Sport
ARCHIWUM PRYWATNE
ARCHIWUM PRYWATNE

Wicemistrz świata

18-letni Franciszek Korulczyk z Międzyrzeca Podlaskiego zdobył srebrny medal podczas VI Mistrzostw Świata w Pływaniu Lodowym w Molveno we Włoszech.

- Olimpijczyk przede mną, a za mną reszta świata - komentuje zawodnik. W mistrzostwach wzięło udział 800 zawodników z całego świata, w tym 60 Polaków. Korulczyk rywalizował w kategorii wiekowej 18-24 lata. Podczas mistrzostw spotkał się z czołowymi światowymi zawodnikami klasycznego pływania. Wśród nich znalazł się m.in. olimpijczyk ze Stanów Zjednoczonych Keaton Jones.

Na dystansie 100 m stylem grzbietowym Polak zdobył tytuł wicemistrza świata, ustępując jedynie Amerykaninowi. Także pozostałe starty międzyrzeczanina zakończyły się wysokimi notami: na 50 m grzbietem był szósty, na 50 m motylem – dziewiąty, a na 50 i 100 m stylem dowolnym uplasował się odpowiednio na 11 i 12 pozycji. – Zdobycie srebrnego medalu na 100 m stylem grzbietowym to ogromny sukces: olimpijczyk przede mną, a za mną reszta świata. Ten wynik to efekt wielu godzin treningów i pracy nad techniką startów i nawrotów, które – w pływaniu lodowym różnią się od tych w klasycznym, była też siłownia i ćwiczenia dynamiki – mówi Franciszek.

 

Nie dał się chorobie

Na krótko przed wylotem do Włoch międzyrzeczanin zachorował. Był osłabiony. Kasłał. – Jechałem załamany. Nie byłem pewny, czy będę w stanie wystartować. Żal mi było tych miesięcy przygotowań. Na miejscu czułem się jednak na tyle dobrze, żeby wejść do wody. Przed samym startem odczuwałem stres. W końcu to były moje pierwsze mistrzostwa świata – opowiada Franek.

Przepłynął 100 m stylem grzbietowym. Był szczęśliwy, że w trakcie nie dopadł go kaszel. Jakie było jego zdziwienie, gdy spojrzał na tablicę wyników. Miał dobre miejsce i czas. Dostał się do finału, a w popołudniowych zmaganiach w kategorii open uplasował się na siódmej pozycji. W swojej kategorii wiekowej przypłynął tuż za olimpijczykiem z USA. – Wiem, że stać mnie na więcej, ale fakt, że zrobiłem to w chorobie, to niezły wyczyn. Olimpijczyk miał nade mną ogromną przewagę, ale ja chciałem pobić własne rekordy i przede wszystkim sprawdzić siebie. Medal i podium to tylko dodatek – podkreśla F. Korulczyk. I już myśli o kolejnych mistrzostwach świata.

– Niezapomniane przeżycie! – przyznaje Anna Egier, mama Franka. – Być w takim miejscu ze znakomitymi sportowcami – to wielka sprawa, a zobaczyć syna, który na metę dopływa jako pierwszy w grupie – to duma i wzruszenie w jednym – podkreśla.

 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

– Sprawdziłem się, ale czy jest to granica moich możliwości? Na pewno nie. Może na następnych zawodach przepłynę 200 m – zastanawia się F. Korulczyk. Podczas rozmowy objaśnia różnicę między pływaniem standardowym a pływaniem w zimnej wodzie. Poza jej paraliżującą temperaturą nie można skakać na starcie i jest zakaz profesjonalnych nawrotów. To bardzo trudne dla wprawionego pływaka. Wielu traciło czas przy nawrotach. Dodatkowo basen olimpijski ma długość 50 m. – Ja zyskuję na nawrotach, więc lepiej mi się pływało na 25-metrowych basenach – zaznacza.

W wodzie z temperaturą 0-1,5ºC organizm szybciej się męczy. – Wejście do niej to zawsze chwilowy szok. Przy krótkich dystansach organizm nie zdąży zareagować i płynie się bez problemów, ale przy dłuższym – wariuje. Mnie spotkało to na 70 metrze. Poczułem ból, który przypomina ten, gdy masz zakwasy i znów idziesz ćwiczyć. Niby płyniesz tak samo szybko, ale masz wrażenie, że stoisz w miejscu. Jednak to złudzenie, co zobaczyłem później na nagraniach. Nie można dać się złamać. Blokada jest tylko w głowie – podkreśla chłopak.

Franek kocha pływać, zwłaszcza kraulem. Wyjaśnia, że na grzbiecie też czuje się znakomicie, choć pływanie tym stylem na otwartym basenie jest trudne. – Zamiast sufitu masz niebo. Nie możesz sprawdzić, czy „zjeżdżasz” na prawo czy na lewo. Na dystansie 100 m płynąłem prosto, ale na 50 m grzbietem wpadałem na linę, tak jak wszyscy Polacy – wspomina ze śmiechem.

 

Miłość do wody ma po mamie

– Woda w moim życiu była od zawsze. Zaczęło się od babci Stasi – to dzięki niej moja mama pokochała wodę. Wychowałem się w środowisku pełnym jeziorek – na międzyrzeckiej żwirowni. Mama była ratownikiem na kąpielisku, a ja przychodziłem do niej z babcią i… szalałem w wodzie. Bywało, że spędzałem w niej po osiem godzin dziennie z krótkimi przerwami na jedzenie – opowiada Franek.

