W ogrodzie estetyczne damy
Pisząc te słowa, nie wiem jeszcze, co stanie się we wtorek, gdy zaplanowano posiedzenie parlamentu, które już dzisiaj zamierzają przerwać swoimi działaniami niejacy Obywatele RP. Czy dojdzie do jakiejś formy zamieszek, podobnych do tych, które rozegrały się 10 czerwca na Trakcie Królewskim w Warszawie?
Wszak syn nieżyjącego już Krzysztofa Skubiszewskiego prowadził na antenie TVP dywagacje na temat konieczności poświęcenia nawet życia nielicznych (których przecież i tak nikt, z historią włącznie, nie zapyta o zdanie), byle tylko osiągnąć polityczny cel – odebranie władzy demokratycznie wybranym przedstawicielom narodu. I chociaż Marcin Skubiszewski z zapałem na facebooku dementował własną wypowiedź, to jednak ciarki przeszły po plecach, gdy słyszało się „akademickie” dywagacje na temat krwawości czy bezkrwawości rozruchów. Osobiście uważam, że takie nasilenie agresywności wypowiedzi wynika z zanikającego zainteresowania większości Polaków hasłami opozycji. Im mniejsze, tym agresywniej wypowiadają się jej przedstawiciele, zahaczając coraz bardziej o granice groteski. Cała sprawa jednak w tym, że w tej ruchawce może znaleźć się kolejny Ryszard Cyba, który „zabarwi” dysputę polityczną.
Do bladolicej wdychając nirwany
Jedynym właściwie argumentem podnoszonym przez opozycję przy uchwalaniu ustaw dotyczących sądownictwa w Polsce jest twierdzenie, iż zaniknie w naszej ojczyźnie niezawisłość sędziów, a trójpodział władzy stanie się fikcją. Dla mnie oba argumenty są całkowicie nietrafione, i to już na poziomie teoretycznym, nie wspominając o praktyce. Przysłuchując się rozlicznym wystąpieniom tych czy innych „autorytetów”, słyszałem dość często stwierdzenie, iż sędziowie powinni sądzić zgodnie z własnym sumieniem, a to ma im zagwarantować całkowita niezawisłość, czyli niezależność od wszelkich zewnętrznych nacisków. Jednakże w tym stwierdzeniu kryją się dwie zasadnicze kwestie. Otóż zawarte jest w nich założenie, że każdy sędzia ma sumienie właściwie ukształtowane, tzn. umie doskonale odróżniać dobro od zła. Każdy z nas, przystępujących do spowiedzi, wie doskonale, że w codziennym życiu jest o to niezwykle trudno. I jeszcze trudniej uwierzyć, że samo zdanie aplikacji i nawet kilkadziesiąt lat praktyki ma zapewnić doskonałość moralną osobnika w todze. Zresztą ujawniane co rusz fakty, związane nie tylko z kastowością systemu, ale przede wszystkim z przestępstwami pospolitymi, jak kradzież nośników pamięci elektronicznej w sklepie, pokazują całkowicie odmienną rzeczywistość. Dochodzi do tego jeszcze zacietrzewienie ideologiczne przynajmniej części środowiska sędziowskiego. Przecież nikt nie odmówi prawdy twierdzeniu, że sędziowie Łączewski i Tuleya sądzili zgodnie z własnym sumieniem. Bagatelizowanie tych wszystkich przypadków, jak miało to miejsce w jednym z ostatnich wywiadów prof. A. Strzembosza, wskazuje na to, iż teza o „nadzwyczajnej kaście” jest prawdziwa. W ostatnich dniach przeczytać można było o żonie prezesa sądu okręgowego z Tarnobrzega, która jechała przez miasto z prędkością 112 km/h (czyli o 62 km/h za szybko, więc powinna stracić prawo jazdy). W czasie rozprawy biegły oświadczył, że radar policyjny… musiał się pomylić. Cóż, życzę Państwu takiego biegłego, gdy was dopadnie przekroczenie prędkości o 10 km/h. Wracając jednak do problemu sumienia, przystępujący do spowiedzi doskonale wiedzą, iż podstawowym elementem poznania własnych grzechów jest skonfrontowanie swego sumienia z instancją zewnętrzną, reprezentowaną przez Dekalog. To się nazywa rachunek sumienia. Ta zewnętrzna instancja oraz wyznanie win przed kapłanem gwarantuje prawość sumienia. I tu dochodzimy do problemu niezawisłości.
