Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

W słońce i kłamstwo wierzą…

Wielu uważa tekst pt. Wróżby Jacka Kaczmarskiego za jeden z najlepszych utworów tego barda. Pomijając walory literackie i linię melodyczną tego utworu, rzeczywiście można odnaleźć w nim doskonałą interpretację zachowań mas ludzkich, odpowiednio sterowanych przez specjalistów od inżynierii społecznej.

Jest jednak i coś ważniejszego w tym utworze, a mianowicie przekonanie, że tlący się w ludzkiej duszy zdrowy rozsądek połączony z wewnętrzną potrzebą zwykłej sprawiedliwości wobec takich działań rządców dusz prowadzi istoty homo sapiens do nieufności, pesymizmu i progów rozpaczy. Jest w tym rzeczywiście pewna racja. Natura ludzka wcześniej czy później daje o osobie znać, nie można przecież ominąć tego, co stałe i niezmienne, niezależnie od głoszonych tez i twierdzeń.

Zdroworozsądkowe myślenie, niezaspokojone przez fałszywe ideologie, nie ma innego 
sposobu przywrócenia właściwego człowiekowi sposobu istnienia, jak tylko na drodze pesymistycznego stąpania po ziemi.

Tę drastyczną lekcję realizmu dość dobrze ujął swego czasu Andrzej Poniedzielski, twierdząc, że optymista raduje się życiem, które stoi przed nim otworem, zaś pesymista wie już, co to za otwór. Nie oznacza to oczywiście, że jedynym celem istnienie człowieka na tym łez padole jest nieuchronne podążenie do czeluści rozpaczy. Wręcz przeciwnie. Podobnie jak w chorobie moment przesilenia jest zazwyczaj nacechowany nasileniem objawów bólu i symptomów schorzenia, tak też w życiu jednostki ludzkiej najciemniejszy moment nocy zwiastuje nadchodzący świt. Problem leży tylko w czasie, jaki pozostał do brzasku i w sile koniecznej do wytrwania.

Świat trwać będzie nadal

Powyższe myśli przyszły mi do głowy, gdy obserwowałem zawirowanie na polskiej scenie społecznej, związane z tzw. czarnym protestem. Najlepiej to, co się działo, określił chyba Wojciech Cejrowski, twierdząc iż kolor nie jest przypadkowy, ponieważ  po śmierci jakiejś osoby jej najbliżsi przywdziewają odzież koloru czarnego, by w ten sposób okazać swój żal po odejściu człowieka. A przecież naczelnym hasłem tych manifestacji było żądanie dopuszczalności zabijania istot ludzkich w majestacie prawa. Były to więc po prostu wiece śmierci, współczesny wydanie dance macabre. Dokonanie tylko pobieżnego logicznego rozbioru haseł wznoszonych na tychże demonstracjach, przyprawia o mdłości, a jeszcze bardziej otoczka medialna i wypowiedzi tzw. „autorytetów”, popierających czarne marsze. Część z tychże komentatorów twierdziła, że przypominają one manifestacje kobiet w związku z powstaniem styczniowym czy też procesję mieszczan przed uchwaleniem konstytucji trzeciomajowej. Ja osobiście w tym kontekście przypomniałem sobie inne czarne marsze – manifestacje masonerii w Rzymie w 1916 r. oraz uliczne demonstracje nazistów w Niemczech hitlerowskich. Gdyż o ile te pierwsze łączy tylko kolor z dzisiejszymi „kryteriami ulicznymi”, o tyle te drugie dodatkowo posiadają łączność ideologiczną z dzisiejszymi „szwadronami czerni”. Jedna z publicystek stwierdziła, iż aborcja na życzenie jest konieczna, by ograniczyć przychodzenie na świat bękartów, kalek i dzieci z wadami. Jakby nie patrzeć, tezy te są kalką zaleceń hitlerowskich ideologów dbających o czystość rasową i tężyznę fizyczną narodu niemieckiego. Można zaryzykować twierdzenie, że wobec takiego dictum nienarodzone dzieci powinny wykazać się sprawnością fizyczną i przydatnością dla mamusi (o tatusiach w tych manifestacjach jakoś nic nie słyszałem), podobnie jak małe ludzkie istoty starały się tym wykazać na rampie w obozie zagłady, by tylko nie trafić do komory gazowej. Rozumiem, że pani publicystka mogła pośród zwałów kolorowych apaszek spowijających jej fizis zakryć brak naczelnego organu – mózgu, ale dlaczegóż jej tezy powtarzały transparenty i skandowane hasła? Czyż nie jest to prosta droga do pesymizmu?

