Włodawscy Żydzi
Na Lubelszczyźnie Niemcy zamordowali ok. 800 tys. Żydów. W Sobiborze powstał największy obóz spośród obozów włączonych w Akcję „Reinhardt”, zakładającą zagładę Żydów w Generalnym Gubernatorstwie i regionie białostockim. Obóz, którego budowę rozpoczęto na przełomie zimy i wiosny 1942 r., zlokalizowany został w dystrykcie lubelskim w niedużej odległości od Chełma i Włodawy. Jego powierzchnia wynosiła ok. 50 ha. Regularne transporty Żydów - z powiatów: puławskiego, krasnostawskiego, chełmskiego, hrubieszowskiego, bialskopodlaskiego - zaczęły przychodzić 5 maja 1942 r.
Do Sobiboru przybywały także transporty z zagranicy. Śmierć poniosło tutaj co najmniej 84 tys. Żydów z Niemiec, Austrii, Słowacji, Protektoratu Czech i Moraw, Francji i Białorusi; największą liczbę stanowili Żydzi holenderscy – 34 tys.
Sobibór – dzisiaj
Aktualnie na terenie byłego niemieckiego nazistowskiego obozu zagłady trwają prace, których efektem ma być utworzenie Muzeum – Miejsca Pamięci w Sobiborze, oddziału Państwowego Muzeum na Majdanku. W 2017 r. powstał m.in. budynek, w którym mieścić się będzie siedziba nowej instytucji. Wcześniej warstwami geowłókniny oraz kruszywa z białego marmuru zabezpieczona została polana masowych mogił z prochami ofiar. Inwestycja będzie kontynuowana na wiosnę 2018 r., zaś otwarcie muzeum zaplanowano na końcówkę roku 2019 r.
Getto we Włodawie
W okresie międzywojennym włodawska gmina liczyła ok. 7 tys. Żydów z terenu miasta i sąsiednich gmin wiejskich. Ostatnim rabinem Włodawy przed II wojną światową był Mendele Morgenstern. Przed wybuchem wojny było tu 5650 Żydów.
W styczniu 1940 r. pomiędzy ulicami: Wyrykowską, Okunińską i Furmańską utworzono getto. Przebywało w nim ponad 5,5 tys. Żydów z Włodawy i okolic, z biegiem czasu dodatkowo dowieziono ok. 800 Żydów z Krakowa i Mielca oraz ok. 1 tys. Żydów z Wiednia. Powierzchnia getta wynosiła 50 tys. m². Więźniowie pracowali przy osuszaniu tzw. krowiego bagna i stawu włodawskiego oraz przy regulacji rzek Tarasienki i Włodawki. W getcie przydział chleba wynosił 100 gramów na osobę. Żydzi mogli zakupić inne artykuły spożywcze jedynie w sklepie prowadzonym przez Nechamę Lustigman oraz Elę Rychtman. Panował głód, przy przeludnieniu, niskim poziomie higienicznym i sanitarnym rozprzestrzeniał się tyfus. Jego epidemię opanowano na początku 1942 r. W lipcu 1942 r. przeprowadzono akcję likwidacyjną wymierzoną w dzieci, 24 października zorganizowana była kolejna, następna 6 listopada, ostatnia – 30 kwietnia 1943. Żydów wywożono do Sobiboru. Przeżyła tylko garstka.
Droga do obozu
Urodzona w 1926 r. Franciszka Kłucjasz (z domu Prokopiuk), pamięta drogę, którą każdego dnia przemierzali Żydzi, idąc z włodawskiego getta do Sobiboru, do pracy przy budowie obozu. Mówi się o ok. 150 Żydach z getta, którzy na początku 1942 r. brali udział w budowie miejsca zagłady. Pani Franciszka pamięta też tę samą drogę, na którą Niemcy nakładli drewnianych kołków, z Włodawy przez Orchówek do Sobiboru, a którą przepędzani byli Żydzi do obozu śmierci. Jeśli któryś z nich przewrócił się i upadł, Niemcy dobijali go strzałem z pistoletu… – W czasie wojny często przechodziłam obok tego miejsca. Mieszkałam w Orchówku, a we Włodawie miałam lekcje szycia u krawcowej. Starałam się omijać drogę, na której leżało wiele trupów. To był okropny widok – stwierdza po latach.
W lipcu 1942 r. Niemcy przeprowadzili akcję wymierzoną w dzieci żydowskie, rozkazując przyprowadzić na plac sportowy dzieci do 14 roku życia. Kiedy okazało się, że grupka jest nieliczna, Niemcy podstępnie sprawdzili tylko ich stan czystości, aby następnym razem zgłosiło się więcej osób. 7 sierpnia na plac przyszło więcej osób; dzieci odbierano siłą, wyszarpując je z rąk tym matkom które nie chciały ich oddać. Podczas tej akcji wywieziono około 1,5 tys. osób, w tym 107 dzieci.
