Wnioski królików
Dzisiaj trzeba wyjścia na zewnątrz. Trzeba być w przestrzeni informacyjnej, nawet jeśli będziemy sekowani, wyśmiewani czy też obrażani. Obecnie argumenty trzeba wykrzyczeć, bo szept do nikogo nie dojdzie. Dzisiaj trzeba dać świadectwo nieugiętości charakteru i wierności poglądom oraz organizować się na poziomie elementarnym i ogólnopaństwowym.
Obejrzawszy to, co działo się na konferencji prasowej PKW w sobotę, tuż przed północą, stwierdziłem, iż po raz kolejny zawiodła… telewizja. Bo kto farsę puszcza po 22.00? Grupa ludzi wiekiem zbliżonych do wykopalisk archeologicznych (z wrodzonej kultury nadmienię, że znajdująca się w tym gronie kobieta miała z pewnością 18 lat – jak to każda kobieta), znajdujących się już na wypowiedzeniu (ponoć wszyscy złożyli dymisje lub zamierzają je złożyć), zapewne honorowych (przecież dotrzymywali słowa, że system już działa, nie do końca tylko wiadomo jak), zebranych w jednym miejscu, starała się przekonać dziennikarzy do tezy o wygranej siły wiodącej, uzasadnić „cuda nad urną” (przez niektórych nazywane już cudem urynowym) oraz przekonać społeczeństwo, że wygrali ci, którzy właściwie przegrali, a ci, co wygrali, na dobrą sprawę przegrali. Nie ma co, zawstydzili produkcje Monty Pythona. Lecz na poważnie mówiąc – w Polsce mamy bardzo poważny kryzys polityczny. Jego istota nie sprowadza się jednak do tego, że władza oddzieliła się od społeczeństwa i lata w sferach własnych marzeń, lecz do tego, że następuje zasadnicza alienacja społeczeństwa od państwa.
Mit określa świadomość
Mówiąc wprost: państwo przestaje być nasze, a my przestajemy się z nim identyfikować. Ktoś jednak może rzec, że przecież blisko 50% frekwencja i renesans sił narodowych, a przynajmniej nastrojów i zachowań w czasie świąt oraz rocznic, zdaje się temu przeczyć. Otóż nie do końca. Telewizja publiczna (cóż za niefortunna nazwa funkcjonująca w gwarze społecznej) w jednym z serwisów informacyjnych, odnosząc się do komentarzy polityków po ogłoszeniu „wyników” wyborów, przedstawiła wypowiedź „człowieka z ulicy”, który stwierdził, że to, co zostało ogłoszone, jest dobre, ponieważ każdy czuje się wygrany i zarazem każdy czuje się przegrany. Innymi słowy dał do zrozumienia, że rzeczywistość państwową należy traktować z przymrużeniem oka i zbytnio nie przejmować się tym, co w niej się dzieje.
Ta, tylko z pozoru satyryczna wypowiedź, niesie niesamowity ładunek informacyjny. Skoro obywatel nie przejmuje się społecznym elementem swojego życia, to oznacza tylko jedno: on się z nim nie identyfikuje. Nie identyfikuje się z nim na poziomie własnej egzystencji. Owszem, identyfikuje się z relacjami społecznymi, ale na poziomie tylko funkcjonalnym. Potrzebne są one mu tylko i wyłącznie jako techniczny sposób usankcjonowania zasad współżycia (ustalmy sobie, czy jeździmy prawą, czy lewą stroną jezdni), ale nie jest to jego sposób życia. Efektem takiego podejścia do państwa może stać się (i coraz częściej się staje) potrzeba „kolonizacji” państwa przez grupy klanowo-plemienne. O koteryjności naszego państwa w ostatnich czasach napisano już wiele, ale nikt nie zwraca uwagi na tworzenie mitologii wokół społeczności państwowej. Wypowiedź redaktora Żakowskiego, iż wtargnięcie demonstrantów do siedziby PKW w Warszawie było wejściem do „tabernakulum demokracji”, nie stanowi tylko retoryki felietonistycznej, ale jest dość jasnym wyrazem wspomnianego przeze mnie mitologizowania życia społecznego. Problem zaś mitu polega nie na tym, że jest on skrótowym sposobem tłumaczenia rzeczywistości, ale tkwi w tym, że stanowi on element pozaracjonalny. Z mitem się nie dyskutuje. Można się z nim zgadzać lub nie, wydawać mu wojnę bądź wiernie mu służyć, ale nie wchodzi się z nim w debatę. Ufundowana na plemiennej mitologii koteria jest w stanie czynić wszystko, byle niszczyć wroga. Potrzebne jest tylko do tego odpowiednie hasło.
