W Adwencie zagrają na całego
Na styku województwa mazowieckiego i podlaskiego, na ligawkach – drewnianych instrumentach kształtem przypominających róg – otrąbiano Adwent „od zawsze”. Tak mówią mieszkańcy wiosek w okolicy Ciechanowca i Sokołowa Podlaskiego. W Wiesce, usytuowanej w północnym krańcu gminy Jabłonna Lacka, od początku grudnia ten swego rodzaju sygnał rozlega się nawet trzy razy w ciągu dnia. Zwielokrotniony, bo to jedna z miejscowości, gdzie dawna tradycja żyje i skąd promienieje, pieczołowicie pielęgnowana przez kilka pokoleń rodzin Maliszewskich, Gałaguzów i Bondaruków. Dźwięk niesie się do 10 km, ale warunkiem tego, by usłyszeli go kilka wiosek dalej, jest mróz – im większy, tym lepiej. Głos rozchodzi się z wiatrem, którego kierunek w ostatnim miesiącu roku pomaga ustalić najprostszy wskaźnik – dym z komina. Na pewno słyszy go Eugeniusz Szymaniak, mistrz gry na ligawce z oddalonych o kilka kilometrów Dzierzb. I odpowie na swojej ligawce.
Z sercem
Jan Maliszewski z Wieski nie wyobraża sobie, że mógłby nie grać na ligawce, skoro grywał i jego dziadek, i ojciec. – Jakbym nie zagrał, ludzie nie wiedzieliby, że to Adwent! – podkreśla nie kryjąc, że wkłada w to całe serce. – Za Niemca nie grałem, bo się bałem, potem ligawka mi się spaliła – wspomina. Pamięta też czas, gdy na wiele lat ligawki zamilkły, odeszły w niepamięć, odłożone na strychy czy zawieszone na ścianach szop i drewutni. I moment, gdy odżyły za sprawą Wandy Księżopolskiej, etnografa z Siedlec. – Odnalazła nas i poruszyła. Narobiła ruchu. Poprzypominali sobie ludzie, jak grali dziadkowie i ojcowie – mówi z sympatią jeden z najstarszych wykonawców. Dzisiaj ma 87 lat.
Trzeba mieć słuch
– Dawniej z ligawką stawali nad studnią, żeby echo lepiej głos niosło. To granie słychać było ponoć nawet za Bugiem – stwierdza Piotr Bondaruk, również mieszkaniec Wieski. W jego rodzinie wprawdzie nie było tradycji sygnalizowania Adwentu na „Bożej trąbie”, ale od czego są sąsiedzi… Gry nauczył się od J. Maliszewskiego i E. Szymaniaka, który zrobił mu pierwszy instrument.
– Głos z ligawki wydobędzie każdy, ale żeby dobrze zagrać, trzeba mieść słuch, bo ukształtować melodię nie jest łatwo. Pracować muszą same usta, jak w trąbce, tyle że nie ma klawiszy – śmieje się pan Piotr. A ponieważ szefuje kapeli Bondarczuki, którą tworzy wraz z synem i wnukiem, nie ma z tym problemu. Dlatego też – jak stwierdza – nie ma mowy, żeby dopadła go trema, kiedy z ligawką staje do gry ramię w ramię z innymi mistrzami instrumentu. W 2012 r., podczas Adwentowego Grania w Siedlcach zdobył pierwsze miejsce.
Moje ligawki
E. Szymaniak o ligawkach może opowiadać godzinami. Z detalami przypomina historię niemal każdej ze zrobionych przez siebie, a jest ich blisko 200. Do grania wrócił po 35 latach przerwy – namówiła go żona. Ale sztukę tę przejął po ojcu, który – jak ocenia z perspektywy lat – był mistrzem. Miarą jego talentu był fakt, że na ligawce, której dźwięki są dość chrapliwe, twarde, potrafił wygrać polkę. Ten instrument, na którym grał ojciec, miałby dzisiaj jakieś 200 lat. Zachował się po niej tylko ustnik. – Jak się rozsychała, tata smarował ją smołą. Pamiętam, jak siedział przed piecem w kuchni i szykował ją do grania – opowiada pan Eugeniusz. Przypomina też, że legacze – jak nazywano tutaj adwentowych muzykantów – dzień przed graniem przelewali ligawki wodą. A że dawniej mrozy były tęgie, ścinała się na drewnie, uszczelniając szpary i zapewniając lepszy pogłos.
Czas grania
Listopad upływa mistrzom ligawki na przygotowaniach do Adwentu. I do udziału w przeglądach. Zaczynają 1 grudnia, w Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu, gdzie od 1974 r. odbywa się Ogólnopolski Konkurs Gry na Instrumentach Pasterskich. 7 grudnia przyjadą do Siedlec, na organizowane przez Muzeum Okręgowe „Adwentowe Granie”. Tuż przed Bożym Narodzeniem, 22 grudnia, spotkają się w Sokołowie Podlaskim.
Na pierwszy konkurs, w którym E. Szymaniak odważył się wziąć udział, zgłosił się z pożyczoną ligawką. Rok później przyjechał do Ciechanowca już z własną, odkupioną od znajomego. W 2001 r. wystartował ze zrobioną przez siebie. Ten występ przyniósł mu pierwszą nagrodę i chęci do tego, by próbować sił w graniu. Nie zawiedzie i w tym roku…
Na tegoroczne konkursy P. Bondaruk na pewno wybierze się z synem i wnukiem. – Już teraz ćwiczę, żeby usta wyrobiły się do gry – zapowiada.
