Komentarze
Wielbłąd za 2 zł dziennie

Wielbłąd za 2 zł dziennie

Na początku zawsze jest telefon. Sympatyczny głos w słuchawce pyta, czy mógłby zaproponować spotkanie (jak się później okaże, nawet przy szampanie i kawie, za to w mało kameralnych warunkach). O dzwoniącej zazwyczaj wiemy tyle, że ma nad sobą tajemniczego producenta z firmy o nazwie, z której zapamiętujemy jedynie pierwszą literkę, a który za punkt honoru postawił sobie, nie wiedzieć czemu, ochronę naszego zdrowia.

Rozmowie często towarzyszy krótki test potwierdzający, czy ów producent obrał właściwy cel w życiu i czy należycie jesteśmy zdeterminowani do tego, aby wesprzeć go w dołożeniu wszelkich starań w walce o lepsze samopoczucie. Po otrzymaniu w teście na zbieżność najbliższych planów maksymalnej ilości punktów, pani dzwoniąca oznajmia, że kwalifikujemy się do otrzymania zaproszenia. O samym spotkaniu wiemy tyle, że wspólnym mianownikiem pomiędzy nami a tajemniczym towarem są unormowane parametry życiowe.

Na miejscu, po pierwsze, zaskakuje średnia wieku przybyłych gości, która oscyluje w przedziale od 65 lat do nieskończoności. Następnie w osłupienie wprowadza fakt, że produktem pierwszej potrzeby okazuje się być wełniana pościel. Oczywiście o tym, że nasze wcześniejsze przyzwyczajenia dotyczące posłania mogły wyrządzić w metabolizmie więcej złego niż dobrego, dowiadujemy się po dwugodzinnym seansie zachwalającym walory produktu.

Pierwszym z nich jest materiał, z którego wykonano ową pościel. Swoją wełną musiał podzielić się niejeden wielbłąd, australijski merynos, czyli owca, czy kaszmirska koza. Wszystko to oczywiście dla najwyższego dobra – naszego zdrowia. A dzięki temu pościel jest ponoć antyalergiczna, cienka, miękka, o pięknym połysku, bardzo delikatna i przyjemna w dotyku, co ma zapewnić na początku komfortowy sen. Razem z upływem kolejnych minut trwania pokazu wzrasta ilość przedstawianych argumentów potwierdzających konieczność wejścia w posiadanie owego wynalazku. Pościel staje się lekarstwem niemal na wszystkie dolegliwości, między innymi choroby krążenia i wszelkie bóle.

Do potwierdzenia słusznych tez pana prowadzącego pokaz zaprzęgnięci zostają obecni na sali widzowie, którzy taką pościel już jakiś czas temu nabyli. Jedna z pań z zacięciem opowiada, w jakie zadowolenie wprowadza ją wypełniona lateksem poduszka z gwarancją na 7 lat. Swój wywód o tym, jak to pod wełnianą kołdrą w lecie jest chłodno, a w zimie ciepło, kończy zachęcającymi do postawienia parafki na umowie kupna-sprzedaży słowami: „Będą państwo zadowoleni”. Do tego dochodzą dołączone do towaru przeróżne certyfikaty jakości podpisane przez autorytety w postaci lekarzy i rehabilitantów.

Dopiero na samym końcu ekspozycji pada cena naszego nowego posłania, od której robi się gorąco nawet bez grama wełny. Okazuje się, że aby móc opatulić się w zimowe wieczory w mięciutką kołderkę z wielbłąda trzeba wydać, bagatela, 4 tys. zł! Dla większości przybyłych wydanie jednorazowo takiej kwoty jest tak samo realne jak lot w kosmos. Ale na wszystko przecież znajduje się rozwiązanie. Szybka kalkulacja pana prowadzącego i okazuje się, że przy rozłożeniu na raty dzienny koszt posiadania cudu włókniarstwa to jedynie 2 zł. Na taką rozrzutność to już swobodnie można sobie pozwolić, nawet z emeryturą na poziomie najniższej ustawowo pensji.

Ale nawet szczęśliwym posiadaczom zdrowotnej pościeli nie dane jest zapomnieć o producencie, który do zaproszeń dołączy kolejnym razem tylko jeden kolczyk czy kapeć. Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, żeby przyjść i odebrać drugi. Co najwyżej wystąpi się w roli pani opowiadającej o lateksie. Ważne, żeby wełniany interes się kręcił.

Kinga Ochnio