Opinie
Źródło: ARCHIWUM PRYWATNE
Źródło: ARCHIWUM PRYWATNE

W niewoli Miłości

Oddać się w niewolę Matce Bożej, to oddać się w niewolę szczęściu - wyznaje Anna Kozikowska ze Wspólnoty Duchowych Niewolników Maryi. O 33-dniowych rekolekcjach, jakie prowadzą także w naszej diecezji, mówi: to droga ciągłego nawracania się, zadośćuczynienia Bogu za grzechy i życia oddaniem.

- Nie jestem osobą, której przekazano wiarę. W moim domu rodzinnym Pan Bóg był nieobecny - wyznaje pani Anna. Chrzest przyjęła w wieku sześciu lat i - jak podejrzewa - głównie za namową babci, którą wyróżniała żywa pobożność maryjna. - Żyłam „po swojemu”, bardzo pragnąc miłości, której nie znajdowałam ani w rodzinie, ani wśród rówieśników. To pragnienie miłości było we mnie tak silne, że pewnego dnia zaowocowało modlitwą z głębi serca: „Boże, jeżeli Ty jesteś, czy nie widzisz, jak bardzo pragnę kochać i być kochana?!”. Po ludzku straciłam nadzieję, że ziemia może nosić człowieka, który nie jest egoistą, który potrafi - i chce - kochać tak jak ja… Poprosiłam Boga całym sercem o „konkret”. Zaczęłam wymieniać jego pożądane cechy, łącznie z tym, by wracał z pracy o 17.00 - śmieje się. - Trzy miesiące później Pan Bóg postawił na mojej drodze dokładnie takiego mężczyznę. Dziś wychowujemy wspólnie czwórkę dorastających dzieci i razem też prowadzimy 33-dniowe rekolekcje.

Moja rozmówczyni wyznaje, jak przez pryzmat bezinteresowności, czułości i dobroci cechujących jej męża uczyła się postrzegać Jezusa i odpowiadać na Jego miłość. – Zaczęliśmy chodzić do kościoła. Wprawdzie nie żyliśmy jeszcze sakramentami, ale już wspólnie szukaliśmy Pana Boga – wyjaśnia. A. Kozikowska wspomina spotkanie z nieznajomą i jej świadectwo, które uświadomiło jej, jakie kroki powinni podjąć razem na drodze nawrócenia. – Postanowiliśmy przystąpić do sakramentu spowiedzi z całego życia, a więc poprzedzonego gruntownym rachunkiem sumienia – zaznacza, dodając, iż zetknięcie z Bożym miłosierdziem zaowocowało w życiu jej rodziny cudami, które nie mają końca…

Pani Ania opowiada także o bolesnym, ale jakże doniosłym w znaczeniu doznania łaski Bożej, doświadczeniu, jakim był czas jej choroby. – Byłam, dosłownie, na łożu śmierci – tłumaczy, wskazując na diagnozę: duży guz, podejrzenie nowotworu i skierowanie na operację. – Sześć dni i nocy przeleżałam w 40-stopniowej gorączce, prosząc nieustannie Jezusa, aby mnie uzdrowił. W tej intencji modlili się na różańcu także członkowie małej grupy modlitewnej, do której należeliśmy z mężem. ...

Agnieszka Warecka

Pozostało jeszcze 85% treści do przeczytania.

Posiadasz 0 żetonów
Potrzebujesz 1 żeton, aby odblokować ten artykuł