Komentarze
Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski… internet

Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski… internet

Wielu publicystów prześciga się dzisiaj w roztrząsaniu skutków obostrzeń, jakie zastosowano w walce z koronawirusem, a szczególnie ich wpływu na kondycję społeczną, ekonomiczną, polityczną czy kościelną Polaków i w ogóle świata.

Dominuje nastrój apokaliptyczny, wieszczący ogólny upadek, a najpewniej kryzys na niespotykaną skalę. Pod wpływem tych „analiz” można odnieść wrażenie, iż rację mieli preppersi, którzy w imię własnych zasad szykują się na każdy możliwy scenariusz rozwoju sytuacji w świecie, gromadząc odpowiednie zapasy i ucząc się niełatwej sztuki przetrwania w ekstremalnych warunkach, przy czym budowanie przydomowych bunkrów i schronów wydaje się w tym przypadku normalnością. Cóż, wygląda na to, że my, Polacy, do apokaliptycznego pojmowania świata raczej jesteśmy przez ostatnią dekadę cokolwiek przyzwyczajeni. Każda znajdująca się w opozycji partia ową zagładę wieszczy na potęgę. I nie dotyczy to tylko dzisiejszego stanu polskiej sceny politycznej. Rysowanie skutków rządów przeciwników w kolorycie objawień św. Jana na wyspie Patmos jawi się jako zasadniczy sposób istnienia polskiej opozycji maści wszelakiej. Problem w tym, że sytuacja wokół pandemii nie tyle wykreowała czy też wzbudziła jakieś następstwa (choć nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie twierdził, że przeszła ona bezobjawowo), ile raczej odsłoniła skrywany stan społeczny i cywilizacyjny.

Wszyscy bez wyjątku twierdzą dzisiaj, że największym zwycięzcą sytuacji pandemicznej jest strach rujnujący relacje międzyludzkie i sprowadzający nasze odniesienia wobec drugiego przedstawiciela gatunku homo sapiens do poziomu okopywania się przed potencjalnym wrogiem. Można by od biedy przyjąć taką tezę, lecz jest ona tylko stwierdzeniem jakiegoś zachowania, bez prób odnalezienia przyczyn stanu rzeczy. Sytuacji zagrożenia ludzkiego istnienia w historii było wiele, ale nie prowadziły one do atomizacji totalnej ludzkiej społeczności poprzez obawę przed drugim. Najczęściej stanowiły przyczynek do konsolidacji społecznych, a nie rozbicia więzi międzyludzkich w imię strachu i obawy. Ta konstatacja zmusza mnie raczej do przyjęcia tezy, iż to, z czym mamy do czynienia obecnie, nie jest wynikiem, lecz odsłonięciem tego, co skrywane tkwiło od dawna w naszym społeczeństwie. Oddzielenie człowieka od człowieka nastąpiło już dawno, a teraz po prostu doświadczyliśmy tego wprost na własnej skórze. Zasadniczą przyczyną było odrzucenie logiczności myślenia i realizmu poznawczego na rzecz ideologicznej apoteozy tzw. myśli własnej nad rzeczywistością. Rojenia własnego umysłu uznane zostały za jedyny i najlepszy probierz „poznawania” świata. Kryterium tak silne, że nie potrzeba było poszukiwać uzasadnień dla własnych przemyśleń i przyjmowanych twierdzeń. Niezauważalnie to, co do tej pory nazywaliśmy hipotezą (nieważne w jakiej dziedzinie), uznane mogło być za pewnik bez zbytniej potrzeby uzasadniania, gdyż za takowe przyjęliśmy proste (czy też prostackie) stwierdzenie: bo ja tak uważam… Konstrukt myślowy oparty na tym stwierdzeniu sprawił, iż ustanowiliśmy zespół „światów równoległych”, w swej ilości sprowadzalny do liczby ludzi na ziemi. A w miejsce poznawania rzeczywistości weszła wiara we własne rojenia, kiedyś nazywana głupotą, a dzisiaj uświęcona.

 

Internetowa kuźnia

Wiara ta prowadzi w prosty sposób do uznawania za prawdę wszystkiego, co tylko jest zbieżne z naszym urojonym myśleniem. W ostatnim tygodniu zostałem uraczony rozlicznymi informacjami o stanie epidemicznym na świecie, w tym w naszym kraju. Powoływano się przy tym na „analizy specjalistów” krążące po sieci internetowej. Przy kolejnej rewelacji na temat krzywej zachorowań sięgnąłem do ich „źródła”, na które powoływał się ktoś w apokaliptycznym widzie. I nijak nie mogłem się dowiedzieć niczego na temat osób stojących za tymi wyliczeniami czy też metodologii ich „badawczej” pracy. Nic na temat na podstawie czego i w jaki sposób doszli do swoich twierdzeń. A to oznacza, iż wnioski opublikowane trzeba przyjmować „na wiarę”. Zresztą sieć internetowa aż huczy od tego typu teorii na tematy wszelakie. A tym się różni ona od normalnego dialogu międzyludzkiego, że w przypadku tego drugiego zawsze mogę swojego interlokutora wprost zapytać o podstawy jego twierdzeń, a on będzie musiał się wytłumaczyć, czyli uzasadnić swoje tezy. Internet, reklamowany jako wspaniałe narzędzie komunikacji międzyludzkiej, w gruncie rzeczy pod wpływem sytuacji pandemicznej ujawnił swoje prawdziwe oblicze. Mimo szumnie używanych określeń typu „portal społecznościowy”, nie tworzy on społeczności, a jedynie gromadę ludzi zapatrzonych w ekrany i tworzących swoje własne urojone światy. To jest właśnie atomizacja społeczna. I, co gorsza, właśnie w wyniku uniemożliwienia kontaktu interpersonalnego gromada ta jest wystawiona na wszelką możliwą inżynierię społeczną. Będzie ona tak myśleć, jak ktoś zechce, nie zadając przy tym zbędnych pytań. A możliwości „retuszowe” internetu są nie od dzisiaj znane.

 

Małpa z brzytwą

Powie ktoś, że lekiem na całe to zło jest człowiek użytkujący internet. Problem w tym, że narzędzie przerosło użytkownika, który sam pozbawił się możliwości krytycznego i logicznego myślenia. Najlepiej widać to chociażby na przykładzie Kościoła. Sieć internetowa dzisiaj „zawalona” jest informacjami o Kościele, jak również tworzonymi przez duchownych i wspólnoty kościelne stronami. W zamyśle wszystkich wspomnianych wyżej osób miały one stanowić próbę dotarcia do współczesnego człowieka w sposób dlań najbliższy i najlepszy. Tymczasem niejednokrotnie doświadczamy chaosu w dziedzinie prawd wiary właśnie dzięki prezentowanym w internecie ideom i informacjom. Chaos ten potęgowany jest jeszcze tym, że w gruncie rzeczy poszukujemy nie prawdy, ale wsparcia dla naszych własnych „urojeń mentalnych”. W przypadku Kościoła internet nie stanowi już dzisiaj sposobu dotarcia do człowieka, ile jest miejscem prezentacji własnych opinii i mniemań. Być może jest to wynikiem również i tego, że w ciągu ostatnich 50 lat Ewangelię zastąpiliśmy ewangelizacją, czyli prawdę porzuciliśmy dla techniki. A w ten sposób własne ego wywindowaliśmy na piedestał, czekając na rozliczne lajki. Ale to już temat do dalszego przemyślenia.

Ks. Jacek Świątek