Wokół demokracji, pomyłek i gościnności
Okazuje się bowiem, że demokracja i zgodne z jej duchem rozstrzygnięcia są ważne niezwykle, ale przy spełnieniu jednego podstawowego warunku: nasi mają wygrać. Znała ten warunek nawet babcia z „Samych swoich”, wyposażając jadącego do sądu Pawlaka w granat, bo przecież „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.
Dzisiaj podobne kwestie słyszymy od opłakujących los naszego biednego kraju i dogorywającej w nim wolności i upadającej demokracji. No bo, kto to słyszał, żeby wybrać innych kandydatów, niż podpowiadają najmądrzejsze i wszechwiedzące media, a właściwie ci, którzy w tych mediach piszą scenariusze i pociągają za sznurki? Straszne, po prostu straszne… Jaki niewdzięczny ten naród, który wybiera zgodnie z własną wolą… Jaki oszukany, przekupiony, naiwny, ciemny i ślepy…
Trochę pocieszający może być dla nas fakt, że podobno Amerykanie też się pomylili. Tak przynajmniej twierdzą politycy opozycji wspierani przez media i niektórych gitarzystów. A my, nie bacząc na to, gościliśmy ostatnio wynik tej pomyłki: prezydenta Donalda Trumpa wraz z żoną Melanią i córką Ivanką. Pierwszy wniosek: ma facet dobry gust, a zapewne i pieniądze. Można też ciekawą zbieżność zauważyć: Trump jest starszy od swojej żony o 24 lata, czyli dokładnie o tyle samo, o ile Brigitte Macron jest starsza od swojego męża Emmanuela, prezydenta Francji zresztą. A niedawno jakiś portal ogłosił psychologiczne odkrycie, że związki, w których różnica wieku przekracza sześć lat, to podobno „związki wysokiego ryzyka”. Ryzykanci z tych prezydentów jednym słowem, i to ich łączy. Tyle że podobno Macron nie jest „pomyłką” demokracji.
Zostawmy jednak już te ploteczki i skoncentrujmy się na słowie „gościliśmy”. Gościnność to w końcu nasza cecha narodowa, można powiedzieć dziedziczna. No i wyglądała ta gościna podniośle, uroczyście i profesjonalnie. Niewątpliwie tak, jak powinna wyglądać, chociaż w Hamburgu zaproponowano nieco odmienne rozwiązania. Cóż: w końcu co kraj, to obyczaj. Wprawdzie i u nas nie zabrakło głosów krytycznych, których źródłem jest ostatnio przede wszystkim zwykła, ludzka zazdrość. Gdyby komu innemu przyszło Trumpa gościć, to by było jeszcze jako tako, a tak to rzeczywiście trudno ten drugi plan znieść. Skoro jednak kura znosi jajka i żyje, to może i nasza opozycja przetrwa. Na marginesie: ciekawe jest to, że partie dostrzegają i cenią rolę opozycji dopiero wtedy, gdy same tą opozycją zostają.
We wspomnianym Hamburgu najciężej mieli jednak policjanci. Nie dość, że przyszło im toczyć regularną bitwę, to jeszcze spali na podłodze. Taki to szacunek dla ludzi służby i munduru. U nas też nie najlepiej z tym szacunkiem, bo pewien znany męczennik z Wrocławia kilka razy, przy rechocie tłumku, przedstawiał się będącemu na służbie policjantowi wymyślonym nazwiskiem, poklepując go przy tym protekcjonalnie po plecach. W końcu jemu wolno więcej.
A demokracji u nas już nie ma… Tak ogłosił jeden pan z białą różą na Krakowskim Przedmieściu, gdy zobaczył przygotowania do kolejnej miesięcznicy i barierki ustawione wzdłuż ulicy. Dodał jeszcze, że w Polsce jest teraz gorzej jak za Hitlera i Stalina. Na pozór mocna teza, ale pozory mylą: pan sam tę tezę obalił, bo… przeżył i spokojnie pospacerował dalej. I nikt go nie gonił, i nie aresztował… A demokracja, chociaż nie zawsze sprawiedliwa i zawiłe jej ścieżki, ma się chyba jednak u nas całkiem dobrze.
Janusz Eleryk