W pogoni za pchłami
Co ciekawe, na reakcje nie ma wpływu wielkość gonionego stworzenia. Bo chociaż wydaje się ono maleństwem, to jednak połączone z chyżością i skocznością skutki jego „działania” mogą być nader uciążliwe. Ta swoista analiza polskiego powiedzenia i aktywności insektów jest nie tylko jakimś zapełnieniem szpalty tekstowej, ale stanowi dobry wstęp do oceny pewnych zjawisk w naszym życiu społecznym, kościelnego nie wyłączając.
Często nie zwracamy uwagi na małe zdarzenia, tymczasem właśnie one mogą wskazywać trendy i kształtować rzeczywistość. W ocenie i przeciwdziałaniu im pośpiech także wydaje się konieczny.
Względność czasu kościelnego
Ponad miesiąc temu dowiedzieliśmy się z prasy, że papież Franciszek nie przedłużył misji kard. Muellera na stanowisku prefekta Kongregacji Doktryny Wiary. Ustanowiony jeszcze przez papieża Benedykta niemiecki kardynał stał się medialną postacią w kontekście niejasności związanych z adhortacją „Amoris laetitia”. Jego postawa była postawą koncyliarystyczną pomiędzy zwolennikami liberalnego podejścia do kwestii małżeństwa w Kościele, jak i zaciekłymi krytykami autora adhortacji. Kard. Mueller przypominał dwie zasadnicze kwestie, a mianowicie ciągłość nauczania Kościoła, odwołując się do hermeneutyki ciągłości promowanej przez Benedykta XVI, z drugiej strony zaś tłumaczył papieża Franciszka, udowadniając, iż jego wypowiedź nie narusza tego depozytu nauczania. Dbałość o studzenie rozpalonych głów uczestników tego sporu wydawały się najlepszą postawą, której celem było zachowanie pokoju. Decyzja papieża Franciszka z jednej strony nie wydawała się zaskoczeniem, ponieważ bliskie relacje z jednym z sygnatariuszy listu z wątpliwościami odnośnie wspomnianej adhortacji, nieżyjącym już kard. Meisnerem, sprawiały, iż pozycja kard. Muellera nie była najlepsza. Tym jednak, co zaskoczyło wszystkich, była forma owej dymisji. Jak mówił sam kardynał, audiencja trwała około kilku minut, a pismo dymisyjne wręczył nie papież, ale jeden z jego sekretarzy. Zadawszy pięć pytań, Franciszek zakończył sprawę.
Szybkość tej decyzji przypomniałem sobie, gdy przeczytałem doniesienia z Belgii. Otóż działający tam zakon Braci Miłosierdzia oświadczył w maju, iż nie będzie przeciwdziałał, gdy lekarze w prowadzonych przezeń szpitalach psychiatrycznych będą wykonywać eutanazję na chorych. Było to jawne przyzwolenie na występowanie przeciwko życiu ludzkiemu, wyraźnie potępione przez wszystkich papieży, a zwłaszcza przez św. Jana Pawła II. Belgijscy zakonnicy nie ugięli się nawet pod naciskiem własnych władz zakonnych z Rzymu. Tymczasem Watykan potrzebował aż trzech miesięcy, by wydać stosowne potępienie działania zakonników. I tu znajduje się ów moment mojego zaskoczenia względnością czasu za murami watykańskimi. Człowieka, który przy całej ludzkiej ułomności jest strażnikiem nauki Kościoła, dymisjonuje się w kilka minut, a potępienie jawnego pogwałcenia doktryny czeka kilka miesięcy. Owszem, można stwierdzić, że sprawy dotyczą małych kwestii (jeden człowiek czy jeden kraj na mapie świata). Ja jednak wskazywałbym na polskie przysłowie i radziłbym w jego kontekście pośpiech. Warto bowiem przypomnieć sobie o tzw. efekcie motyla. Teoria ta głosi, że gdy na Bahamach motyl porusza skrzydełkami, efektem jego działania może być sztorm na odległym oceanie.
