Rozmaitości
Źródło: ZBIREK
Źródło: ZBIREK

Wierzę, że kropla drąży skałę

O tym, dlaczego na polskich drogach nie jest bezpiecznie, o wychowaniu do odpowiedzialności w ruchu drogowym i popularyzowaniu miłości bliźniego - mówi dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Siedlcach Jacek Kobyliński.

Moje pokolenie przeżyło rewolucję motoryzacyjną i informatyczną. To ona wpłynęła na wzorce postępowania. Wyścig i konkurencja, których jesteśmy świadkami - a czasem też uczestnikami - dotyczy również dróg. Młodzi kierowcy lubią szpan i popisy, a nie idzie za tym umiejętność jazdy. Natomiast zmiany, czyli pakiet młodego kierowcy, odkładane są już po raz czwarty. Po naszych drogach jeździ też coraz więcej osób, które z racji wieku, chorób i różnych problemów z postrzeganiem, nie powinny już jeździć, a jeżdżą, bo nie ma systemu kontroli w tym zakresie.

Panie Dyrektorze, po 19 latach na stanowisku szefa Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego – odchodzi Pan na w pełni zasłużoną emeryturę. Czy patrząc na zmiany w zakresie motoryzacji, jakie dokonały się na naszych oczach na przestrzeni dwóch dekad, ma Pan poczucie, że świat przyspieszył?

 

Zdecydowanie najwyraźniej widać to na drogach: dynamicznie wzrosła intensywność ruchu ze względu na to, że liczba pojazdów co najmniej podwoiła się. Co więcej – są to samochody na miarę XXI w., wyposażone w elektronikę, która wspomaga kierowców. Zmiany nie ominęły też systemu szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców; za jedną ze znaczniejszych trzeba uznać wprowadzenie egzaminu teoretycznego w formie elektronicznej, co jeszcze 20 lat temu było nie do pomyślenia. Ale zmieniły się też nasze drogi, realizowane są nowe pomysły na rozwiązania komunikacyjne, a także – w niewielkim – zakresie przepisy drogowe.

 

Pytanie, czy zmiany, określane mianem nośnika postępu, dobrze nam służą, tzn. poprawiają bezpieczeństwo…

 

Każdy medal ma dwie strony. Podobnie jest ze zmianami, które z założenia zawsze wprowadzane są z myślą o naszej wygodzie. Elektronika to z jednej strony duże ułatwienie i poprawa bezpieczeństwa, z drugiej – zbytnia ufność w to, że wyręczy kierowcę w sytuacjach trudnych, bywa zawodna, o czym już wielu przekonało się na własnej skórze. Jeśli chodzi o drogi, mamy czym się szczycić: przybywa ścieżek rowerowych, chodników, autostrad i dróg ekspresowych, jak też rond i sygnalizacji świetlnej, co czyni skrzyżowania bardziej bezpieczne. Tyle że tutaj znów pojawia się jedno „ale”: lepsza nawierzchnia aż się prosi o przyciśnięcie pedału gazu, prowokując do szybszej jazdy. Do największej liczby wypadków dochodzi – niestety – na drogach świeżo zmodernizowanych.

 

Która grupa uczestników ruchu drogowego jest, Pana zdaniem, najbardziej narażona na ryzyko?

 

Znakiem naszych czasów jest rosnące zagrożenie pieszych. Słupki wskaźników dotyczących wypadków z ich udziałem pną się do góry. O zgrozo – dotyczy to także przejść dla pieszych. Wydaje mi się, że pokutuje brak jednolitych przepisów w tym względzie, ale także bezmyślność, brawura kierowców oraz bezrefleksyjnie wkraczających na przejścia pieszych.

 

Pytanie za 100 punktów: dlaczego Polska jest z niechlubnej czołówce krajów o największej liczbie wypadków?

 

Decyduje o tym nasza kultura drogowa. Oceniając jej poziom, muszę być bezwzględny: jest ona raczej niska. Źródła tego stanu rzeczy upatrywać chyba należy w tym, że przemiany w mentalności użytkowników dróg nie nadążają za postępem technicznym. Moje pokolenie przeżyło rewolucję motoryzacyjną i informatyczną. To ona wpłynęła na wzorce postępowania. Wyścig i konkurencja, których jesteśmy świadkami – a czasem też uczestnikami – dotyczy również dróg. Młodzi kierowcy lubią szpan i popisy, a nie idzie za tym umiejętność jazdy. Natomiast zmiany, czyli pakiet młodego kierowcy, odkładane są już po raz czwarty. Po naszych drogach jeździ też coraz więcej osób, które z racji wieku, chorób i różnych problemów z postrzeganiem, nie powinny już jeździć, a jeżdżą, bo nie ma systemu kontroli w tym zakresie.