Rajfurie
Lecz nie to jest najważniejsze. Spuszczanie ze smyczy przed kolejną turą wyborów osobników pokroju Naczelnego Entomologa Kraju czy też pana od sztucznych genitaliów, sięganie po „ałtorytety” pokroju artystycznego czy też głoszenie tez o „podpalaniu kraju” nie stanowi tylko kreacji na potrzeby kampanii wyborczej. Jest w tym coś więcej, a mianowicie świadome (choć nie wiem na ile) budowanie społeczności plemiennej. Dla tej społeczności nie jest ważne, czym kieruje się stado ani też w jakich granicach ono żyje. W rozważaniach na temat blisko 20% głosów nieważnych w pierwszej turze często pojawiają się opinie o fałszerstwach. Nie podejmuję się dania odpowiedzi na pytanie o prawdziwość tej tezy, choć przyjmuję ją jako wielce prawdopodobną. Dlaczego? Ano właśnie ze wspomnianych wyżej powodów. Stadu czy plemieniu trzeba pomóc, a nie rozwodzić się nad etycznością czy dopuszczalnością zachowań. „Wspaniały” wynik PSL jest też tego wyrazem, ponieważ właśnie ta partia opiera się na „ugruntowanych” w gminach związkach rodzinno-klanowych. Biorąc bowiem rzecz racjonalnie – który nazywany przez polityka „frajerem” odda na jego partię głos? Tego podejścia do elekcji nie zmienią nawet doniesienia o kolejnych zablokowanych przez UE pieniądzach dla rolników. Innym przykładem są chociażby słowa jednej aktorki, która przed wyborami oświadczyła, że ma w głębokim poważaniu Boga, honor i ojczyznę. Nie ma żadnych wartości, jest tylko klan czy plemię. Czytając akt założycielski konfederacji targowickiej, można zauważyć, że cele jego były jak najbardziej szczytne: suwerenność państwa, wolność osobista, spokój wewnątrz państwa, utwierdzenie rządów prawa… A dokonać się to miało poprzez wezwanie na pomoc siły zewnętrznej. Dla plemienia liczy się tylko efekt końcowy, a cel uświęca środki.
Wpadam do domu, zamykam się i opiekuję moimi dziećmi
Słowa pani premier na pierwszej konferencji po zatwierdzeniu jej na ten urząd są niestety symptomatyczne dla takiego stanu państwa. Podsumowując pierwszą turę wyborów, niektórzy komentatorzy stwierdzili, że trzeba powyłączać telewizory i zacząć swojej rodzinie patrzeć głęboko w oczy. Guzik prawda. Jest to najdoskonalsza realizacja tezy o plemienności i kastowości społeczeństwa polskiego. Stanisław Jerzy Lec (choć nie lubię go za wiernopoddańcze Sowietom wierszydła) zadał retoryczne pytanie: „Jakie wnioski wyciągają z doświadczeń króliki?”.
Jeśli poszlibyśmy proponowaną drogą, przekręcając klucz w zamku, to wówczas żadnych wniosków nie wyciągniemy. Co najwyżej jak małe dziecko zaciągniemy kołderkę na oczęta, nawet jeśli ta kołderka jest doskonale teologicznie uzasadniona. Dzisiaj trzeba wyjścia na zewnątrz. Trzeba być w przestrzeni informacyjnej, nawet jeśli będziemy sekowani, wyśmiewani czy też obrażani. Obecnie argumenty trzeba wykrzyczeć, bo szept do nikogo nie dojdzie. Dzisiaj trzeba dać świadectwo nieugiętości charakteru i wierności poglądom oraz organizować się na poziomie elementarnym i ogólnopaństwowym. Emigracja wewnętrzna niczego nie załatwi. Historia uczy wyraźnie, że ten typ emigranta szybko lądował na talerzu sowieckich służb specjalnych nawet nie jako przystawka i tylko powiększał utratę niepodległości. To już nie jest „spór o Polskę”, to jest po prostu bitwa o jej istnienie.
Ks. Jacek Świątek