Manifestacja zamiast argumentów
Drobiazg mały jak pchła może spowodować różnorakie reakcje. W czasie niedzielnej debaty na antenie TVPInfo jedno stwierdzenie redaktora prawicowego periodyku wywołało gniew, oburzenie i gwałtowne reakcje nie tylko europosłanki PO, której ono dotyczyło, ale i innych osób zaangażowanych w działania tzw. opozycji totalnej. W czasie debaty nad kwestią domagania się odszkodowań za straty wojenne przez Polskę od Niemiec, redaktor ów zauważył, iż dzisiejsza opozycja jest doskonałym adwokatem Niemiec, a pani europosłanka wręcz myśli po niemiecku. Być może słowa te były na wyrost, jednakże przytaczane przez przeciwników dzisiaj rządzących argumenty jako żywo przypominały działania obrońców sądowych. Jeden z przedstawicieli opozycji stwierdził był nawet, że najbardziej poszkodowanymi w wyniku II wojny światowej byli… Niemcy. Można by odpowiedzieć po prostu, że gdyby nie zaczynali, to by nie byli poszkodowani. Ale taka logiczna riposta nie trafia do tychże osób. Usłyszawszy stwierdzenie redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”, pani europosłanka po prostu wyszła ze studia. Tyle było jej reakcji. Przypomniałem sobie wówczas fragment z dramatu Szaniawskiego „Żeglarz”: „Wyjście to wspaniała manifestacja, ale żaden argument” oraz zdanie W. Łysiaka, który twierdził, że aby mieć wroga, nie trzeba kogoś obrzucać epitetami, tylko wystarczy powiedzieć mu prawdę. Zwróciłem uwagę na to telewizyjne wydarzenie, ponieważ w kontekście małych spraw pokazuje ono, iż taka właśnie mała sprawa potrafi doskonale wskazać ukryte intencje i założenia myślowe poszczególnych osób. To trafienie w dziesiątkę, w punkt naznaczony słabością przeciwnika. Nie mogąc argumentować logicznie, należy przeprowadzić demonstrację. I widać to dokładnie w przypadku manifestacji przeciw obecnie rządzącym. Gdy stanie się pośród nich, wówczas częściej można usłyszeć epitety czy hasła, a merytorycznej dyskusji jakoś nie można podjąć. Większość z nich nie tylko nie zapoznała się z proponowanymi przez rządzących zmianami prawnymi, ale nawet nie czytała konstytucji, którą tak zacięcie wymachują. By zrozumieć to, nie trzeba wielkich zabiegów myślowych. Wystarczy wyłapać takie drobiazgi, jak owe przysłowiowe pchły.
Dobrze, że jeszcze bez tsunami
Wyraz tragedii mentalnej owej totalnej opozycji dał także ostatnio jeden z profesorów, który oświadczył był, iż tragiczna śmierć nastoletnich harcerek na obozie podczas nawałnicy była skutkiem… polityki historycznej PiS. Bo gdyby jej nie było, to dzieciaki nie pojechałyby na obóz, a przynajmniej przy lekkim powiewie wiatru uciekałyby, gdzie pieprz rośnie. Ale, zdaniem owego wykształconego pana, to polityka PiS sprawiła, że na przekór żywiołom trwały one na „posterunku”, co oczywiście miało być przyczyną ich śmierci. Cóż, ręce opadają. Wobec tragedii rodzin tych dzieci raczej milczenie jest wskazane, jeśli nie ma się zbyt wiele do powiedzenia. A panu profesorowi wypada zalecić zawiązanie spółki z pewnym entomologiem, bo mentalnie się do siebie już zbliżyli. Jedno jest pewne, pchły – także społeczne – trzeba jak najszybciej łapać. Bo potem może straszliwie swędzieć.
Ks. Jacek Świątek