w swoim życiu płaczesz? Dlaczego płaczesz? – pytał bp. M. Rojek.

Po Eucharystii ulicami Lublina przeszła tradycyjna procesja różańcowa z Obrazem Matki Bożej Katedralnej.

 

Ruch oddolny

Z okazji 70 rocznicy „cudu lubelskiego” przygotowano także specjalną książkę. Publikacja nosi tytuł „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”. Jej autorką jest Mariola Błasińska. W trakcie spotkania promocyjnego zauważyła, że „ogromny ruch pielgrzymkowy, jaki powstał po «lubelskim cudzie łez», wypływał z potrzeby serc wiernych. Wbrew temu, co sądziły ówczesne władze, to wszystko, co wydarzyło się w katedrze, nie było kierowane przez biskupów i księży, ale było ruchem oddolnym. Początkowo reakcje władz były zachowawcze i służyły zbieraniu informacji. Komuniści nie wiedzieli, jak się zachować, dopiero po kilku dniach opracowano plan oczerniania uczestników zdarzeń z lipca 1949 r”.

Cennym wspomnieniem podzielił się też jeden z pierwszych świadków cudu Jerzy Cichocki.

– Kiedy razem z kolegą wstąpiliśmy do kościoła na krótki pacierz w intencji egzaminów do szkoły, było już po Sumie. Nagle usłyszeliśmy z lewej strony jakieś krzyki i płacz. Idąc zobaczyć, co tam się dzieje, odruchowo spojrzałem na obraz Matki Bożej i zobaczyłem, jak po prawej stronie utworzyła się krwawa łza, która płynęła przez całą twarz i zniknęła pod brodą. Wszyscy padliśmy na twarz i zaczęliśmy się modlić – opowiadał mężczyzna.

W pierwszej części książki można przeczytać o historii „cudu lubelskiego”. Druga zawiera wiele ciekawych wspomnień i świadectw. Publikacja jest dostępna na stronie wydawnictwa Gaudium.

AWAW