– W pamięci utkwił mi jeszcze inny obraz: widok drabiniastego wozu ciągniętego przez dwa konie, na który dosłownie nawrzucano żydowskich dzieci – wspomina F. Kłucjasz. – Jednemu dziecku wystawała spomiędzy szczebli wozu nóżka, innemu rączka. Wóz przejeżdżał przez Orchówek do sobiborskiego obozu, blisko okien mojego dom – wspomina.
Ostatnia akcja likwidacyjna miała miejsce 30 kwietnia 1943 r. i oznaczała koniec istnienia getta we Włodawie – Żydzi zostali wyprowadzeni na Rynek, a następnie wywiezieni do Sobiboru. Niektórzy zdołali się ukryć we wcześniej zbudowanych kryjówkach. Przeżyła tylko garstka Żydów, którym udało się uciec. Ocalała m.in. Sara Osmoliński-Lustigmann, która mieszkała przy ul. Kraszewskiego jeszcze długie lata.
Pomagali Żydom
– Znam osoby, które pomogły Żydom włodawskim, ratując w sumie 120 ludzi – opowiada pani Franciszka, wyliczając nazwiska Bartnik i Masiukiewicz. – Masiukiewicz miał bunkier przy jeziorze Białym w Okunince. Jedna z moich koleżanek przynosiła nawet jedzenie ukrywającym się tam ludziom. Przeżyli, potem wyjechali stąd. Do Włodawy nigdy nie wrócili.
92-letni mieszkaniec Włodawy Grzegorz Zimnicki opowiada: – Znałem wielu tutejszych Żydów. Chodziłem do szkoły z chłopakiem, którego brat przeszedł na wiarę katolicką i ożenił się z Polką. Bardzo bogaty był Martkiter, który miał skład futrzany; jego syn i synowa mieszkający w Warszawie byli lekarzami. Dobrze znałem też biednych Żydów, zwłaszcza tych, którzy mieli jatki w Czworoboku, to u nich kupowałem mięso przed wojną. Kiedy chodziłem kuć konie i nie chciałem trzymać zwierzęcia za nogę, ojciec mówił: Zapłać Żydom 10 gr drożej, sami przytrzymają. Potem, w czasie wojny pomogłem niejednemu Żydowi.
Tęsknota za chlebem
Kiedy G. Zimnicki sięga pamięcią do pierwszych miesięcy wojny, na myśl przychodzi mu od razu tęsknota za chlebem. Brakowało go w mieście. – Antoniewska wypiekała 40-50 bochenków w piecu opalanym drzewem. W mieście były dwa, góra trzy piece, a mieszkańców setki – opowiada.
Kiedy zabierał krowy na łąkę, jednocześnie w drodze modląc się do Boga o powrót ojca i zakończenie wojny, na mijanych polach zbierał kłosy. – Wydmuchiwałem z nich ziarna. Za pierwszym razem zebrałem 2-3 kilogramy. Chleb zrobiliśmy wtedy z mąki zmielonej w młynku. Potem przez niecały miesiąc uzbierałem worek zboża, sąsiedzi aż się dziwili – wspomina. Kiedy do domu wrócił ojciec, dostał zboże, nie odczuwali już braku chleba. – Za każde załatwienie sprawy dawałem Żydom chleb. Oni byli go spragnieni. Matka mówiła tylko: oni by ciebie na rękach nosili. Żydzi byli głodni i sponiewierani. Bardzo chciałem im pomóc, przynosiłem np. ziemniaki – opowiada.
Chleb dla Żydów
Kiedy G. Zimnicki pracował u Niemców, łatwiej było zorganizować jedzenie dla Żydów. – Mówię do Niemca, że trzeba kuchnię postawić, bo miał polowe kuchnie wojskowe. Pomyślałem, że kobiety, które gotowały obiady, mogły nagotować i dla Żydów Pyta mnie Niemiec: Co gotować? Mówię: To, co my jemy. Odpowiada: Mamy makaron ze śliwkami. A makaron dostawali Niemcy z Włoch.
Zimnicki organizował Żydom także chleb. Trafiał do nich regularnie, co drugi dzień. – Był tam oddział gospodarczy, który zaopatrywał koszary. Niemcy – byli to ludzie starsi, ok. 60 roku życia – mieli 25 koni. Kiedyś jeden Niemiec przyszedł na naszą działkę po siana. Okazało się przydział na jednego konia to tylko 4 kg siana. Niemcy zawołali mnie i zaprosili do stołu. Byli to Ślązacy, rozumieli po polsku. Zjadłem, a przy okazji zapytałem, czy zostaje im chleb. Niemcy chcieli siana dla swoich koni, ja chleba. Chleba dla Żydów – ale to wiedziałem tylko ja. Powiedzieli, że mogę brać ten chleb. Co drugi dzień Żydzi dostawali worek suszonego chleba. Nikt o tym nie wiedział.
Przypadający 27 stycznia Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu ustanowiony został w 2005 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, aby uczcić pamięć o ofiarach pochodzenia żydowskiego, pomordowanych w czasie II wojny światowej przez nazistowskie Niemcy.
Joanna Szubstarska