Wakacyjne obrazki
Niestety, dla mnie czas wakacji już się skończył. Tych parę dni, które udało mi się wygospodarować, było znakomitym relaksem. Ale i w tym czasie nie sposób uciec od ludzi, a nieustannie otaczający gwar sprawia, że dość łatwo można znaleźć temat do przemyśleń i pożywkę felietonisty. Otóż i mnie taki element wakacyjnego wypoczynku się przytrafił. W czasie podróży nie sposób nie uczynić jakiegoś przystanku. Choćby tylko po to, by wyprostować nogi zgięte w samochodowej podróży. Ale także, by spożyć jakiś posiłek. Bliskość ludzi w restauracji sprawia, że nie można jakoś powstrzymać się przed tym, by czegoś nie usłyszeć z rozmów sąsiadów. Siedziałem na jednej ze stacji benzynowych i jadłem śniadaniową jajecznicę, gdy doleciał mnie fragment rozmowy jakiejś dziewczyny i towarzyszących jej mężczyzn. Ze zdziwieniem zakomunikowała ona, że skonstatowała z przerażeniem, iż bliskie obecnie rządzącym „szmatławce” (cytat) czytają z lubością nie tylko mieszkańcy jakichś powiatowych miasteczek, ale ich sprzedaż jest niebywale wysoka chociażby na Ursynowie.
No coś zadziwiającego, na Ursynowie. Poszperałem cokolwiek w mojej pamięci i przypomniałem sobie frazę z serialu „Alternatywy 4”, w której Balcerkowa – po przeprowadzce do ursynowskiego blokowiska – oświadcza, iż kto mieszkał całe życie w mieście, do wsi się nie przyzwyczai. Zresztą, biorąc pod uwagę historię owej warszawskiej dzielnicy, nie sposób nie zauważyć, iż jej kariera wielkomiejska rozpoczęła się cokolwiek niedawno, a zamieszkujący ją ludzie stanowią w znacznej części element napływowy. W mniejszych miastach łatwiej znaleźć populację z dziada pradziada zamieszkującą daną miejscowość, do której nie można przypisać powiązania z naczyniem szklanym przeznaczonym do przechowywania np. dżemów lub zupek od mamusi. Zadziwiona panienka wzbudziła mój śmiech. A poza tym dziwacznym pomysłem jest wskazywanie na miejsce zamieszkania jako czynnik wskazujący na wyższość światową lub jakąkolwiek inną pośród tego świata. Z drugiej jednak strony wskazuje ona dość jednoznacznie na fakt, że wiele naszych myśli i przemyśleń jest efektem nie namysłu intelektualnego, ile raczej kompleksów czy też napędzanej nimi arogancji. A cóż dziwnego byłoby w tym, że znaczna część osób zamieszkujących akurat tę dzielnicę Warszawy sięga po periodyki określane jako prawicowe czy też sprzyjające obecnie rządzącym? Czy mamy tu do czynienia z przekonaniem, iż zwolennikom PiS ręki się nie podaje, napluć na nich można, krzyknąć im zachętę do szybkiego opuszczenia danego miejsca z niejasnym określeniem celu wyprawy etc.? Nie dziwi zatem fakt, że na polskich ulicach dochodzi do takich sytuacji, w których coraz częściej agresja zastępuje jakąkolwiek debatę, a walka polityczna ma znamiona prawdziwej wojny, podczas której trup ściele się gęsto. I nie jest to żadna metafora, bo ze zwiastunami takiego stanu rzeczy mieliśmy już do czynienia. To nie efekt „pedagogiki wstydu”. To efekt braku rzetelnego wykształcenia połączony z elementami znajomości jakichś stron internetowych.
Mędrzec bez gaci
Na Pawła Kukiza za akcję poparcia stanowiska rządzących posypały się gromy. Pociski słowne leciał z przeróżnych stron. Wśród miotających przekleństwa byli również muzycy zespołu Lady Pank, którzy wyzywali piosenkarza-posła od przeróżnych. Pamięć ma jednak to do siebie, że przypomina sobie jakieś takie zdarzenia, iż ktoś w czasie koncertu pokazał publiczności gołe pośladki lub też rzucał w nią butelką po wodzie, będąc w tym samym czasie pod wpływem środków odurzających, znaczy się alkoholu. Gromy na P. Kukiza, jakoby zachował się on nieetycznie, w ustach tych ludzi jawią się jako kuriozum. Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. Praworządność owych panów wydaje się być wyznaczana przynależnością wręcz plemienną do pewnych grup społecznych, a naczelne hasło wiekowo znajdujących się w okolicach dziadków niańczących wnuki panów wyznacza fraza z ich utworu: „Ohyda! A jak się wyda, to co? Będziemy pisać do MO”. Niestety, jest to syndrom charakterystyczny dla pewnej grupy społecznej, w której tylko owa przynależność jest kryterium moralności. W niej wszystko jest dopuszczalne, o ile stanowić może element walki z przeciwnikiem politycznym. Urbanizm w artystycznej postaci, której wyrazów ekspresji nie powstydziłby się założyciel pisma z negacją w tytule. Doskonale widać tę właśnie formę etyczną chociażby w ostatnich poczynaniach J. Gowina czy też innych politycznych adwersarzy obecnie rządzących. Ta linia „argumentacji” wiedzie od szczytów, które dopuszczają pomówienie i kłamstwo połączone z agresją słowną, zaś kończy się na nizinach atakami fizycznymi oraz wulgarnymi zachowaniami wobec inaczej myślących lub też mających inną wizję prowadzenia spraw społecznych i państwowych. Ma to jednak druzgoczące skutki dla kraju.
Sączenie kawusi
Siedząc w kawiarnianym ogródku można usłyszeć niejedno. W nadmorskich kurortach czy też innych nawiedzanych przez rzesze turystów miejscach naszej ojczyzny gwar jest tak wielki, że nikt nie kryguje się w zabawy ze ściszonym głosem. Pewnego przedpołudnia obok mnie usiadła grupa osób, które perorowały na temat możliwości odebrania przez UE funduszy dla województwa małopolskiego ze względu na przyjęcie uchwały o zapobieganiu ideologicznym ekscesom pewnej grupy społecznej jednoznacznie zorientowanej. Osobnicy ci byli zaciekle krytyczni wobec władz, oczywiście pisowskich, które przeprowadziły tę uchwałę. Pomijano zupełnie treść uchwały, opierając się na najczęstszym dzisiaj argumencie: „bo w internecie czytałem…”. Zrozumiałem wówczas, że zasadniczy trzon tego sposobu myślenia stanowi zupełna ignorancja naukowo-historyczna połączona z quasi-wiedzą z oparów bagiennych internetu, podlana sosem kompleksów wyhodowanych na pożywce ideologii z Czerskiej i utrwalonej przez macherów z Wiertniczej. Posłuchawszy i zatrwożywszy się, powróciłem do lektury książki i sączenia kawusi. Może to tylko syndrom wakacyjnej wolności, która powróci do normalności po pierwszym dniu września…
Ks. Jacek Świątek