W poszukiwaniu reliktów przeszłości
Pasja do poszukiwania przedmiotów, które zalegają w ziemi od lat, pojawiła się u pana Mateusza, gdy był nastolatkiem. Z czasem zaopatrzył się w narzędzie pozwalające na eksplorację, czyli wykrywacz metali, i ruszył w teren. Do założenia stowarzyszenia skłoniły go... zmiany w prawie. - Od 2018 r. poszukiwania bez zezwolenia konserwatora zabytków są przestępstwem. Do tego definicja zabytku stała się na tyle niezrozumiała i obszerna, że można ją dowolnie interpretować. Dlatego sporo osób zrezygnowało z tego hobby. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby założyć stowarzyszenie i w jego imieniu starać się o zgody m.in. konserwatorów zabytków czy Lasów Państwowych - tłumaczy M. Malek.
I dodaje: – Dużo papierologii, ale wszystko da się zrobić. I można poszukiwać legalnie.
Siedleckie Stowarzyszenie Eksploracyjne „Waza” działa od 2019 r. Obecnie skupia ok. dziesięciu osób, w tym dwie kobiety. Misją członków organizacji jest odkrywanie historii regionu i ocalanie jej reliktów od zapomnienia.
Wystarczy cierpliwość i czas
Prezes stowarzyszenia informuje z radością, że grono pasjonatów na pewno wkrótce się powiększy, bo w styczniu odbyła się rekrutacja. – Chętne osoby zabieramy na pierwszy wyjazd bez żadnych deklaracji z ich strony. Jedynie wpisujemy na listę. Chcemy, żeby zobaczyły, jak wyglądają takie poszukiwania – zaznacza pan Mateusz. I dodaje, że większość osób po takim wyjeździe wstępuje do stowarzyszenia. – Jedynym problemem jest czas, którego wszyscy mamy coraz mniej. Każdy ma różne obowiązki w weekend: rodzina, dzieci, praca, nauka. Niektórzy rezygnują z wyjazdów. Dlatego nie naciskamy: kto może, jedzie z nami, a kto nie ma możliwości, zostaje – podkreśla M. Malek.
Zapytany, czy trzeba mieć specjalne predyspozycje, aby zostać eksploratorem, odpowiada, że wystarczy cierpliwość i chęć do chodzenia. – Spędzamy po kilka godzin na świeżym powietrzu, w ciszy, np. na polu czy w lesie. Jeżeli nowa osoba znajdzie po raz pierwszy jakąś rzecz, to ogarnia ją taka radość, euforia, że przez chwilę nie da się z nią rozmawiać. A my, już doświadczeni, wiemy, że jest to przedmiot, który często się trafia w naszym regionie – stwierdza z uśmiechem pan Mateusz.
Pasja poszukiwań, jak zaznacza prezes „Wazy”, nie jest zbyt droga, poza tym to inwestycja na lata. Wykrywacz metalu to wydatek od ok. 1 tys. zł, a poręczny detektor kosztuje od 100 do 600 zł. Do tego odpowiednie ubranie, w którym trzeba czuć się komfortowo. Zakup uniformu w stylu moro to koszt ok. 200 zł.
Wydobyć z ziemi
Tereny do przeszukiwań siedleccy eksploratorzy wyznaczają sami. – Wystarczy chwila wolnego czasu przy komputerze, żeby znaleźć mapy danego obszaru sprzed kilkunastu lat i porównać ze stanem obecnym. Na tej podstawie możemy wytypować miejsce, które może być interesujące pod jakimś względem, choćby dlatego, że nie jest zabudowane – tłumaczy pan Mateusz. Potem zaczyna się czasochłonny proces. – Trzeba ustalić właściciela terenu i otrzymać od niego pisemną zgodę na przeszukanie terenu. Następnie zwrócić się o pozwolenie do konserwatora zabytków – opisuje.
W teren członkowie „Wazy” wybierają się najczęściej w weekendy. – Przeszukujemy dany obszar metr po metrze. Jeśli teren owocuje w znaleziska, to potrafimy chodzić po polu z wykrywaczem metali nawet sześć godzin – zdradza prezes stowarzyszenia. Eksploratorzy działają praktycznie przez cały rok. – W zimie ciężko jest eksplorować pola, ponieważ jest po prostu mokro. Z kolei w lecie rośnie zboże. Generalnie jeśli chodzi o pola, to najlepszym okresem na eksplorację jest czas orki. Za to są lasy, do których można wejść nawet przy obecnej pogodzie, czyli kilku stopniach na plusie, bo nie jest bardzo mokro i ziemia nie jest zmarznięta. Trzeba tylko pamiętać o zgodzie Lasów Państwowych czy osoby prywatnej, jeśli jest właścicielem – podkreśla M. Malek.