J. Maliszewski to weteran, jeśli idzie od bagaż doświadczeń związany z udziałem w konkursach (w Ciechanowcu startuje od 30 lat). Teraz jeździ też z rodziną, bo umiejętności – tak jak i zrobione własnoręcznie ligawki (na pytanie, ile ich zrobił, odpowiada najprościej: „niewyliczona rzecz”) – przekazał synowi Witoldowi i pięciu swoim wnukom.
– Jak się gra? Trzeba usta przyłożyć, a same zagrają – poucza, przecząc opinii, że to niełatwa sztuka. I przyznaje – na zbliżające się adwentowe granie czeka z utęsknieniem. – Już teraz próbujemy, ale cicho, sza… W Adwencie zagramy na całego! – zapowiada J. Maliszewski.
Wielka drewniana trąba
Ligawka, należąca do grupy aerofonów ustnikowych, była popularnym niegdyś na Podlasiu i Mazowszu pasterskim instrumentem muzycznym. Zygmunt Gloger w „Encyklopedii Staropolskiej” pod hasłem „ligawka, legawka” pisze: „Wielka drewniana trąba, instrument muzyczny wiejski, pod gołym niebem tylko używany, może najstarszy z narzędzi muzycznych w Polsce. Arab Al-Behri piszący o Polsce i Słowianach w wieku X-XI tak się wyraża o ich muzyce: «Mają różne instrumenta ze strunami i dęte, mają instrument dęty, którego długość przechodzi 2 łokcie». Była to niewątpliwie ligawka. Ligawka dzisiejsza, długa na kilka stóp, czasem prosta, częściej nieco łukowata, w szerszym końcu kilka cali średnicy mająca, w węższym do ust zakończona krótkim lejkiem. Głos jej przenikliwy, podobny nieco do tonu oboja, lub ostrzejszy i znacznie silniejszy. Nazwa ligawka pochodzi od legania, czyli opierania jej (zwykle na płocie) podczas trąbienia. Właściwa bowiem ligawka 2 do 3 łokci długa, jest zbyt ciężką, aby grać na niej swobodnie bez oparcia”.
Ten dźwięk ma ogromny urok
PYTAMY Alinę Simanowicz, zastępcę dyrektora Sokołowskiego Ośrodka Kultury
Zgodzi się Pani Dyrektor z opinią, że powiat sokołowski to ligawkowe zagłębie?
Tradycja gry na ligawkach jest u nas mocno zakorzeniona, a z drugiej strony – żywa, gdyż coraz więcej młodych osób zaczyna interesować się tym instrumentem oraz nauką gry. Potwierdzają to liczby – na Powiatowy Przegląd Gry na Ligawkach, organizowany przez nasz ośrodek kultury, wpływa około 20 zgłoszeń z powiatu. Wśród wykonawców są reprezentanci kilku pokoleń poszczególnych rodzin. W przypadku seniorów zwykle było tak, że grali ich dziadkowie, ojcowie, teraz oni uczą, albo już nauczyli, swoje dzieci i wnuki. Dodam, że ligawki nie są zarezerwowane dla mężczyzn; mamy też trzy wykonawczynie, i są to młode dziewczyny. Nasi wykonawcy startują w konkursach, ale też kontynuują tradycje grania w Adwencie. Zapraszani są także na pasterki do kościołów i grają też podczas koncertów kolęd.
Głos ligawki może zachwycić?
W moim odczuciu – ma ogromny urok. Znam go z tylko konkursów, bo w mieście nigdy dawniej nie było ligawek słychać. Wyobrażam sobie jednak, jak brzmi dźwięk ligawy w wieczornej i porannej ciszy Adwentu na wsi, kiedy szło echo zapowiedzi zbliżającego się Narodzenia Pańskiego. Głos ma przejmujący. Rzeczywiście zwiastuje on coś ważnego. To nawoływanie, obwieszczanie, przypominanie.
Można mówić o artyzmie wykonania?
Melodia, jaką wygrywają ligawkowicze w Adwencie to zaledwie kilka taktów. Eugeniusz Szymaniak z Dzierzb Szlacheckich zawsze podkreśla, że dawniej znano tylko jedną, i był to kanon. Ale dzisiaj bywa modyfikowana, poza tym każde wykonanie jest inne, charakterystyczne dla danej osoby.
Tradycja gry na ligawce przetrwa?
Między innymi właśnie temu służą konkursy i przeglądy, tak licznie organizowane w tej części Mazowsza. Przed nami XIII edycja Powiatowego Przeglądu Gry na Ligawkach. Odbędzie się on 22 grudnia w grocie przy kościele księży salezjanów. Zależy nam również na tym, by instrument ten odkrywać na nowo. Z myślą o tym przeprowadziliśmy nawet warsztaty dla dzieci i młodzieży, na które zaprosiliśmy E. Szymaniaka. Opowiadał, jak robi się ligawkę, na czym polega gra, itd. Była to forma promocji instrumentu, który po drugiej wojnie światowej został zapomniany. Moim zdaniem m.in. ze względu na trudność gry na nim. Poza tym nie zawsze umiejętność tę było komu przekazać. A to podstawa trwania tradycji. Właśnie dlatego obecnie jednym z warunków udziału w naszym konkursie jest posiadanie własnej ligawki. Wychodzimy z założenia, że instrument pozostanie w rodzinie.
Monika Lipińska