Widmo krąży nad światem
A mianowicie przetaczających się przez różne kraje demonstracji i manifestacji, dotyczących jednak najczęściej spraw, które w żaden sposób nie dotyczą ani społeczeństw zamieszkujących dane państwo, ani tym bardziej ludzi demonstrujących. Przykładem są chociażby demonstracje: czy to w Berlinie, czy też w Warszawie przeciwko prezydenturze Donalda Trumpa.
Gdybyż jeszcze gros demonstrantów stanowili obywatele Stanów Zjednoczonych (zainteresowanych jako żywo tym, co dzieje się w ich państwie), to jeszcze byłbym w stanie to zrozumieć. Ale jeśli manifestantami są Niemcy czy Polacy, to nie do końca wiem, o co właściwie chodzi. Przypomina to próbę wywierania wpływu na sąsiada, by zawiesił w oknie zasłonki korelujące z moimi (jak to było w serialu „Alternatywy 4”). Przecież prezydent USA został wybrany demokratycznie, zgodnie z procedurami panującymi w jego kraju i wedle zasad konstytucyjnych. Nie był to żaden zamach stanu czy też pucz, zaprzysiężony został równie prawnie – więc co mi do tego? A jednak znajdują się ludzie, którzy na siłę próbują uszczęśliwiać innych własną wizją świata i dodatkowo pretendują do miana mesjaszy współczesności. Czyżby im w głowach króliczki burmistrzowały lub mania wielkości zalewała mózgi? Otóż nic podobnego.
Mesjasz nieuczesany lub łysiejący
Wielu Polaków, po różnego rodzaju działaniach podejmowanych na arenie Parlamentu UE, rozpoznaje już takich polityków, jak np. Martin Schulz czy Guy Verhofstadt. Powodem ich rozpoznawalności nie jest jakiś wspaniały plan społeczno-polityczny czy też osobista charyzma tychże postaci, ale prosty fakt mieszania się w nasze polskie sprawy. Nikt z nas nie lubi, gdy obce rączęta wysuwają się z zamiarem meblowania naszego własnego państwa. I jest jak najbardziej uzasadniony odruch, gdyż każdy z nas doskonale zna granicę własnych uprawnień. Owszem, można powoływać się na akcesję naszego kraju do struktur europejskich, ale ponoć przynależność do nich nie miała być związana z ograniczeniem lub zniesieniem naszej własnej suwerenności. A zatem cóż może kierować tymi panami, a nawet całymi frakcjami politycznymi, że dopuszczają się uzurpacji uprawnień? Pozostaje tylko jedno – mesjanistyczne przekonanie o zbawianiu świata (jeśli nie brać pod uwagę uwikłania w interesy ekonomiczne własnych krajów lub podmiotów ponadpaństwowych). Ruszanie z posad bryły świata już od kilku wieków jest marzeniem wszelkiej maści lewicowych zapaleńców. Własny kraj im nie wystarcza. Jest to trochę jak Związek Sowiecki, a właściwie jego ideologiczna wierchuszka (bo przywódcy od początku kierowali się nie ideologią, lecz zwykłym interesem i geopolityką) – rewolucja musi przekraczać granice. Dlaczego wspominam jednakże o tych planach w kontekście Donalda Trumpa? Otóż dlatego, że podłożem tych wszystkich demonstracji jest właśnie ów mesjanizm, który każe wychodzić na ulicę, by tam próbować ustawiać i meblować inne państwo. Dzisiejsze lewactwo nie ma nic wspólnego z dawną myślą lewicową, której zależało na wspomożeniu proletariatu w podnoszeniu warunków socjalnych czy też wpływu na życie publiczne. Dzisiejsza lewica jest raczej owładnięta manią przebudowy kulturowej społeczeństwa, i w tym dziele nie uznaje żadnych kompromisów. Poza jednym, a mianowicie sprzymierzy się z każdym, kto będzie mógł nawet w najgorszy sposób pomóc jej w zgładzeniu resztek cywilizacji europejskiej, nawet jeśli przy tym miałaby sama zginąć (w tym kontekście warto przyjrzeć się obronie przybywających pod płaszczykiem imigrantów do Europy żołnierzy ISIS). Tłumy i tłumki demonstrujących są tylko grupą pożytecznych idiotów, jak chociażby pewna panienka, która w grudniową noc pod polskim parlamentem, nie wiedzieć czemu, krzyczała coś o wycinaniu lasów (miałem wrażenie, że na kanwie wydarzeń parlamentarnych dojdzie do krzyków o globalnym ociepleniu, wybijaniu waleni i trzebieniu fok).