Rozpaczają nad marnością bytu
Zawieszenie całości postępowania przed sądami od sumienia sędziego jest najlepszą drogą do zniszczenia sądownictwa w Polsce. Brak jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej powoduje natomiast tworzenie „państwa w państwie”. Z niepokojem słyszymy dzisiaj doniesienia o propozycjach tworzenia w europejskich krajach enklaw muzułmańskich, które miałyby być niepoddane prawu państwowemu, ale własnemu wewnętrznemu prawu szariatowemu. A w rzeczonym przez nas przypadku właśnie tego samego domaga się środowisko sędziowskie. Sędzia odpowiadać miałby tylko przed ukształtowanym przez własnych kolegów sądem, jego awans czy degradacja uzależniona byłaby od własnego środowiska, przydzielanie spraw również byłoby wynikiem decyzji samego środowiska sędziowskiego. We wszystkich działaniach okazuje się, że sędzia jest… zależny od własnych kolegów. Jak widać, niezależność w tym przypadku staje się zwykłą fikcją. Przypomnieć należy polskie przysłowie: „Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”. Enklawistyczne zamknięcie się środowiska sędziowskiego, bez możliwości jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej, jest najpewniejszą drogą do braku niezawisłości sędziowskiej. Jest wszak prosta zasada korporacjonizmu. Powiedzieć może ktoś, że podobna zasada zawarta jest w każdym samorządzie zawodowym. Ale o ile w przypadku lekarza czy ubezpieczyciela mogę wybrać sobie innego, to w przypadku sędziego takiego wyboru już nie mam. A od jego decyzji (co widać wyraźnie w przypadku wielu dotkniętych przemocą sądową) zależy w dużej mierze życie ludzi. I tak oto mamy do czynienia z grupą ludzi, zależnych prawie całkowicie od siebie, niezależnych od innych organów państwa, którzy bez pręgierza odpowiedzialności decydują o życiu i losie obywateli. Taka niezależność jest po prostu fikcją.
W półtonach płynnych
Zasada trójpodziału władzy nie jest wytworem Oświecenia. Co najwyżej jej deformacja. Początek swój ma w tzw. zasadzie gelazjańskiej z końca V w. po Chrystusie. Głosiła ona, że chociaż odmienne w swoich celach i zadaniach, władza doczesna i władza religijna są we wzajemnej korelacji i wzajem się równoważą przez mechanizmy kontrolne we właściwych sobie zakresach. Nie ma całkowitej niezależności i całkowitej zależności. Ale dzięki temu nie ma też i wynaturzeń. Uzależnienie sądów od sprawujących władzę wprowadziły dopiero nurty renesansowo-oświeceniowe, które powinność rewolucyjną wyniosły na piedestał. Warto wspomnieć na marginesie, że właśnie wówczas powstało rozumienie człowieka jako jednostki ilościowo liczonej w maszynerii państwa, a nie jako osoby. Dla mnie komentarzem dla całej sprawy wokół ustroju sądów było zachowanie pewnej pani sędzi, która wychodząc w poniedziałek z posiedzenia pewnego gremium parlamentarnego, na odgłos braw oświadczyła, że one ją peszą. Cóż, widać takie mamy sądy, które rumienią się jak młódka na wyrazy aplauzu. A każdy wie, że pod taką czerwienią na policzkach kryje się pragnienie większej ilości oklasków. Normalnie – gwiazdeczka na ściance.
Ks. Jacek Świątek