W podstawówce lekcje wychowania fizycznego odbywały się na basenie. F. Korulczyk pływał dużo, ale nie był najszybszy. Odczuwając stale głód wody i pływania, zaczął trenować. Wkrótce przyszły zawody oraz pierwsze sukcesy w powiecie i województwie. Dostał się do finału B mistrzostw Polski, a nawet wygrywał z niektórymi zawodnikami z finału A. Potem była chwila przerwy, ale wciąż tęsknił za pływaniem. Zainteresowało go też morsowanie. Z czasem przekonał się, że również zimą można cieszyć się wodą.

Do lodowego pływania był już tylko krok. Pierwszy start Franciszek zaliczył podczas zawodów, które odbywały się w rodzinnym Międzyrzecu Podlaskim. Na podium stawał za każdym razem. – Pływanie zimowe rozwijało się. Jeździłem na zawody i wygrywałem w kategorii open – głównie dlatego, że nie było wiele osób, które ze zwykłego pływania przerzuciły się na lodowe. Miałem za sobą dużo kilometrów. Lodowata woda nie przeszkadzała mi i trenowałem już pod zimowe starty – wyjaśnia. Razem z mamą zaliczył zimowe pływanie w Łukowie, Międzyrzecu Podlaskim, mistrzostwa Polski w Ełku czy Świętochłowicach, a nawet Puchar Świata w Gdyni.

 

Woda jak powietrze

Mama Franciszka to nauczycielka wychowania fizycznego, ratownik wodny, instruktor pływania – słowem: sportowiec. Od zawsze ciągnęło ją do wody. – Spędzałyśmy z mamą nad wodą całe lato. Pamiętam, jak mając zaledwie kilka lat, samodzielnie przepłynęłam parę metrów. Co ciekawe, mama, która nauczyła mnie pływać, sama nie umiała. Nauczyłam ją, gdy byłam na studiach – wspomina A. Egier. – Dla mnie woda jest jak powietrze, bez którego nie da się żyć – opowiada międzyrzeczanka.

Choć nigdy nie trenowała – pływa świetnie. Zawody? Tak, ale tylko w lodowym pływaniu. Zaczęło się od morsowania. – Wchodziłam z Frankiem do wody, jednak nie było mowy o pływaniu. Nie wyobrażałam sobie, że w tak zimnej wodzie można zanurzyć dłonie. Wzbraniałam się, ale syn chciał pływać. To on pierwszy wystartował w zawodach. Gdy zobaczyłam zawodników, byłam zdziwiona, bo nie wyglądali jak zawodowi pływacy. Było sporo amatorów, więc i ja postanowiłam spróbować. Nie byłam jednak pewna, czy w zimnej wodzie przepłynę choćby 25 m. Martwiłam się o oddech, bałam się zanurzyć głowę. W płucach czułam lekki ból i zimno. Ale jakoś poszło – wspomina Anna. Na koncie ma medal Pucharu Świata w kategorii open; pozostałe wywalczyła w kategorii wiekowej na mistrzostwach Polski czy Mazur.

Do Włoch A. Egier pojechała jako kibic. Zawody zorganizowano w bajkowej scenerii. Jezioro Molveno – drugi najpiękniejszy akwen Włoch u stóp Dolomitów Brenta, wspaniali ludzie i atmosfera. – Poznaliśmy zawodników z Jerozolimy, Grecji czy RPA, gdzie zima jest jak wiosna w Polsce. Był zawodnik z USA urodzony w 1939 r. i masa ludzi po 60 roku życia. To doświadczenie przemeblowało nasze spojrzenie na sport – wyjaśnia, zauważając, iż w Polsce seniorzy uprawiający sporty ekstremalne to nieczęsty widok, a na mistrzostwach świata to normalność.

Zgodnie przyznają, że na tego typu zawodach nie ma parcia na zwycięstwo i spotyka się ciekawych ludzi z pasją.

 

Ciekawość – pierwszy stopień do sukcesu

Franek lubi wyzwania. Zauważa, iż nieraz nawet zawodowi pływacy czują lęk przed wejściem do wody, w której nie widać dna. Jego to fascynuje. – Każde nowe doświadczenie jest cenną okazją do sprawdzenia swoich możliwości – dodaje. – Większość pływaków zawodowych nie była ciekawa, czym jest pływanie lodowe. Poddawali się, zanim jeszcze spróbowali. Moim zdaniem każdy powinien sprawdzić się w sporcie – zwłaszcza informatycy i programiści – żartuje. Sam bowiem jest nie tylko instruktorem pływania i ratownikiem wodnym, ale też pasjonatem programowania. I choć cieszy się, że ma kontakt z wodą na treningach i w pracy, swoją przyszłość planuje związać z programowaniem. – Technik informatyk i sportowiec w jednym – puentuje ze śmiechem.

F. Korulczyk wrócił właśnie z Pucharu Świata federacji IWSA w lodowym pływaniu w Gdyni, gdzie razem z mamą na osiem startów w morzu zdobyli osiem medali w swoich kategoriach wiekowych, w tym głównie złote.

Co teraz? Pytany o dalsze plany Franek potwierdza, że chciałby pojechać na kolejne mistrzostwa świata i spróbować startu zimą na dłuższym dystansie. – Na razie jednak przede mną matura i prawo jazdy – wyjaśnia.

Śmieje się, że od przybijania piątek boli go ręka. Sukcesów w pływaniu gratulują mu nawet nieznajomi. – Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali – szczególnie rodzicom i trenerowi Wojciechowi Lubańskiemu – podsumowuje.

MARTA MUSZYŃSKA