 

Ma Pan przepis na to, jak ustrzec się wypadku?

 

Na drodze trzeba myśleć i nie popadać w automatyzm, bo rutyna potrafi doprowadzić do tragedii. Bardzo ważna jest permanentna obserwacja. Przecież nikt nie doprowadza do wypadku świadomie. Najczęściej jest tak, że czegoś nie zauważyliśmy i na reakcję jest za późno. Natomiast, jak to się mówi, prędkość co prawda nie zabija, ale potęguje skutki naszych błędów.

Jestem zdania, że w sytuacjach trudnych naprawdę lepiej „odpuścić” niż przeszarżować. Oszczędności czasowe są znikome, a skutki mogą być opłakane.

 

Które z problemów dotyczących kierowców wydają się ciągle pozostawać bez klarownych rozwiązań?

 

Oczywista jest potrzeba zmian w systemie szkolenia i egzaminowania, jednak zdecydowanie na plan pierwszy wysuwają się niedostatki edukacji komunikacyjnej w szkołach. Jeśli chodzi o problemy z pojazdami, mam wrażenie, że Polska staje się trochę złomowiskiem Europy, a to skutkuje tym, że stan techniczny części naszych pojazdów może budzić wątpliwości. Tyluż przeciwników, co obrońców ma kwestia obsadzania dróg drzewami; pewne jest jedno – zbierają tragiczne żniwo. Tymczasem nie ma zdecydowanych rozwiązań. Muszę przyznać, że denerwuje mnie fakt, że zamiast nich stosuje się czasami półśrodki. Przykładem tego jest stawianie znaku „Uwaga – dzikie zwierzęta” na autostradzie w okolicach Mińska Mazowieckiego, bo tam wchodzą na jezdnię. Znak ostrzegawczy jest, oczywiście, tańszy niż odpowiedni płot, ale jak się to ma do skuteczności?

 

Czy takiej radykalności nie brakuje też w odniesieniu do młodych kierowców?

 

Ciągle słyszymy, że zmiany są projektowane, po czym – odkładane. Ale nawet jeśli wejdą w życie, rewolucji też raczej nie przyniosą. Potrzebne są zmiany bardziej przemyślane i gruntowne, w tym reedukacja kierowców niebezpiecznie jeżdżących.

 

A czy zgodzi się Pan z opinią, że inna jest współcześnie wrażliwość kierowców – mam na myśli niższy poziom empatii w stosunku do współużytkowników dróg?

 

Nie chciałbym przytakiwać, ponieważ każde uogólnienie jest trochę niebezpieczne. Wśród kierowców można obserwować duże rozbieżności, podobnie jak w naszym społeczeństwie. Byłoby naiwnością, mając do czynienia z altruistami, ludźmi zaangażowanymi społecznie czy młodzieżą, którą kręci wolontariat, sądzić, że taki jest cały świat. Podobnie w grupie uczestników dróg, tak starszych, jak i młodszych, widać różne postawy: od tych godnych naśladowania, po godne potępienia. Jakich jest więcej? Nawet z perspektywy dyrektora WORD trudno o odpowiedź.

 

Panie Dyrektorze, ważnym elementem pracy w WORD stało się promowanie zasad bezpiecznego poruszania się po drogach. Czy rola popularyzatora jest łatwa?

 

Jeśli ma się środki – zapewne tak. Trudniej natomiast o dobre, a przede wszystkim skuteczne pomysły. WORD w szeregu różnych akcji prewencyjnych trafia do ogromnych rzesz dzieci i młodych ludzi w różnych środowiskach, m.in. rozdaliśmy setki tysięcy elementów odblaskowych. Mam świadomość, że ważna jest nie tyle liczba akcji, ile to, jaki efekt przyniosły. W związku z tym jak bumerang wraca do mnie pytanie, czy skutecznie namawialiśmy do ich noszenia. Ile z tych rozdanych odblasków rzeczywiście spełnia swoją rolę, a ile trafiło do szuflad na wieczne zapomnienie? Mimo poczucia pewnego poczucia niedosytu wierzę, że kropla drąży skałę.

