Komentarze
W połowie drogi

W połowie drogi

Jak by nie patrzył, jakby nie liczył - za nami połówka kadencji samorządowej. Ups! Parę serc zadrżało? Jakaś mała szpileczka niepokoju ukuła w serce, że to już 2 lata zleciało i tylko 2 do chwili, gdy przyjdzie wyjść z magistratów i pójść prosić o poparcie?

Połowa kadencji to dobry moment, by wyborcy ocenili swe władze, a władze podjęły decyzję, czy za 2 lata ponownie poddadzą się weryfikacji, czy też już czas zacząć się rozglądać za jakimś spokojnym zajęciem.

Polska samorządowa weszła już w wiek dojrzały, który wiąże się z odpowiedzialnością za słowa i czyny. Słowa – zwłaszcza podczas kampanii wyborczej – równie łatwo wylatują, co trudno przekuwają się w czyny podczas kadencji. Wie o tym lwia część samorządowców, stąd 2 lata temu już tak lekko nie szafowali obietnicami cudów na skalę i miarę naszej małej Ojczyzny, co nie oznacza, że nie złożyli żadnych obietnic, których realizacja może dziś spędzać sen z powiek. Fakt, z tego, co jest, w 2 lata to i Salomonowi byłoby trudno nalać, ale po cóż było obiecywać za wiele? Zwłaszcza te rwące potoki wypełnione milionami euro, co miały zalać każdy zakątek naszej małej Ojczyzny, przemienić ją w krainę mlekiem i miodem płynącą? Niewielu było eurorealistów, którzy wiedzieli, że każdy cent przyjdzie najpierw do najmniejszego szczegółu zaplanować, a następnie wychodzić, wykukać, a nierzadko wydrzeć, tym co bliżej Warszawy, Lublina czy Białegostoku. Oni nie obiecywali potoku, lecz ledwie strumyczek. Dziś nie muszą uciekać przed pytaniami i dziennikarzy, i wyborców, których pamięć jest zdecydowanie lepsza niż wielu by sobie tego życzyło. Wśród większości, która dziś, wieszając psy na rządzie, parlamencie i agencjach, usiłuje wykręcić się z własnych zarzekań, dominują ci, którzy przez 2 lata przeszli lekcję pokory wobec własnej nieumiejętności oraz bezduszności decydentów i procedur, według których wniosek może zostać przyjęty, skierowany do realizacji, umowa podpisana, rozliczona zgodnie ze sztuką i polskim prawem, co potwierdzi stosowna kontrola, ale to wcale nie oznacza, że przyrzeczone pieniądze trafią ostatecznie na konto. Takie sparzenie może skutecznie zniechęcić do wszystkiego, ale czy wyborca zechce tego słuchać? Uwierzyć kolejny raz, że się bardzo chciało chcieć, starało się, ale… Bolesna to prawda, lecz nie da się jeździć po obietnicach, wysyłać dzieci na naukę na festynach i koncertach oraz nakarmić rodziny za pensję w zakładzie, który okazał się wyborczym chwytem.

Współczuję naszym samorządowcom. Większość z nich znam osobiście, wielu bardzo lubię, troszkę mniej szanuję. Rozumiem, że nie jest łatwo, że czasami ma się dość walenia głową w mur, że ludziska są niewdzięczni, ale nikt nie powiedział, że praca w samorządzie to tylko dobra, łatwa pensja oraz możliwość obsadzenia posad rodziną i znajomymi od majowego grilla. Czasy, gdy wystarczyło skutecznie pognębić przeciwnika, kupić za paczkę papierosów i butelkę taniego wina parę głosów lub naobiecywać każdemu wszystko, co sobie wymarzył, odchodzą w niepamięć. Tak zwane zewnętrzne trudności obiektywne nie przekonują w dobie wszechobecnych mediów, opisujących miejsca, gdzie jednak da się prowadzić szkoły, budować drogi, remontować zabytki, ściągać inwestorów lub wspierać lokalną przedsiębiorczość. Zatem na 2 lata przed wyborami pozostaje:

A) trzymać fason i iść w zaparte, że jest świetnie,

B) dokonać małej rewolucji personalnej,

C) popaść w apatię,

D) wziąć się w garść i do roboty.

Grzegorz Skwarek