Wesela nie będzie?
- Nie mamy żadnych statystyk, które by mówiły o skali przekładania ślubów. Z mojego rozeznania wynika, że dużo par od razu przeniosło uroczystość z 2020 r. na przyszły. Znacznej części udało się pobrać i urządzić przyjęcie jeszcze przed drugą falą epidemii. Niestety, są też narzeczeni, którzy odroczyli uroczystość na listopad, a nowe obostrzenia zmusiły ich do kolejnego przełożenia terminu. Na bliżej nieokreśloną przyszłość, ponieważ nikt nie wie, co przyniosą kolejne miesiące - mówi ks. kan. Jacek Sereda, diecezjalny duszpasterz rodzin. Skutkiem odwoływania ślubów na wiosnę były liczne śluby latem; w większych parafiach - zdarzało się - każdego dnia tygodnia. Największym „wzięciem” cieszyły się środy i czwartki, rzadko - ale także piątki, na co pozwalała dyspensa udzielona przez biskupa. Nikogo nie dziwiło też zaproszenie na ślub w niedzielę. W tym roku wyjątkowo dużo terminów ślubów wyznaczono na sierpień, w którym zwyczajowo - ze względu na fakt, że miesiąc ten upływa pod znakiem abstynencji - odbywa się ich mniej.
– Sakrament małżeństwa jest okazją do radości dla całej rodziny i znajomych. Nie dziwi mnie więc, że młodzi ludzie marzą też o hucznym weselu, podczas którego będą mogli świętować w licznym gronie – mówi ks. J. Sereda. Przyznaje też, że osobiście zna co najmniej kilka par, które pobrały się pomimo obostrzeń pandemicznych. – Owszem, planowali ślub z weselem, natomiast w momencie, gdy okazało się, że wymarzone przyjęcie nie może się odbyć, stwierdzili: chcemy być małżeństwem, czekaliśmy na to długo, pobieramy się. Poprzestali na kameralnym poczęstunku dla najbliższych zorganizowanym w domu. Albo zaplanowali, że ugoszczą dalszą rodzinę i znajomych wtedy, gdy będzie bezpiecznie. To mnie buduje, bo taka decyzja oczyszcza samą intencję wstąpienia w związek małżeński. Liczy się sakrament, a to, co ponadto – co również jest ważne – schodzi na drugi plan – stwierdza. I dodaje, że w tej grupie dominują osoby, w których tak dojrzałe podejście do sprawy idzie często parze z wiekiem.
Czas próby
– Myślę, że pandemia dla wszystkich par zmuszonych do przełożenia ślubu to przede wszystkim czas próby ich dojrzałości – mówi ks. J. Sereda. Nie zna wprawdzie przypadków rozpadu narzeczeństwa spowodowanego napięciem, jakie rodzi obecna sytuacja, ale ma świadomość, że podjęcie decyzji „co dalej?”, może zachwiać związkiem. Po pierwsze dlatego, że niełatwo odwołać przyjęcie weselne, które jest przedsięwzięciem wymagającym naprawdę wielu zabiegów logistycznych i nakładów finansowych – nawet jeśli obligują do tego odgórne, niezależne od nikogo przepisy sanitarne. Po drugie – dyskusja o przekładaniu, wyznaczanie nowego terminu itd., spekulacje, ilu gości zaproszonych po raz drugi pojawi się na weselu, może dwie osoby, które planowały małżeństwo, poróżnić. Sytuacje, gdy narzeczony mimo wszystko chciał wziąć ślub, a narzeczona, której marzyło się wesele z prawdziwego zdarzenia, wolała poszukać kolejnego terminu, z pewnością nie były czymś rzadkim.
Z mniejszą pompą
– Na pewno efektem przekładania ślubów są mniejsze przyjęcia weselne. Średnia liczba gości uczestniczących w „przełożonym” weselu oscylowała w granicach 80-100. Mimo że niektóre z tych wesel w pierwszym terminie planowane były na 200 czy nawet 300 gości. Osoby zaproszone wycofywały się powodowane lękiem. Tak naprawdę narzeczeni też nie byli wolni od obaw, np. czy zapraszać seniorów, gdzie ich usadzić, żeby ochronić przed ewentualnym zarażeniem, itd. – dzieli się spostrzeżeniem duszpasterz rodzin. I dodaje, że od jakiegoś już czasu, niezależnie od pandemii koronawirusa, obserwuje trend organizowania wesel z mniejszą pompą i mniejszą liczbą gości. – Jest pewien procent par, które ani chwilę nie myślały o wielkim weselu. Z góry nastawiają się na skromne przyjęcie. I nie wynika to z faktu oszczędności, tylko wyboru – chcą uroczystość przeżyć w wąskim gronie – mówi ks. J. Sereda. – Perspektywa kolejnej fali epidemii jest im niestraszna – podsumowuje.