 

Odnoszę wrażenie, że najmłodsi użytkownicy dróg są najwdzięczniejszymi odbiorcami akcji prewencyjnych…

 

To prawda. Brakuje mi natomiast wsparcia ze strony rodziców, żeby odblask, który dziecko dostaje do rąk, został przypięty, przywieszony czy naklejony do tornistra. Tego trzeba dopilnować. Takie drobiazgi naprawdę mogą ustrzec ich pociechy przed nieszczęściem na drodze. Oby taka refleksja nie przyszła po czasie. Poza tym rodzice – o czym mówią dzieci podczas spotkań z nami – też nie zawsze świecą przykładem na drodze. Cieszy natomiast fakt, że w sukurs idą nam np. producenci odzieży, obuwia czy tornistrów dla dzieci – w poczuciu odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo na drodze.

 

Zarówno w felietonach ph. „W drogę – ze św. Krzysztofem”, które od wielu już lat mieli okazję śledzić czytelnicy „Echa Katolickiego”, jak też w audycjach w Katolickim Radiu Podlasie często podkreśla Pan moralne aspekty zachowań na drodze wpisujące się w Dekalog, którego zasadami kieruje się chrześcijanin. Dlaczego za kierownicą mamy skłonność do rozgraniczania etyki od naszych zachowań na drodze?

 

Przyczyna leży w emocjach, które na drodze zaczynają u kierowców grać pierwsze skrzypce. Wiele rzeczy nas na drodze denerwuje – od jakości dróg, przez tłok, korki, na zachowaniu innych uczestników ruchu drogowego kończąc. W ruchu drogowym jest wiele sytuacji stresujących i denerwujących. Do głosu dochodzą emocje i nasze drugie „ja” – może w bezpośrednich kontaktach z ludźmi skrywane pod płaszczykiem grzeczności i ogłady. To ono czasem wyłazi na wierzch, otwierając furtkę nerwom, prostackim gestom i przekleństwom. A nerwowych sytuacji na drogach jest coraz więcej, bo życie nabiera tempa, co przekłada się na zachowania na drodze. Poza tym ludzie różnie reagują na życiowe problemy – jedni chcą się dowartościować, kupując dobre auto, ktoś inny – szpanując stylem jady.

Jak pokazują badania, samoocena naszych kierowców jest bardzo wysoka. Niestety – równie okazale wypada poziom agresji. Ale skoro Polaków potrafią poróżnić odmienne sympatie polityczne, nie dziwmy się, że także na drodze zdarza się, że jeden na drugiego patrzy wilkiem… Ułatwia to poczucie anonimowości, odizolowania. Zamknięty w puszce samochodu, mogę sobie pozwolić na coś więcej, niż wtedy, gdy ktoś na mnie patrzy i słucha. Na drodze trudniej jest przestrzegać przykazania miłości.

 

Może zbyt rzadko słyszymy w kościele, z ambony, że agresja na drodze jest grzechem?

 

Szkoda, bo sfera komunikacyjna zabiera coraz więcej naszego czasu. To ważny odcinek naszej codzienności. Księża rzadko do tego nawiązują, chociaż na drogach zdarza się tyle zła: wykroczenia, łamanie prawa, narażanie życia swojego i innych.

 

Panie Dyrektorze, zamiast ostatniego odcinka „Krzysztofa” proszę podać receptę na bezpieczną jazdę.

 

Zapewniam – nie ma takiej. Jeśli natomiast mogę tym czytelnikom „Echa”, którzy są kierowcami, gwoli podsumowania podsunąć garść swoich rad, to proszę: nie przesadzać z prędkością, ale też nie być zawalidrogą; wciąż obserwować sytuację wokół pojazdu, także z tyłu i z boku, nie zapominając o lusterkach; nie przeceniać swoich umiejętności; odpuszczać w sytuacjach trudnych i do końca niepewnych, np. przy wyprzedzaniu; podczas jazdy unikać innych czynności, które absorbują naszą uwagę, i wyciszać swoje emocje; w czasie jazdy nie zapominać o przykazaniu miłości.

Cóż, ruch drogowy jest coraz bardziej intensywny i dynamiczny. Rewolucja komunikacyjna ma swoją cenę. Postarajmy się i zróbmy wszystko, aby nie być ofiarą tej rewolucji. Nigdy nie bądźmy zbyt pewni, że wypadki zdarzają się tylko innym.

Nie ma ceny, jeśli chodzi o możliwość uniknięcia tragedii drogowej i o tym pamiętajmy zawsze, gdy wyjeżdżamy na drogę. Wobec niepoprawnych – nawet św. Krzysztof może okazać się bezradny.

Wszystkim kierowcom, rowerzystom i pieszym życzę bezpiecznych podróży zakończonych szczęśliwym powrotem. Życie jest zbyt piękne i cenne, aby je narażać dla jakichkolwiek powodów.

 

Dziękuję za rozmowę – i za wieloletnią życzliwą współpracę.

Monika Lipińska