Komentarze
W przyjaznej atmosferze

W przyjaznej atmosferze

Uff... To westchnienie ulgi towarzyszy pewnie większości z nas, kiedy popatrzy na datę i zgromadzone zasoby, które swoje miejsce znajdą na stole czy pod choinką.

Wiem, wiem, łatwo nie było. Przez kilka, a może nawet kilkanaście ostatnich dni na usta tych, którzy musieli robić zakupy czy stać w korkach, cisnęły się niecenzuralne słowa, a ulubionym napojem w wielu domach stała się melisa. Sporo nerwów kosztował też udział w sklepowych rywalizacjach na najbardziej wypakowany koszyk i teście na poziom sprytu polegającym na umiejętności wciśnięcia się do najkrótszej kolejki.

Ze spokojem w przyszłość patrzyli ci, którzy świąteczne sprawunki postanowili zrobić za pomocą internetu. Jednak czasami i takim osobom zdarzyło się zajrzeć nie tylko do wirtualnego salonu. Mnie też… Za cel obrałam elegancki salon z damską odzieżą w galerii handlowej. Do wejścia w progi zachęcała informacja o obniżce cen. Tłumów w środku nie było, co przyjęłam z radością. Nie ma bowiem nic gorszego, niż podejmowanie decyzji pod presją. Po kilku minutach jedna kwestia zaczęła mnie zastanawiać. A mianowicie, mimo iż przemieszczałam się po sklepie, ani razu nie znalazłam się w polu widzenia pań ekspedientek. Zaniepokoiło mnie to nie dlatego że tęskniłam za oddechem na plecach i powtarzanym co chwila pytaniem: „w czym mogę pomóc?”, ale w związku z tym, że inne klientki zostały zaszczycone zainteresowaniem sprzedawczyń… Tylko ja nie. Po wzrokowych oględzinach pań kupujących pojęłam w czym rzecz. Następnego dnia przyszłam na zakupy lepiej przygotowana. Długie kozaki zamiast botków, minispódniczka w miejsce spodni i rozwiany włos zamiast kucyka sprawiły, że ekspedientki zapałały nieodpartą chęcią pomocy. Wyglądając bardziej kobieco i – a może przede wszystkim – kosztowniej, zaczęłam w ich oczach predestynować do zakupu t-shirtu, którego regularna cena zawierała dwa zera. Dziwne? Wcale nie, bo nieodzowni w podobnych kwestiach amerykańscy naukowcy dowiedli, że w ocenie naszej wiarygodności i określeniu zestawu cech wyrocznią może stać się właśnie wygląd. Swoje wnioski oparli na wynikach pewnego eksperymentu. Przed przejściem dla pieszych zainstalowano pana w dresie i z kapturem na głowie. Miał za zadanie przejść przez jezdnię na czerwonym świetle. Efekt – pan zrobił to sam, nikt nie wsparł go w popełnieniu wykroczenia. Następnie delikwenta przebrano w garnitur. Z jakim skutkiem? Kiedy mimo czerwonego światła wyszedł na ulicę, ruszył za nim tłum pieszych czekających przed przejściem. Jednym słowem – garnitur wpłynął na wiarygodność… Chcemy czy nie – tak działa nasza podświadomość.

Na szczęście po wigilijnej kolacji czy świątecznym śniadaniu szyk i elegancję można zamienić na wygodę, bez szwanku dla naszego intelektu. Ponoć chodzenie po domu w dresach czy innych miękkich i przytulnych fatałaszkach doczekało się już swojej ideologii. Sztuka tworzenia przyjaznej atmosfery pochodzi z Danii i nosi nazwę „hygge”, co można przetłumaczyć jako „przytulność”. Dodatkiem do dresów może być skandynawski wystrój wnętrza. Spokojne, jasne kolory, naturalne materiały, ciepłe oświetlenie, poduszki, koce – słowem wszystko, co dodatkowo pozwala nam się odprężyć. Te rzeczy może nie uczynią nas (od razu) szczęśliwszymi, ale warto mieć je pod ręką. W całej tej filozofii bowiem chodzi o tworzenie przyjaznej atmosfery, alternatywy dla ciągłego pośpiechu i braku czasu dla siebie oraz swoich najbliższych. To cieszenie się małymi przyjemnościami, które sprawiają nam radość, i otaczanie się dobrymi ludźmi. Zaraz, zaraz… A czy o to nie należy zadbać właśnie podczas świąt?

Kinga Ochnio