Dla siedleckich poszukiwaczy każdy znaleziony przedmiot ma wartość – jeśli nie historyczną, to wizualną. – Nie szukamy złota, klejnotów… Tylko zwykłych przedmiotów życia codziennego. Jeśli nie zostaną wydobyte, to nie zobaczą światła dziennego, bo za chwilę na jakimś terenie może znaleźć się zabudowa. Nie dzielimy znalezisk na lepsze czy gorsze. Dla nas każdy przedmiot ma znaczenie, nieważne, czy to stuletnia moneta bita w milionach. Każdy przedmiot pozwala odkryć historię danego miejsca. Jeśli znajdujemy dużo kopiejek z danego roku czy monety niemieckie, kojarzymy, że w tym miejscu przebywali Rosjanie czy Niemcy – zaznacza pan Mateusz.
Znalezione przedmioty są przekazywane konserwatorowi zabytków, który ocenia, czy wypełniają definicję zabytku. – Jeżeli tak, to przekazujemy artefakty do muzeum. A jeśli nie, to pozostają pod naszą opieką – wyjaśnia prezes „Wazy”. – Gdyby nie nasze działania, to wszystkie przedmioty, które pozyskaliśmy podczas poszukiwań, uległyby zniszczeniu w glebie.
W parku i klasztorze
Przed dwoma laty stowarzyszeniu udało się uzyskać pozwolenie władz Siedlec i konserwatora zabytków na przeszukiwanie parku „Aleksandria”. – Wszystko odbywało się, oczywiście, według określonych wytycznych, do pewnej głębokości, której nie można było przekraczać – tłumaczy M. Malek. Eksploratorom udało się znaleźć m.in. polskie monety międzywojenne, niemieckie monety z czasów II wojny światowej czy srebrne kopiejki carskie z początku XX w. Ciekawym znaleziskiem była aluminiowa figurka św. Antoniego oraz moneta zastępcza 9 Pułku Artylerii Polowej.
W większości członkowie „Wazy” działają na terenie powiatu siedleckiego, ale współpracują również z różnymi instytucjami. Dzięki temu udało im się eksplorować krypty w podziemiach kościoła w Węgrowie. – Podziemia, w których prowadziliśmy poszukiwania, to nekropolia z ok 60 trumnami, zmumifikowanymi zwłokami szlachty, mieszczan i zakonników, spoczywających tam od ponad 300 lat. W podziemiach spoczywa m.in. ciało fundatora obu świątyń węgrowskich oraz właściciela XVII-wiecznego Węgrowa – Jana Dobrogosta Krasińskiego – opowiada pan Mateusz. Podczas poszukiwań z użyciem detektorów metali i innego specjalistycznego sprzętu eksploratorom udało się znaleźć XVIII-wieczną srebrną złotówkę Stanisława Augusta Poniatowskiego z 1766 r. – Przed zapomnieniem uratowaliśmy również kilka sztuk okuć sarkofagu Jana Dobrogosta Krasińskiego, a także szelągi Jana Kazimierza i kilka innych pamiątek związanych z tym wyjątkowym miejscem – wylicza prezes „Wazy”.
Wszystkie znaleziska zostały przekazane na ekspozycję muzealną „Węgrów – miasto wielu kultur i religii”. Znajduje się ona w podziemiach kościoła i klasztoru.
Do stowarzyszenia odzywają się także osoby prywatne. – Ktoś pisze do nas, że jest właścicielem terenu czy pola, na którym wedle przekazów historycznych wydarzyło się coś ważnego, a więc mogą tam kryć się jakieś ciekawe przedmioty. Wtedy prosimy właściciela o pisemną zgodę. Następnie zwracamy się o pozwolenie do konserwatora zabytków i możemy już wchodzić na wskazany teren – tłumaczy M. Malek.
Śladami bitwy pod Iganiami
W zeszłym roku stowarzyszenie rozpoczęło projekt „Śladem bitwy pod Iganiami”. – Od kilku miesięcy zdobywamy pozwolenia na poszukiwania od właścicieli pól ornych oraz działek w obrębie Starych i Nowych Igań. W tym roku będziemy się skupiać na poszukiwaniu artefaktów związanych z bitwą powstania listopadowego. Wszystkie znalezione przedmioty zechcemy przekazać do muzeum powstania listopadowego, które powstanie w Iganiach – podkreśla prezes „Wazy”.
Jednym z marzeń siedleckich eksploratorów jest utworzenie izby pamięci regionu siedleckiego, która byłaby również siedzibą stowarzyszenia. – Chcielibyśmy wynająć kilkunastometrowy lokal, może być to nawet jakieś podpiwniczenie, które moglibyśmy wyremontować. Byłoby to miejsce, do którego każdy mógłby przyjść i zobaczyć znalezione przez nas artefakty. Być może nie są to cenne przedmioty, ale każdy z nich kryje jakąś historię. Dzięki nam zostaną one wyeksponowane – podkreśla pan Mateusz. I podsumowuje: – Działamy, żeby ratować nasze dziedzictwo kulturowe.