Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Uświadamianie znów w modzie

Truizmem jest stwierdzenie, iż świat dzisiejszy aż roi się od propozycji serwowanych człowiekowi.

Można powiedzieć, że wygląda on nie tyle jak targ, na którym przechodząc od stoiska do stoiska porównujemy ceny i świeżość produktów, ile raczej stanowi on jakiś super – mega – hipermarket, którego zasadniczą cechą jest nie tylko dostępność wszystkich rzeczy w jednym miejscu, ale przede wszystkim natłok artykułów powodujący zamęt w głowie, zapomnienie o tym, co właściwie chcieliśmy kupić, oraz łapczywe rzucanie się klientów na coraz to nowe promocje, choćby nawet oznaczało to kupowanie mydła i powidła.

W takim stanie nie jest dziwnym, że człowiek zaczyna odczuwać potrzebę przewodnika, który przeprowadzi go poprzez meandry sklepowych półek i z niebyt drogimi zakupami pozwoli dotrzeć mu do kasy, przy której nazbyt się nie spłuczemy z miesięcznej pensji. Przeczytałem niedawno o pewnej inicjatywie społecznej, które zrodziła petycję podpisaną przez ponad 200 tys. osób, w której żądano powołania grupy ludzi, którym powierzono by zadanie „uświadamiania społeczeństwa”, jak naprawdę jest w polityce, społeczeństwie, gospodarce i kulturze. Takiego swoistego politbiura, które wpajałoby człowiekowi, co jest prawdą, a co blagą. No cóż, wrodzona mi zapewne wredność od razu zaiskrzyła we mnie myślą, że petycja powyższa jest doskonałym uzasadnieniem dla ilości nieważnych głosów w czasie ostatniej euroelekcji. To nie ludzka głupota, ani też żadne działania fałszerskie, ale właśnie zagubienie i poszukiwanie przewodników sprawiło, że w urnach znalazły się źle wypełnione karty. Można by bez żadnych skrupułów wspomnianą powyżej inicjatywę z petycją uznać za lekko durnowatą, gdyby nie kilka wypowiedzi „ludzi z wyżyn”, które odnotowaliśmy w ostatnim tygodniu.

Uświadamianie bez wyrywania paznokci

W radiowym wywiadzie w pewnej rozgłośni Paweł Graś, były już rzecznik prasowy rządu Donalda Tuska, nawiązując do wypowiedzi Marysi (chodzi mi o licealistkę z Gorzowa, a nie o bohaterkę filmu „Poszukiwany, poszukiwana”) oświadczył był bez ogródek, że przydałby się ktoś, kto delikatnie uświadomiłby niesfornej nastolatce, że się myli w ocenie pana premiera. Pozornie wypowiedź pana Grasia wydaje się dość logiczna, ale tylko pozornie. Proponuje on nie tyle, by ktoś podjął dyskusję z nastolatką, przedstawił argumenty, wysłuchał jej oceny sytuacji i starał się razem z nią dojść do prawdy, ile raczej chodzi o przekonanie dziewczyny do przyjętych przez obóz rządzący prawd oraz uznanie ich za jedyne i niepodważalne. Być może polityk PO zapomniał już, że kiedyś podejmowano podobne działania, tworząc tak „wspaniałe” ośrodki reedukacji społecznej, w których za pomocą wyrywania paznokci, kopniaków w krocze i strzałów w tył głowy wpajano niepokornemu elementowi społecznemu wyższość komunizmu nad wszystkim, co się rusza, oraz uświadamiano konieczność akceptacji narzuconego systemu polityczno – społecznego. Wydaje się, że wypowiedź pana Grasia odsłoniła cokolwiek prawdę, iż mechanizm wówczas przyjęty, nadal jest w modzie pośród pewnej części klasy politycznej. Co najwyżej trochę zmieniły się metody. Zamiast bowiem wyrywania elementów cielesnych stosuje się dzisiaj nagonkę medialną. W ciągu jednego tygodnia dzięki usłużnym mediom dowiedzieliśmy się, że przynajmniej znaczna część klasy (politycznej?) w szkole nie akceptuje poglądów swojej koleżanki, ze jest traktowana przez rówieśników jak osoba nawiedzona, że jest niewychowana, bo nie chciała przyjąć bukietu kwiatów od premiera, że zagraża córce szefa rządu prowadząc własny blog w internecie (co można uznać wręcz za działanie terrorystyczne, równe pewnemu naukowcowi z Krakowa), że jest elementem skrajnie nacjonalistycznym etc. Zwięzłość przekazu była dość precyzyjna: kto kala dobre imię imć premiera, winien jest kary piekła ognistego, więc lepiej przyjąć „właściwe” poglądy.

