Komentarze
Uśmiercam planetę

Uśmiercam planetę

Kwestia dobrostanu miejsca, w którym każdy z nas zabawi co najwyżej kilkadziesiąt lat, prześladuje nas ostatnio niczym - nie przymierzając - ostra biegunka po zapiciu kiszonych ogórków mlekiem.

Człowiek się tym aktywistom klimatycznym przygląda. Czasem się martwi i do głowy wbija ich przepowiednie. Nieraz rozdziawia gębę ze zdziwienia, a niejednokrotnie śmieje się do rozpuku z ich - opartych o wnikliwe badania naukowe - teorii. Ludziom mojego pokolenia wydaje się, że całe to zielone szaleństwo nas nie dotknie. A jeśli już, to może kiedyś, za jakiś ruski rok. Tymczasem nowa ideologia nabiera rozpędu.

Obywatele są powoli oswajani z tzw. ekologicznym stylem życia. Ekodyktaturą, której założenia mogliśmy poznać choćby z raportu organizacji C40 Cities, do której zapisało się kilkadziesiąt światowych metropolii, w tym Warszawa. Już po pobieżnym przeanalizowaniu dokumentu widać, że szereg zawartych tam zakazów i nakazów, obejmujących niemal wszystko od pożywienia po transport, przenosi nas z powrotem do epoki jaskiń. Za niespełna siedem lat (już w 2030 r.) ekoterroryści chcą, byśmy spożywali m.in. nie więcej niż 16 kg mięsa i 90 kg nabiału na żołądek rocznie, a najlepiej nie jedli tego wcale. Kupowali minimalnie trzy sztuki nowych ubrań, drastycznie ograniczyli liczbę samochodów czy sprzętu gospodarstwa domowego. Jak to wyegzekwować? Nic prostszego. Przecież wciąż trwają prace nad wyeliminowaniem gotówki i wprowadzeniem tzw. pieniądza cyfrowego banku centralnego (tzw. CBDC). Ma to być waluta elektroniczna, którą będzie trzeba wydać w określonym czasie i śledząca zachowania zakupowe jej posiadacza. Co więcej, policzy toto, jaką ilość śladu węglowego wykorzystał obywatel, a gdy ów ślad się wyczerpie, zablokuje delikwentowi możliwość robienia dalszych zakupów i wyśle nieboraka na dietę np. z owadziej mączki.

À propos śladu węglowego. Ostatnio wpadł mi w oczy kalkulator pozwalający obliczyć, ile CO2 generuje człowiek. Co ciekawe, znalazłem go nie na stronie internetowej jakichś ekologicznych aktywistów, ale – zupełnie przypadkowo – na witrynie jednego z banków. No i sobie policzyłem. W serii szczegółowych pytań trzeba było zadeklarować, w jakiego typu budynku się mieszka, jaką klasę energetyczną mają używane w domu sprzęty, czy jeździ się samochodem, jakiego typu produkty i w jakich opakowaniach się kupuje itd. Gdy udzieliłem zgodnych z prawdą odpowiedzi, kalkulator wyliczył, że generowana przeze mnie emisja CO2 wynosi 231% średniej krajowej, 278% średniej europejskiej i aż 387% średniej światowej. Cały test podsumowywało zdanie: „Gdyby wszyscy korzystali z zasobów Ziemi tak, jak ja, ludzkość potrzebowałaby aż 19 planet, by środowisko mogło regenerować się na bieżąco i nie uległo stopniowej degradacji”.

Zawstydziłem się strasznie, gdyż nagle uświadomiłem sobie, że żyjąc na tej planecie – jak mi się wydaje zupełnie normalnie – przyczyniam się jednak do jej zagłady. Postanowiłem więc sprawdzić, czy mogę ocalić Ziemię, rezygnując z wielu dóbr. Rozwiązując po raz kolejny quiz, zaznaczyłem najbardziej proekologiczne odpowiedzi (brak lodówki, telewizora, samochodu, kąpiel raz w tygodniu, itd.). I co? I tym razem rezultat był imponujący. Generowany przeze mnie ślad węglowy był na poziomie 33% średniej polskiej, 39% średniej europejskiej i 55% średniej światowej. Kiedy jednak spojrzałem na ostatnie zdanie, dowiedziałem się, że gdyby wszyscy żyli tak jak ja, to ludzkość potrzebowałaby i tak aż trzech planet, by środowisko mogło regenerować się na bieżąco. Nie wiem czemu, ale wówczas przypomniały mi się słowa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego ze spektaklu Teatrzyku Zielona Gęś pt. „Łańcuch szczęścia”: „Oto sposób, moi złoci, w jaki bawią się idioci”.

Leszek Sawicki