Komentarze
W kolejce do słonia

W kolejce do słonia

Do przykładów, które śmiało można umieścić w cyklu: „czego to ludzie nie wymyślą” czy też „kogo nie zaprzęgną do swoich niecnych celów”, należałoby dorzucić afrykańskie słonie. Są ich trzy sztuki, a zlokalizowano je w jednym z amerykańskich parków safari.

W ciągu kilku minut zarabiają 20 dolarów. Myli się każdy, kto pomyśli, że jedynym ich zajęciem jest pokazywanie swojej fizjonomii i procesów życiowych spragnionym tego turystom, a gotówka pochodzi z puszek, do której wrzucają ci, co hojniejsi. Słonie bowiem na swoje dochody ciężko pracują. I to pod szyldem myjni samochodowej. W ofercie jest mycie auta gąbką i obfite lanie wodą wprost z trąby. Trudno się dziwić, że wrażenia z takiej wizyty są bezcenne, a kierowcy nie skąpią grosza. Brak sprzeciwu ze strony słoni wskazuje na to, że odpowiada im czynne przyłączenie się do walki z kryzysem i póki co nie traktują siebie jako taniej siły roboczej.

Ale to nie tylko specyfika zamorskich zwierząt. O ile przyznać tu trzeba, że pomysł musiał narodzić się w głowie człowieka, to o czym myślał kucyk, który sam zgłosił się na jedną z komend policji w województwie wielkopolskim? Zanim funkcjonariusze dotarli do pracy, czworonożny przybysz zajął się kwiatami na rabatce. Niestety większego pożytku policjanci z jego gotowości do pomocy nie mieli. Jazda wierzchem na kucyku z racji jego wielkości odpadła. Szkoda, że stróże prawa nie poszukali być może jakichś innych ukrytych zdolności przybysza. Kto wie, czy taki konik nie ma zmysłu tropiciela albo też potrafi wyczuć narkotyki. W dobie cięcia kosztów i zaciskania pasa takie wsparcie byłoby bezcenne.

Ale wracając do słoni – bo na tym polu też mamy sukcesy – to jeden z nich, choć sam nie bardzo tego świadom, przyczynił się do zwiększenia finansowych obrotów poznańskiego zoo. Za przyczyną jednego z radnych, który dopatrzył się, że słoń nie chce adorować samic, czemu daje wyraz bijąc je trąbą, za to faworyzuje swoich kolegów, stał się on (słoń, nie radny) głównym punktem na planie zwiedzania zoologicznego ogrodu. Po ogłoszeniu publicznie tych rewelacji do poznańskiego zoo ustawiały się długie kolejki chętnych do obejrzenia słonia o rzekomo odmiennej orientacji, żeby naocznie przekonać się, jak smyra trąbą po grzbiecie swoje koleżanki. Warto byłoby podpowiedzieć choćby helskiemu fokarium, które boryka się z kłopotami finansowymi, wysłanie radnemu zaproszenia, by ten za pomocą swojego badawczego wzroku ocenił miłosne zapatrywania pomieszkujących tam fok. A im większe zaskoczenie rysowałoby się na twarzy tego pana, tym większego zysku należałoby się spodziewać.

Ale nie zawsze współpraca ze światem fauny układała się tak dobrze. Wystarczy wspomnieć galopującą niesubordynację zwierząt w filmie – nomen omen – „Miś”. Konie występujące w tym znanym dziele polskiej kinematografii nie chciały, pomimo wyraźnego polecenia reżysera, pospuszczać łbów i nic sobie nie robiły z uwag, aby takowy manewr wykonać. Nie zapominajmy także o kocie, który tak nieumiejętnie udawał zająca, że z tego wstydu schował się na drzewo.

Przytoczone, nazwijmy je: wypadki przy pracy, nie zrażają do dalszych poszukiwań sprzymierzeńców wśród dziko żyjących zwierzątek. Władze Zamościa do realizacji swoich pomysłów wykorzystały susły. Mają one być jedną z atrakcji ścieżki rowerowej biegnącej przez gminę. Na wytrwałych turystów czeka specjalny certyfikat i statuetka susła perełkowanego. To wszystko, gdyby na drodze przed oczami rowerzystów nie pokazał się prawdziwy suseł. A z takim to nic nie wiadomo. Przecież w każdej chwili może zasnąć i nie wyjść w okolice szlaku. Wtedy z bliskiego spotkania nici.

Kinga Ochnio