Wam się ustrój nie podoba

Z innych „uświadamiaczy” warto wspomnieć chociażby niejakiego Jerzego Owsiaka, uznanego za ikonę „ćwierćwiecza wolności” (jaka wolność, taka ikona), który usłyszawszy o „Deklaracji Wiary” podpisanej przez kilka tysięcy polskich lekarzy oświadczył był, że strasznym dla niego jest fakt, iż w dzisiejszych latach są jeszcze ludzie, którzy łączą wiarę z praca zawodową. Można by tylko poradzić szefowi styczniowego dnia zbiórki pieniędzy, by zmienił lekarza. Proszę wyobrazić sobie, że w pracy zawodowej nie wolno nam kierować się takimi „zasadami religijnymi”, jak chociażby siódme czy ósme przykazanie Dekalogu. Postawa pana od czerwonych spodni koreluje jednak z „nadwiślańskim racjonalizmem”. Czytając niedawno poradnik dla dzieci, propagujący sceptycyzm poznawczy jako zasadę naukową, przeczytałem w nim zdanie następujące: „Dlaczego niektórzy ludzie nie są uczciwi? Może dlatego, że lubią czuć się kimś wyjątkowym albo ważnym, pozorując wiedzę, której nie posiada nikt inny. Albo są zbyt zawstydzeni, aby przyznać się do błędu. Albo dlatego, że mogą zarobić wiele pieniędzy na oszukiwaniu ludzi. Albo dlatego, że ich religia zakazuje im myśleć inaczej. A może dlatego, że boją się utraty przyjaciół, jeśli będą uczciwi. A może nie podoba im się to, jaka jest prawda i chcą mieć coś, co podoba im się bardziej.” Religijność została w tym przypadku zestawiona z pyszałkowatością, zakompleksieniem, oszustwem handlowym, chciwością czy wreszcie z ideologią. Jedno wydaje się pewne – religijni ludzie nie są uczciwi z samej definicji. Bezsens takich stwierdzeń jest dość ewidentny, ale przynajmniej pozwala bez większych problemów głosić wyższość własną nad innymi, przy okazji rugując religijnego konkurenta.

Czy już poza orbitą?

Wyżyny uświadamiania społecznego należą jednak dzisiaj do wymiaru sprawiedliwości. Całkiem niedawno pewien jego przedstawiciel uświadomił red. Terlikowskiemu, że nie może on przypominać w mediach, że osoba legitymująca się dzisiaj dowodem na nazwisko Anna Grodzka, była kiedyś mężczyzną. Cóż, nie dziwi nic, gdy w ustach innych przedstawicieli Temidy pojawiają się stwierdzenia, że Baumanowi nie wolno przypominać przeszłości, bo teraz jest „uznanym autorytetem”, zaś Beata Sawicka wzięła kopertę z łapówką, ale moralnie jest jak Dziewica Orleańska. Zaiste oczekuję takiego wyroku naszych „postępowych sędziów”, którzy nakażą mi jak prawdę objawioną uznawać ślimaka za rybę, a sardynkę za plankton. Zgodnie z wymogami jaśnie oświeconej Unii Europejskiej. Jednak społecznie problem pozostanie. Przyjmując stwierdzenie pewnego lekarza z serialu „Szpital na peryferiach” (gdyby głupota miała skrzydła, to latała by pani jak gołębica), zaczynam się obawiać, że stajemy się narodem aż nadto lotnym.

Ks. Jacek Świątek