Wołanie ciszy
Muzyka to raczej nie była, choć od biedy można było sklecić nawet jakiś akord. Brzmiał pusto i płasko. Po latach kupiłem pierwszą gitarę. Sześć strun, choć przeciętnej jakości, wydawało zupełnie inny dźwięk. Dlaczego? Było pudło rezonansowe. Pustka, zamknięta w określony kształt, ograniczona specjalnie przygotowanym do tego celu drewnianym pudłem wzmacniała drgania metalowych drucików. Nadawała im głębię, piękno, barwę, lokowała w strukturze harmonicznej dźwięków…
Żyjemy w takim świecie, gdzie ciągle coś obok dźwięczy, komunikuje, gdzie informacje tłoczą się, wchodzą jedna na drugą, walczą o naszą uwagę. Słowo stało się towarem. Wzmocnione wykrzyknikiem, generującym emocje, coraz mniej dziś już znaczy. Nie ma w sobie mocy poruszania umysłów i sumień, ponieważ skutecznie udało się nam na nie uodpornić. Ogłuszeni nadmiarem słów pustych, nic nie znaczących, wypowiadanych bezładnie, nie potrafimy już słuchać. Nie tylko słowa ludzkiego – także tego, które wypowiada do nas Bóg. Dlatego gubimy się w chaosie.
Adwentowe wezwanie do wyjścia na pustynię to egzystencjalna konieczność. Nie ma szans na odnalezienie Jezusa w wydarzeniu betlejemskiego cudu, jeśli człowiek najpierw nie odnajdzie siebie – nie usłyszy swoich tęsknot, pragnień, wewnętrznego wołania. Życie w ciągłym biegu to jak brzdąkanie na napiętych do granic możliwości drutach, rozciągniętych na płaskiej desce. Dźwięk umiera, zanim zdoła unieść się wyżej. Musi pojawić się pusta przestrzeń rezonująca akord, gdzie nabierze mocy, kształtu, pozwoli zdiagnozować fałsze i przywrócić utracone piękno.
Cisza. Coraz mniej jej wokół nas. Nie tylko dlatego, że pełno jest wokół wytwarzających dźwięki sprzętów. Grający od rana do nocy telewizor, radio, słuchawki na uszach idących czy jadących do szkoły autobusem młodych ludzi skutecznie wpisują człowieka w logikę bezładu, bezmyślenia i hałasu. Ale to nie wszystko. Coraz mniej jej w nas. I nawet nie w tym rzecz, że dźwięki bombardują nas od świtu do nocy, jesteśmy od nich uzależnieni, lecz także o to, że od ciszy – świadomie bądź podświadomie – uciekamy. Boimy się jej! Okazuje się bowiem, że kiedy przychodzi, nagle dają się słyszeć głosy, które budzą sumienie, generują wewnętrzny niepokój, nawet ból. Skuteczna na co dzień skorupka obojętności, chroniąca przed prawdą, zaczyna pękać odsłaniając wstydliwe dotąd skrywane rany, obnażając słabość. Pustynia ma swoje prawa. Na pustyni „słychać dzikie głosy”, jak pisze psalmista, wychodzi na jaw prawda o nas. Tutaj dojmująca staje się bezradność, bycie sam na sam ze sobą wzmacnia lęki i generuje pytania o sens. Każe wznieść głowę w górę i szukać go poza sobą.
Doświadczenie ciszy pustyni to wielka szansa na duchową odnowę. To także okazja do odkrycia wartości ciszy. Kiedy przygotowywałem się do kapłaństwa ktoś powiedział mi takie słowa: kiedy słuchasz kogoś, zwracaj uwagę nie tylko na to, co zostało przezeń zamknięte w słowa. One się niedoskonałe, ograniczone, zbyt mało pojemne, aby wyrazić ludzką myśl, radość, niepokój, wołanie. Czasem stokroć ważniejsze jest to, co zapisane pomiędzy nimi, niezwerbalizowane. Cisza, przestrzeń pomiędzy wersami także mówi, bywa, że krzyczy! Tam jest ukryta najważniejsza treść.
Niewątpliwie żyjąc w ciągłym hałasie tracimy zdolność docierania do tego obszaru ludzkiego jestestwa. Dlatego ludzie się nie rozumieją, mijają obojętnie na ulicy, w rodzinie, w małżeństwie. Nawet słowo „kocham cię” bez owego duchowego rezonansu – zdolności i woli słuchania – staje się płaskie, nic nie znaczące i fałszywe. I to jest największy dramat współczesności.
To nie jest do końca tak, że to my szukamy ciszy. Ona szuka nas. Pozwólmy się nią wypełnić, a powróci radość.
Ks. Paweł Siedlanowski