Warsaw, macie problem!
Spadnie amerykański satelita – komunikat takiej treści sparaliżował przed tygodniem Polaków od Bugu po Odrę. Wagę całej sprawy podniósł kolor na pasku informacyjnym TVN 24, który ze spokojnego niebieskiego zamienił się w alarmowy czerwony. Amerykanie zaczęli bić się w pierś, przyznając, że nad owym satelitą stracili kontrolę. A na jego pokładzie, na nasze nieszczęście, znajdują się trujące związki, z paliwem kosmicznym na czele. Owe bliskie spotkanie satelity z ziemską atmosferą może grozić eksplozją i skażeniem. Nasi sojusznicy, bijąc się w pierś po raz drugi, zakomunikowali, że tak naprawdę to nie wiedzą, gdzie owa kupa złomu spadnie. Poinformowali, że to może być gdziekolwiek między 58,5 st. szerokości geograficznej północnej i 58,5 st. szerokości geograficznej południowej. A więc gdzieś między Szwecją a Antarktydą. Na linii owego feralnego lotu znalazły się również morza, oceany, pustkowia, a pech chciał, że i Polska. Amerykanie zdecydowali się pomóc losowi i zadeklarowali, poruszeni – a jakże! – przyszłością Polski, że satelitę zestrzelą… Znaczy przynajmniej będą się starać. Nasz Wielki Brat zapewnił, że jeśli dojdzie do jakichś zniszczeń spowodowanych błędnym okiem, to pokryje wszelkie związane z nimi koszty. Ciekawe, ile będzie wynosił rachunek, jak kosmiczny pojazd gruchnie w Wawel.
Ale co tam zabytek historyczny przy fakcie, że dzięki satelicie w Polsce pojawi się w końcu technologia kosmiczna. Oczywiście Jankesi obiecują, że sami posprzątają szczątki po technicznym cudzie, co może niestety wywołać falę protestów polskich zbieraczy złomu. Ale i tak powinniśmy czuć się wyróżnieni, bo taka Rosja czy Chiny za wiedzę, jakież to tajemnice skrywa wrogi satelita, zapłaciłyby grube miliony, a nam ta wiedza spadnie prosto z nieba.
Władze innych państw znajdujących się w strefie zrzutu poświęciły informacji o nadlatującym satelicie tyle samo uwagi, co prognozie pogody. Nasza umiłowana władza zaś powołała sztab kryzysowy. Rząd zaczął się mobilizować, a w armii podwyższono gotowość. Z takiego obrotu spraw zapewne ucieszyły się firmy ubezpieczeniowe, budowniczy schronów czy producenci parasoli i hełmów. Chociaż większe niebezpieczeństwo, niż oberwanie w głowę kosmicznym metalem, grozi nam z powodu złego stanu dróg, nasi krajowi spece od mierzenia długości, objętości i masy wyporowej wzięli się ostro do roboty i wyliczyli, że mieszkańcy terenów leżących pomiędzy Lesznem, Warszawą i Terespolem powinni w trybie pilnym zaopatrzyć się w maski tlenowe. W krótkim czasie gwiazdą telewizyjną stał się burmistrz Terespola, który ze spokojem w głosie opowiadał, że jest w stałym kontakcie z Ochotniczą Strażą Pożarną w Terespolu i Małaszewiczach. Ufff, no to nam ulżyło.
Kolejne wyliczenia mówić zaczęły o tym, że najprawdopodobniej cud amerykańskiej techniki spadnie w jakieś kartoflisko. Z czasem emocje trochę opadły, a kolor paska na informacyjnej stacji zmienił się znowu na niebieski, jak niebo nad Terespolem. Amerykanie obawiają się, że jeżeli nie uda im się zestrzelić satelity w lutym, to około 6 marca spadnie na ziemię. Na wszelki wypadek patrzmy więc w niebo i nośmy parasol nawet przy pogodzie. Kosmicznej.
Kinga Ochnio