Okiem kulturoznawcy
Beata Maksymiuk-Pacek – Instytut nauk o Kulturze – Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Ślub bez wesela – w głowie się nie mieści?
Tradycyjne polskie wesele nie mogło się obejść bez wspólnego biesiadowania, zdaniem etnograf Krystyny Kwaśniewicz, która badała polskie zwyczaje i obrzędy, dla mieszkańców wsi ślub bez wesela był nie do przyjęcia. Wesele w życiu młodych ludzi jest etapem niezwykle istotnym nie tylko dla nich samych, ale także dla ich bliskich, a nawet dla społeczności, w której mieszkają. To okazja do spotkania, rozmowy, zabawy i zacieśniania więzi. Wiosną br. okazało się, że wesela, które zawsze gromadziły dużą liczbę gości, nie mogą się odbywać, podobnie jest teraz. Wydaje nam się, że to sytuacja bez precedensu, jednak na przestrzeni dziejów nie zawsze śluby i wesela organizowane były bez jakichkolwiek przeszkód i nie mam tutaj na myśli przeszkód formalnych, tylko takie, które wynikały z sytuacji panującej w kraju.
W czasach zaborów, pod koniec XIX w., na płd. Podlasiu trwały prześladowania ludności unickiej. Życie toczyło się jednak swoim biegiem. Wielu młodych ludzi wstępowało w związek małżeński w swoim obrządku, mimo że nakazem carskim było to surowo karane. Żandarmi rozpędzali wesela, jeżeli młodzi nie brali ślubu w cerkwi. Często taka interwencja kończyła się aresztowaniami. Nowożeńcy, by nie narażać się na szykanowania i kary, brali śluby tajne – nazywane „krakowskimi”, „po krakowsku” lub „weselami krakowskimi”. Zawierane były pod osłoną nocy w lesie, dzięki życzliwości zaprzyjaźnionych katolickich kapłanów. Często pary np. spod Białej jechały na teren powiatu siedleckiego, gdzie nie sięgała władza konsystorza chełmskiego.
Podczas II wojny światowej także pojawiało się wiele utrudnień w przygotowaniu wesela. Według badacza obrzędów weselnych na Lubelszczyźnie Feliksa Olesiejuka okres okupacji hitlerowskiej wpłynął na zanik tradycji weselnych, ponieważ: „Ludzie prześladowani przez okupanta, niepewni jutra, wywożeni do Niemiec na roboty, bici i dręczeni, cały zbiorowy i indywidualny wysiłek kierowali na przetrwanie wojny”. Jeśli wesele już się odbywało, to organizowane było z mniejszym przepychem niż dotychczas i uczestniczyła w nim tylko najbliższa rodzina. Zdarzały się przypadki, gdy wesela organizowano w tradycyjny sposób, lecz znacznie skromniej. Jak wynika z badań F. Olesiejuka, wesela huczne były wyprawiane np. we wsiach opanowanych przez partyzantów. Oczywiście w czasie wojny, podobnie jak dziś, jeśli ktoś chciał wstąpić w związek małżeński, nie zważał na żadne przeszkody; świadczą o tym chociażby informacje o ślubach powstańców warszawskich.
Stan wojenny również był czasem pełnym wielu niewiadomych i obawy o przyszłość. Jeszcze przed jego wprowadzeniem, czyli przed 13 grudnia 1981 r., w Polsce panował wszechobecny kryzys: puste półki sklepowe, trudności w zdobyciu jakichkolwiek produktów spożywczych itp. Ludzie nie mogli swobodnie przemieszczać się z miejscowości do miejscowości. Jednak nawet takie problemy nie były przeszkodą dla młodych ludzi planujących ślub. Ze wspomnień, jakie przetrwały w mojej rodzinie, wiem, że nasi dalecy krewni, by móc uczestniczyć w ślubie swojego syna we Wrocławiu, musieli starać się o uzyskanie przepustek.
Sytuacja dotycząca organizacji wesel nie zawsze w historii naszego kraju była łatwa. Jednak, czy to w czasie zaborów, wojny czy stanu wojennego, młodzi mogli te chwile przeżywać wspólnie z najbliższymi, liczyć na ich wsparcie i obecność podczas uroczystości. Dziś, niestety, nie wolno nam się spotykać – możemy narazić siebie i innych na zakażenie niewidzialnym wirusem. Zawieranie małżeństwa nie jest niemożliwe, ale stawia młodych małżonków przed wieloma dylematami: wstępować w związek małżeński, skoro nie mogą być z nami bliscy i przyjaciele? Ograniczyć się do ślubu bez wesela?
Niezależnie od trudności w dobie panowania koronawirusa, trzeba wierzyć, że uczucia łączące ludzi są silne, wszak prawdziwa miłość zawsze zwycięża. Nawet jeśli po zaślubinach nie można gości zaprosić do wspólnego biesiadowania.
LI