Nieistniejące w milczeniu narasta

Potęgujące przygnębienie było dla mnie wspomnienie całkiem niedawnej przeszłości. Otóż manifestacje zbiegły się czasowo ze wspomnieniem św. Franciszka, które to święto przez lata było wykorzystywane do propagandy w sprawie tzw. praw zwierząt. Wszyscy pamiętamy medialne zachwyty nad inicjatywami np. Mszy św. z udziałem czworonogów. Co więcej, prawodawstwo dzisiejsze więcej praw przyznaje zwierzętom niż bezbronnym istotom ludzkim pod sercami matek. Dlaczego? Przeczytałem napisany przez Wesleya Smitha felieton w ostatnim numerze „First Things”, w którym przeprowadza on analizę tzw. praw zwierząt. Autor zwraca uwagę na przeniesienie akcentów z idei „dobrostanu” zwierząt, którego naczelną zasadą jest zapewnienie im ochrony przed złym traktowaniem, lecz nie zrównywanie ich z ludźmi, na właśnie ideę „praw zwierząt”, których naczelną tezą jest „równość” pomiędzy wszystkimi stworzeniami. Jako przykład podaje on hasło organizacji PETA: „Skórzana sofa i torebka są moralnym równoważnikiem abażuru ze skóry ludzi zabitych w obozach zagłady”. Normalny człowiek na te słowa doznaje odruchu zwrotnego, ale nie z powodu podkreślenia „cierpień braci mniejszych”, lecz wskutek idiotyzmu porównania. Tzw. „prawa zwierząt” nie tyle wywyższają istoty niższe, ile raczej poniżają samych ludzi, sprowadzając ich do poziomu zwierząt. Jest jednak coś bardziej demonicznego w tym porównaniu. Otóż czarny protest pośrednio wprowadza nienarodzone istoty ludzkie na poziom rampy z obozów zagłady, zgadzając się na ustawienie tam bezbronnych istot ludzkich, gdy tymczasem ta sama „cywilizacja” żąda zaprzestania takich praktyk wobec zwierząt. Wydawać by się mogło, że jest to przekroczenie granicy absurdu. Boję się jednak, że proces ten jeszcze rozwinie przed nami swoje prawdziwe zamiary. Gdzie zatem jest zasadnicze problematyczne źródło?

Będzie wszystko jedno

Pozwolę sobie jako odpowiedź zacytować książkę Gustawa Le Bona „Psychologia tłumu”. Pisząc w 1899 r., wieszczył dość dosadnie: „W chwili, gdy wszystkie nasze odwieczne poglądy chwieją się i znikają, gdy kolejno padają wszystkie starodawne podpory społeczeństwa, tylko potędze tłumu nic nie grozi, a urok jej wciąż rośnie. Stulecie, w które wstępujemy, będzie zatem erą tłumu. (…) Historia poucza nas przecież, że zawsze w chwili, gdy siły moralne, na których wspiera się pewna cywilizacja, utraciły już swą moc żywotną, ostatecznego rozkładu dokonają owe tłumy nieuświadomione a brutalne, które dość słusznie nazwano barbarzyńskimi. Cywilizację tworzyły i rozwijały dotychczas zawsze pewne drobne grupy arystokracji intelektualnej, nigdy zaś tłumy. Potęga tłumów jest destrukcyjną, a ich panowanie przedstawia zawsze fazę barbarzyństwa. Cywilizacja wymaga pewnych stałych reguł, dyscypliny, oznacza, iż miejsce instynktów zajął rozum, wymaga przewidywania przyszłości, pewnego stopnia kultury, słowem takich warunków, jakich tłumy, pozostawione same sobie, nigdy absolutnie nie mogły urzeczywistnić. Swą bowiem potęgą wyłącznie destrukcyjną działają one jak mikroby przyspieszające rozkład organizmów bezsilnych lub trupów. Gdy gmach cywilizacji jest już zupełnie stoczony, ostateczną jego ruinę sprowadzają zawsze tłumy”. Raczej nic dodawać nie trzeba.

Ks. Jacek Świątek