Nagnani we własne sieci
Problem w tym, że dzisiaj nie mamy tylko do czynienia z mesjanistycznym obłędem jednostek czy też pewnych grup społecznych. Pod wpływem lewicowych prądów powstały całe koncepcje oraz struktury prowadzące politykę zagraniczną poszczególnych państw, mające właśnie owe nastawienie mesjanistyczne. Przykładem są chociażby same Stany Zjednoczone, które własną koncepcję demokracji i jej promocji za granicami od chwili powstania w XVIII w. zmieniały co najmniej sześciokrotnie, by w wieku XX uznać się za koryfeusza postępu i mesjasza „globalnych wartości”. Ta ewolucja stanowiła przekształcenie amerykańskiego „snu o wolności” w „marzenie o krucjacie w imię demokracji, postępu i pokoju”. Wraz z myślą J.F. Kennedy’ego i L. Johnsona miała stanowić wyjście USA poza własne granice w poszukiwaniu „potworów do zniszczenia”. O ile jednak można było poszukiwać jakiegoś ułomnego usprawiedliwienia dla tych działań chociażby w Wietnamie jako uprzedzającej wojny obronnej, to jednakże dzisiaj mamy do czynienia z wykorzystaniem tegoż mechanizmu przez globalne korporacje w celu osiągania własnych interesów. Wystarczy wspomnieć działania byłego kandydata na prezydenta USA Ala Gore’a, który – wykorzystując swoją pozycję – zbił majątek na walce z globalnym ociepleniem. Ale to jest tylko mały pikuś w porównaniu z interesami olbrzymich korporacji. Jeżeli doda się do tego, że zgodnie z badaniami Oxfam w 2016 r. w rękach 1% ludzkości znajdował się majątek wynoszący ok. 41% wszystkich zasobów ludzkości, to wówczas obraz staje się jaśniejszy. Interwencjonizm organizacji międzynarodowych nie służy polepszeniu życia na każdym skrawku ziemi, ale raczej interesom korporacji. Innym dowodem jest chociażby fakt, że wiele krajów łamiących prawa człowieka nie jest piętnowana na arenie międzynarodowej właśnie dlatego, że stanowi ogniwo systemu korporacyjnego.
Wyzwiska lotne jak ptactwo na wiosnę
Establishment światowy jest cokolwiek zdziwiony tym, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych lub też w Wielkiej Brytanii. Lecz to nie jest dla niego problemem. Podburzanie do zamieszek ulicznych to jeden z elementów walki z tym, co może im przeszkodzić w interesach. Tak było w 1968 r., tak będzie i teraz. Podobnie z wykorzystywaniem procedur przy realizacji Brexitu. Interesującym jest tylko, czy podniesiony przez państwa narodowe, a właściwie ich jeszcze istniejącą tkankę, bunt przeciwko tym działaniom będzie trwały, czy też wysadzą go sterowane i podsycane próby siłowych i medialnych rokoszy. Widać to w Polsce, widać na Węgrzech, a widoczne jest to również i w Stanach Zjednoczonych. Nadzieja w tym, że dopuszczeni do głosu przedstawiciele tychże elit przy swoim stanie intelektualnym będą mogli zdobyć się tylko na rachityczne stwierdzenie: „F…k you!” (jak swój protest przeciwko Trumpowi wyraziła Madonna). Wulgaryzm ma to do siebie, że odstręcza. Tak jak słoma w butach i zapach gnojówki.
Ks. Jacek Świątek